23 stycznia 2021

Ewidentnie!

 O mamie P. i o wypadku, na skutek ktorego trafila na dlugo do szpitala, a pozniej do domu opieki, gdzie niedlugo potem zmarla, pisalam pod koniec 2019 i na poczatku ubieglego roku.
Jednak sprawa wypadku  jeszcze nie jest zakonczona i pewnie dlugo nie bedzie. Chocby z racji tej, ze sprawca, byly strazak, ktory udzielil mamie P. natychmiastowej pomocy, wezwal pogotowie i potem przepraszal (czyli zachowal sie wzorowo), okazal sie byc urzednikiem Biura d/s Porzadku (Ordnungsamt) i jakos tak sprawa miala zostac szybko zamieciona pod dywan. Dodatkowo jego ubezpieczalnia usilowala spuscic w kanal P. a jego roszczenia odszkodowawcze zredukowac do minimum. Trafila jednak kosa na kamien, on sam bowiem pracuje w ubezpieczeniach, zna wiec wszystkie te triki na pamiec w te i nazad. Jeszcze kiedy jego mama zyla, podpisala pelnomocnictwo dla adwokata, po jej smierci on dochodzil spuscizny. Ubezpieczalnia wyplacila 2 tysiace, argumentujac, ze mama byla bardzo wiekowa (95), z pewnoscia chora, wiec i tak by umarla, raczej predzej niz pozniej, wiec o co ten raban, ma sie cieszyc, ze w ogole sklonni sa wyplacic cokolwiek, bo w zasadzie to sie nic nie nalezy. 
P. wykipial ze zlosci! Po czym, zamiast sie cieszyc z dwoch kawalkow i trzymac dziob zamkniety, pognal do prokuratury i zameldowal, ze zabili mu mamusie. Niestety nie bylo innej drogi udowodnienia tamtej ubezpieczalni, ze to wypadek przyczynil sie do szybszego zejscia mamusi z tego lez padolu, a nie jej wiek i choroby. Prokurator sprawe przyjal i obiecal mamusie wykopac oraz zbadac. Trwalo to troche, trzeba bylo pozbierac cala dokumentacje medyczna z naszej kliniki uniwersyteckiej, z Bad Wildungen, z domu opieki i szpitala, dokad zabrano ja stamtad po upadku z lozka. Ekshumacja odbyla sie juz w sierpniu ubieglego roku, ale raport i ogolne podsumowanie P. dostal niedawno.
W raporcie profesora patologa stoi jak wol napisane, ze wypadek ewidentnie przyczynil sie do wczesniejszego zejscia mamusi, bo gdyby nie on, to zylaby do dzisiaj mimo podeszlego wieku. Malo tego, nawet pogorszenie sie stanu jej demencji bylo skutkiem traumy powypadkowej. 
Teraz dopiero zacznie sie  prawdziwa walka z ubezpieczalnia. Pewnie i oni, i sprawca juz dawno zdazyli zapomniec o sprawie i radzi byli, ze udalo sie wyjsc z niej z niewielkimi stratami finansowymi, a tu spotka ich niemila niespodzianka w rok po zdarzeniu. Z pewnoscia nie obejdzie sie bez rozprawy sadowej, no chyba, ze ubezpieczalnia nie bedzie chciala generowac wiekszych kosztow i zalatwi rzecz polubownie i pozasadowo.
Powiadomie Was o dalszym przebiegu.
 

19 stycznia 2021

Zginal kot!

