Na koniec tej mojej przygody jeszcze male podsumowanie. Nie powiem, bylo to niemale wyzwanie logistyczne. Do tego jeszcze ta zimnica i ubieranie dzieciakow do wyjscia. Jesu, zanim dalam rade przygotowac oboje, sama splywalam potem. Juz chyba zapomnialam, jak to wyglada w zimie. Czapki, szaliki, rekawiczki, gdzie paluszki nie chcialy trafiac na swoje miejsca i kiedy myslalam, ze wszystkie juz siedza w swoich kieszonkach, okazywalo sie, ze w jednym sa dwa, a w innym wcale, co wprawialo Zoske w nastroj miauczenia. Wiec od poczatku, a pot lal sie bapci po plecach.
No wlasnie, to Zoski miauczenie. Kiedy Zoska jest w normalnym nastroju, mowi tez normalnie, ale kiedy prosi o cos, z czym zachodzi ryzyko, ze bapcia sie nie zgodzi albo odmowi, Zoska zaczyna miauczec, a bapcia przestaje cokolwiek rozumiec. Zoska zrobila sobie cos w palec, zero sladu krwi, zadrapania czy nawet lekkiego zaczerwienienia. Przychodzi do mnie i miauczy, a ja kompletnie nie nadazam, a im bardziej dopytuje, tym ona silniej miauczy. Wolam tlumacza, Junior bardziej kuma znaczenie miauczenia, Zoska chce plasterek na te rany wojenne. Aha, bapcia zakleila, Zoska nie miauczy. Trudne to.
Gdyby nie zaraza w zlobku, ktora pokotem polozyla personel wychowawczy, byloby naprawde lzej. Na szczescie w naszym przypadku nie znaczylo to, ze musialabym albo odmowic prace, albo zabrac do niej chocholy, moglam je spokojnie zostawic pod opieka prababci i slubnego, ale oczywiscie to burzylo nie tylko ich swiety spokoj, ale zmuszalo do kombinowania z obiadami, bo chocholy wybredne i malo co im podchodzi. Mama musiala tez odmowic opiekunce, bo akurat smazyla na sniadanie pankeksy dla dzieci, wiec nie mogla przerwac, zeby pojsc z nia do lazienki a slubny byl w tym czasie z Toya, ja w robocie.
Ja nie wiem, co corka daje im do jedzenia w te dni, kiedy nie jedza w przedszkolu. Okazuje sie, ze najbezpieczniejsze sa suche kluski, bez sosu, wszystko jest fuj. Ale czasem zdarza sie cud i Junior sprobuje cos innego, co mu zasmakuje. Tak bylo z twarozkiem, prababcia spytala, czy chce gryza, chcial i potem nawet zazyczyl sobie wlasna kanapke z twarozkiem. Corka nie mogla wyjsc z podziwu, bo do tej pory twarozek byl fuj. Zoska oczywiscie nasladuje go pilnie, wiec zaraz tez chciala jesc twarozek. Podobnie bylo z zupa grzybowa, ktora byla fuj, ale potem Junior chcial jej troche na te swoje suche kluski i... bylo mniammm.
Praktycznie przez ten tydzien, kiedy spalam u corki, chodzilam spac z kurami chocholami, bo po pierwsze primo co mialam robic, skoro w jej sypialni nie ma lampki do czytania, a przy gornym swietle gowno widzialam, a po drugie primo bylam kazdego dnia tak sponiewierana, ze ino czekalam na zasniecie dzieci, zeby moc pojsc pod prysznic, bez ryzyka, ze cos zmajstruja, i na lozku z honorem lec. Dziennie wychodzilo mi minimum 10 tysiecy krokow lub wiecej, nawet nie wiem, kiedy udawalo mi sie tyle przedreptac przy obsludze dwojga malych dzieci.
Co wieczor chocholy mialy wideokonferencje z mama i o ile Junior przez pierwsze dni plakal, tak Zoska wydawala sie zadowolona z bapcinej obslugi. Oczywiscie przesylala mamie calusy i zapewniala o wielkiej milosci, a nawet na paluszkach pokazywala codziennie, ile jeszcze razy spac do powrotu mamy, ale byla na luzie. Maminsynek jednak bardzo tesknil i dopiero przy trzech paluszkach pogodzil sie z nieobecnoscia mamy, bo juz niewiele zostalo do ponownego spotkania. Bapcia oczywiscie zacalowywala chocholy i tez kochala, ale to nie to samo co mama.