 Dzisiaj przypada 76, o ile dobrze policzylam, rocznica wyzwolenia  Lodzi. Zawsze wywieszano tego dnia (19.01.) flagi, a ze przy okazji byl to rowniez dzien imienin ciotki Hendryki (nie poprawiac!), cieszyla sie ona, ze tak panstwo swietuje jej imieniny. Podobnie zreszta miala jej siostra, a moja ukochana babcia, ktorej urodziny przypadaly 1 maja.
Ale ja nie o tym przeciez chcialam. Musze Wam opisac horror, ktory przezylam w zwiazku z naglym zniknieciem Bulki. O ile bowiem Miecka ma kilka okreslonych miejsc, w ktorych mozna ja znalezc, tak Bulka co rusz wynajduje sobie nowe. Z tym swoim chudym koscistym zadkiem pasuje w kazda szczeline, jest zwinna, szybka i zdarzalo sie juz, ze wymknela sie przez uchylone drzwi wejsciowe na klatke schodowa. Pilnujemy wiec, zeby drzwi ZAWSZE byly zamkniete, nie ma, ze na chwile do skrzynki pocztowej czy suszarni, bo taka chwila nieuwagi moglaby doprowadzic do ucieczki. Jak pisalam w poprzednim poscie, Bulka przychodzi teraz co wieczor do lozka na mizianki, wiec jej nieobecnosc budzi moj natychmiastowy niepokoj. Wstaje wiec i udaje sie na poszukiwania. Zagladam na parapet za zaslona - pusto, na krzeslo w kuchni zasloniete obrusem - pusto, otwieram pokoj goscinny - kilka razy udalo mi sie ja stamtad oswobodzic, bo kiedy slubny zanosi tam narzute na lozko, gdy szykujemy sie do spania, chudzielec przemyka mu miedzy nogami i niezauwazony tam zostaje. Zdarzalo sie tez, ze slubny przez nieuwage zamykal Bulke na balkonie, kiedy wychodzil palic. Wszystkie te miejsca przeszukuje i zawsze w ktoryms ja znajduje. Az do tamtego dnia...
Kiedy Bulka nie przyszla jak zwykle na cowieczorna porcje pieszczot, zwleklam sie z wyrka i rozpoczelam systematyczne poszukiwania. Nigdzie jej nie bylo. Przeszlam te trase po raz drugi, rezultat podobny, kota nie ma. Zaczelam nawolywac, bo Bulka jest jak pies, przychodzi na zawolanie. Zreszta to byla jej pora, wiec zaczelam sie niepokoic. Oczyma wyobrazni widzialam, ze wymknela sie z mieszkania, a potem z domu, kiedy ktos wchodzil czy wychodzil z klatki schodowej, a teraz lezy gdzies przejechana. Spanikowalam.
Przypomnialo mi sie jednak, ze co wieczor, kiedy ide spac, musze domykac odsuniete drzwi od szafy. Mamy naprawde wielka szafe na ubrania z suwanymi drzwiami, ktore chodza bardzo lekko, na tyle lekko, ze radzi sobie z nimi chudy kot. Wielokrotnie slyszalam grube przeklenstwa, kiedy slubny musial porzadkowac wywalone z szafy ubrania. Wpadlo mi wiec do glowy, ze ten obwies mogl sie schowac do szafy, a maz idac spac, domknal drzwi.
I rzeczywiscie, kot spal sobie w najlepsze w mojej czesci szafy. Myslalam, ze zamorduje malpe za ten moj strach. Teraz mam jedno miejsce wiecej do sprawdzania wieczorem, kiedy kot nie zamelduje sie na wieczorne mizianki.

17 stycznia 2021

Bulka zdobywa ostatni bastion

 O tych dwoch potworach, Bulce i Miecce, ksiazki mozna pisac, ale ja ogranicze sie do wpisu na blogu. Bo po co mam sie wysilac, skoro i tak nikt tego nie wyda, nie wspominajac juz o noblach czy pulitzerach, nie oplaca sie. 
Kiedy bez mala 7 lat temu (tak, tak, juz tak dlugo) przyjechala do nas niesmiala trojkolorowa koteczka, czlowiek by sie nie domyslil, co z niej za bandziorek wyrosnie. Od poczatku nic sobie nie robila z groznych morderczych odglosow, jakie wydawala z siebie wqrwiona do czerwonosci Miecka, ale respektowala pewne zasady, ktore tamta ustalila. Jedynym przejawem buntu bylo zalewanie calego mieszkania, czego skutkiem bylo wyrzucanie dywanow i dywanikow, falujacy laminat na podlodze i pare innych przyjemnostek. Potem juz spokojnie zdobywala sobie kolejne swietosci mieckowe. A to zagniezdzila sie w lupince, ulubionym legowisku starej rezydentki, a to zaczela sadzac chudy zadek na parapecie, gdzie do tych pór tylko Miecka miala prawo ogladac ptaszki za oknem, a to zaczela sie rozwalac w koszyku pofuslowym, ktory przynioslam kotom z piwnicy, ale ktorym od poczatku zawladnela Krulova. Jednak nie zblizala sie przez te 7 lat do naszego lozka, tam rzadzila niepodzielnie jej czarna siostra. 
To byl caly rytual, bo Miecka nigdy nie znizyla sie do okazania, ze w jakikolwiek sposob zalezy jej na moich pieszczotach, przeciwnie, kiedy za wczesnie wyciagnelam do niej reke, potrafila mnie osobaczyc, ugryzc (lekko, ale jednak) i z fochem oddalic sie niedopieszczona. Taka byla, bo wszystko musialo byc na jej zasadach. Tak wiec powoli, dostojnie podchodzila, kiedy ja juz czytalam sobie przed snem, przypatrywala sie dlugo, zastanawiala, czy pozwolic mi dostapic zaszczytu, potem wskakiwala na nocny stolik i znow dlugo rozwazala. A ja nic, udawalam, ze jej tam wcale nie ma, bo w przeciwnym razie mogloby mi sie oberwac. Pozniej powoli przechodzila na lozko, wlazila mi na klatke z piersiami, moscila sie i zaczynala glosno mruczec. To byl TEN znak, moglam zaczac miziac. Ale nie zebym sobie dowolnie miziala, nieraz oberwalo mi sie zebami, kiedy reka zsunela sie nie tam, gdzie powinna. Po dluzszym czasie, kiedy nie smialam nawet stopy przestawic ani palcem ruszyc, slyszalam zirytowane parskniecie i syk grzmiji, a znaczylo to, ze audiencja skonczona. Nie mogla odejsc jak normalny kot, ona musiala mnie najpierw z blotem zmieszac, choc przysiegam, ze zrozumialabym po dobroci. 
Czesto przeszkadzala nam Bulka. Nie zeby wlazila na lozko, ale byla w sypialni. Najczesciej wtedy Krulova wczesniej opierniczala moja reke i odchodzila z fochem. Z czasem Bulka zaczela wykorzystywac nagla nieobecnosc bazyliszka w lozku i wskakiwala sobie, ale jakos nie chciala byc miziana. Pozniej wycwanila sie na tyle, ze zaczela wchodzic do lozka przed Miecka, mala nie potrzebowala tych wszystkich rytualow i czajnikowania sie, to prosty uliczny kot i nie uzywa arystokotycznych trikow. Nieraz zdarzylo sie, ze kiedy czarna wkraczala (ona nie wchodzila, zawsze wkraczala) do sypialni i wskakiwala na stolik celem nastrojenia sie na miachanie, z obrzydzeniem konstatowala, ze w lozku lezy intruz! Nie chcielibyscie slyszec dzwieku, jaki z siebie wtedy wydobywala, sniloby sie to Wam dlugo po nocach. Tak dzialo sie coraz czesciej, az wreszcie Miecka przestala w ogole przychodzic. I tak zostal zdobyty jej ostatni bastion.
Szkoda mi tej zlosnicy, to w sumie bardzo uczuciowy kot, ale nie moge jej pomoc. Moglabym oczywiscie przegnac tego bezczelnego szczypiorka, ale foch tlusciocha siedzi zbyt gleboko i nic by to nie wnioslo, ona i tak by do mnie na mizianki nie przyszla. Zreszta uwazam, ze koty powinny zalatwiac to jakos miedzy soba. 