Ostatniego dnia, kiedy mama wciaz przysylala powiadomienia, ze juz jest na lotnisku, ze jest po odprawie, ze wyladowala we Frankfurcie, czeka na bagaz, spoznila sie na pociag, jedzie taksowka do domu, ja bylam tak wymeczona i czulam sie znow zle, wlaczylam im bajki na Netflixie, zeby miec chwile spokoju. Wlasciwie wszyscy juz bylismy srodze zmeczeni. I kiedy corka chciala odpalic samochod, zeby ich od nas odebrac, okazalo sie, ze pojazd jest tak zamrozony, ze trwaloby za dlugo i czy moge je przywiezc. Jak kocham to towarzystwo, tak z wielka ulga oddalam je w rece mamy, potem sie wykapalam i juz ok. 20.00 spalam jak zabita.
Cudowna jestes bapcia i wspaniale przez ten tydzien opiekowalas sie chocholami. Wiadomo ze to wielkie wyzwanie i duza odpowiedzialnosc, ale Ty jestes odpowiedzialna osoba a jak sie czegos podejmujesz to robisz to najlepiej jak to jest mozliwe, no a najwazniejsze ze kochasz Juniora, kochasz Zoske, kochasz ich mame. Moje gratulacje !
OdpowiedzUsuńZ tego wszystkiego dopiero dzisiaj znalazlam we wlasnej torebce chocholowe karty ubezpieczeniowe, zapomnialam je wczesniej wyjac i oddac ich mamie. Mam nadzieje, ze nie beda dzisiaj potrzebne, bo zaraz po pracy podjade tam i je oddam. Co tylko swiadczy, ze wcale taka idealna nie jestem :)))
UsuńWczoraj u P. chocholy ani buzi dac mi nie chcialy.
No popatrz jak to nigdy nie wiadomo, czyzbys byla podpadnieta?, chocholy teraz takie odwazniaki bo mama jest.
UsuńA z drugiej strony Junior nie chce isc do przedszkola, tylko do bapci. No nie trafisz za nimi. A jak juz bapcie ma na wyciagniecie reki, to nie chce dac buzi.
UsuńMoja mama byla kobieta pracujaca wiec zanim poszlam do szkoly bratem i mna zajmowala sie babcia, niesamowicie oddana nam osoba, kochajaca i swietna kucharka, pozniej przebywalam w jej domu krocej, dopoki mama nas nie odebrala po pracy.
OdpowiedzUsuńWiem wiec jak babcie potrafia wnuki kochac, dawac im najczulsza opieke, w dodatku ta moja babcia doczekala sie prawnukow-blizniakow i przez ostatnie 3 lata zycia byla mi bardzo pomocna osoba przy opiece nad nimi.
Z kolei ja bylam inna babcia jako ze zawsze wnuki mieszkali daleko ode mnie wiec nasze kontakty byly rzadkie i czysto wizytowe.
Zrobilas bardzo dobra robote opiekuncza i nie na darmo znanym powiedzeniem jest ze wychowanie dzieci to najciezsza praca i najbardziej wazna.
Kiedy ja sie rodzilam, nie bylo takich dlugich urlopow macierzynskich, chyba tylko 6 tygodni, a potem mama musiala z powrotem do roboty. W przedszkolu zle sie czulam, wciaz chorowalym, wiec tez wychowywala mnie niepracujaca babcia i to wlasnie z nia mialam najlepsze relacje, nie z rodzicami. W sumie ciesze sie, ze moje wnuki sa tu na miejscu, choc nie z cala czworka mam taka wiez jak z chocholami.
UsuńKurczę, podziwiam. Dać radę, to może bym i dała, ale stres byłby ogromny. Na szczęście nie muszę takich rzeczy robić.
OdpowiedzUsuńDzielna jesteś ♥
Przyjdzie czas i na Ciebie, Ninka. Chociaz Twoje wnuki beda jednak w odleglosci, kiedy sie pojawia. Albo wiec beda przyjezdzaly do Ciebie, albo Ty bedziesz musiala podrozowac do nich. Nie bedzie miejsca na spontaniczne "czy moge je na chwile u was zostawic".
UsuńPodziwiam niezmiernie i nadal uwazam, ze nie mam profilu na bycie babcia.
OdpowiedzUsuńJak sie nie ma wlasnych, to rozne rzeczy przychodza do glowy, a potem topniejesz i glupiejesz, bo widzisz czastke siebie w takim berbeciu.
UsuńBrawo Ty :) Moje już nie takie kapryśne, same sobie nawet śniadanie i kolację robią, ale wolę z nimi być u nich, niż potem sprzątać bajzel u mnie. Jesteś najwspanialszą babcią na świecie, do pięt Ci nie dorastam. No i przeganiam moje per pedes, ewentualnie zbiorkom im funduję - więc czasami jest ciężko :P
OdpowiedzUsuńAkurat pogoda byla fatalna, wiec latwiej i bezpieczniej bylo jednak jezdzic wszedzie autem, bo jak nie padalo, to pizgalo mrozem, a nie chcialam, zeby sie towarzystwo poprzeziebialo. Ale latem to czesto szlismy z przedszkola na piechote albo na plac zabaw tak samo.
Usuń