15 stycznia 2021

Jubileusz

 Wprawdzie nie jakis okragly, ale zdumiewajacy. Bo czas tak  szybko gna, a ostatnio jakby jeszcze przyspieszyl, ze czlowiek przestaje liczyc uplywajace lata. Juz szron na glowie, juz nie to zdrowie, a w sercu... jesusmaria! 
15 stycznia roku pamietnego 1989 wraz z dwojgiem dzieci postawilam stope na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, z zamiarem pozostania tu na zawsze. 32 lata temu! Jeszcze rok, a bede mogla powiedziec, ze spedzilam w Niemczech druga polowe zycia, piersza zas w miescie Uc w Polsce. 
Kiedy po roku pobytu, z nowym dzieckiem, trzecim z kolei, jechalismy wszyscy odwiedzic rodzine w Polsce, przedzieralismy sie przez dwie granice, niemiecko-niemiecka i niemiecko-polska, pozniej od Swiecka wyboistymi drogami, przez srodek Poznania, Koniny, Turki, Zgierze - po kilkunastu godzinach w aucie, z marudzacymi dziecmi i na granicy zwariowania. Dotarlismy do domu rodzicow tak wymeczeni, ze wtedy powzielam postanowienie, ze nigdy wiecej. Nastepnym szokiem byla dla mnie ilosc zer na plakietkach z cenami. Kiedy opuszczalam Polske, najwiekszym nominalem bylo 20.000, kiedy przyjechalismy, szlo w miliony. Na tyle zglupialam, ze kiedy licznik w taksowce wybil ok. 9.000, dalam taksiarzowi banknot 100.000 i oznajmilam, ze reszty nie trzeba. Facet byl uczciwy, zwrocil mi uwage na pomylke. 
Potem byl jakis horror z dwiema walutami naraz, stare i nowe zlote. Nie moglam sie w tym wszystkim polapac, placilam nowymi, dostawalam reszte w starych i nie wiedzialam, czy mnie nie kantuja. Po zakupy chodzilam z mama, ktora dobrze sie w tych przeliczeniach orientowala.
Pozniej Polska weszla do unii, nie musielismy juz organizowac wiz do Polski, jak to mialo miejsce za pierwszym razem. Potem z roku na rok jechalo sie przez Polske coraz wygodniej, autostrady wyrastaly jak grzyby po deszczu, ale ceny za przejazd zbijaly z nog, bylo znacznie drozej niz wszedzie indziej, gdzie autostrady byly platne. 
Teraz nawet telefonowanie stalo sie tanie, jesli nie calkiem darmowe, a zaczynalam od 1,5 marki za minute. Telefonowalo sie ze stoperem w reku, zeby nie zbankrutowac. Za to pisalam duzo listow.
Ehhh... wspomnienia... Nie bylo latwo, ale nie bylo zle, mialam wielkie poczucie bezpieczenstwa i patrzylam optymistycznie w przyszlosc. Wszystko niedawno runelo, z roznych przyczyn, o ktorych juz nieraz pisalam, a na deser zostalismy poczestowani pandemia i lokdaunami. Jesli wierzyc, ze po 7 latach chudych nastapi 7 lat tlustych, to zostaly nam jeszcze 3 lata zaciskania pasa, stresu i strachu, potem powinno sie zmienic na lepsze.
I tym optymistycznym akcentem...

13 stycznia 2021

Wojenne pozostalosci

 Wojna zakonczyla sie ponad 70 lat temu, a do dzisiaj ziemia skrywa niebezpieczne jej pozostalosci w postaci niewypalow i niewybuchow i to zarowno na terenach panstw napadnietych przez Niemcy i ich sojusznikow, jak i na terenach agresorow. Kilkakrotnie przezylam w moim miescie wielkie akcje ewakuacyjne, podczas ktorych nalezalo usunac z domow i wywiezc w bezpieczne miejsce wszystkich mieszkancow w promieniu ilus tam set metrow. Liczba ewakuowanych szla w kilka lub kilkanascie tysiecy, w zaleznosci od wielkosci znalezionej bomby. Po wojnie i wszystkich tych ukladach, rozejmach i umowach miedzynarodowych Niemcy dostali od niektorych panstw alianckich mapy z zaznaczonymi obszarami bombardowan, Getynga i okolice byly szczegolnie lubiane przez lotnictwo brytyjskie, a teren miedzy rzeka a torami kolejowymi usiany jest do dzisiaj niewybuchami jak ciasto rodzynkami.
Najbardziej spektakularny i tragiczny byl wypadek w 2010 roku, kiedy to nie udalo sie ani rozbroic tej poltonowej bomby na miejscu, ani jej bezpiecznie wywiezc. Zginely wtedy trzy osoby, a detonacje bylo slychac nawet w moim domu, choc mieszkam naprawde daleko. Odlamki fruwaly po calym miescie, wpadajac ludziom do domow przez okna i dachy. Ewakuacja zapobiegla wiekszym stratom.
Pozniej jeszcze dwa razy organizowano naprawde gigantyczne ewakuacje, najczesciej w niedziele, bo wtedy ruch jest najmniejszy, a i ludzi latwiej opanowac, bo siedza w domach. Organizowano zawsze jakies hale sportowe, niewielki poczestunek dla ludzi, transport dla niezmotoryzowanych i transport sanitarny dla chorych. Bylo to zawsze ogromne zadanie logistyczne, ale przy wielkim zaangazowaniu policji i strazy pozarnej oraz wolontariuszy wszystko zawsze przebiegalo bez zgrzytow i na ogol juz po poludniu mieszkancy mogli wracac do domow. Zrozumiale samo przez sie, ze ruch uliczny zamieral, rowniez pociagi puszczane byly objazdem. Koszta kazdej takiej akcji byly niewyobrazalnie duze, ale liczy sie przeciez bezpieczenstwo ludzi.
Az nawiedzila nas pandemia, a potem znow znaleziono kolejna bombe. I zaczely sie schody! Ewakuacja musi nastapic, jest zaplanowana na 30 i 31 stycznia, ale to wszystkie podobienstwa do poprzednich. Wyzwanie logistyczne jest bezprecedensowo wieksze, obowiazuja bowiem dodatkowo obostrzenia pandemiczne i nie mozna juz np. zgromadzic ludzi w jednym miejscu. A tym razem mieszkancy musza opuscic swoje siedziby w promieniu kilometra. Ludzie maja sobie zorganizowac noclegi i zakwaterowanie albo u rodziny, albo w hotelach. Czasu jest sporo, od co najmniej dwoch tygodni trwaja przygotowania i akcja informacyjna, a do dnia X pozostaly jeszcze ponad dwa tygodnie, wiec mam nadzieje, ze wszystko przebiegnie bez zgrzytow. Kto potrzebuje pomocy, melduje sluzbom, nikt nie zostanie z tym problemem sam. Planowo bedzie to tym razem ok. 8000 ludzi do ewakuacji, poprzednio, przed dwoma laty bylo ich prawie dwa razy tyle, bo 15 tysiecy. Ale nie bylo corony!
W kazdym razie w miescie goraco, sluzby i pomocnicy na najwyzszych obrotach. Nalezy tylko miec nadzieje, ze to diabelstwo nie wybuchnie, a ludzie nie pozarazaja sie covidem podczas tej trudnej akcji.

10 stycznia 2021

To kiedy dzieci?

 Temat stary jak swiat, mianowicie glupie i nietaktowne pytania. Ja nie wiem, co ci ludzie maja w swoich glowach, ze nie potrafia sie powstrzymac przed zadawaniem glupich pytan. Jakas para sie spotyka przez dluzszy czas i niewykluczone, ze nie maja najmniejszego zamiaru pobierac sie, bo im w wolnym zwiazku wygodnie, bo sa niekonwencjonalni, bo krotko mowiac, maja w dupie papierek, ale rodzina czuwa. Przy kazdej nadarzajacej sie okazji drazy i pyta, kiedy wreszcie ten slub. Mlodzi zartuja sobie, robia uniki, wija sie i nie chca odpowiadac, bo to w koncu ich prywatna sprawa, ale rodzina nie daje za wygrana. 
Kiedy juz w koncu pozmieniali swoj status na fejsbuku na zonaty/zamezna, zaczyna sie  wielkie drazenie o dziecko, a gdy juz jednego sie dorobia, to o rodzenstwo. No moglabym zabic na smierc taka wscibska osobe o intelekcie ameby. Nie pomysli taki, ze moze sie to wiazac z wielkim dramatem schorzen czy wrecz bezplodnosci, ze kazde takie pytanie to rozdrapywanie bolesnych ran, sypanie ich sola i polewanie kwasem siarkowym. Ale nie, wujek-chujek  mysli, szczegolnie po paru glebszych, ze wlasnie wyostrzyl mu sie dowcip na tyle, ze czas na podobnie nietaktowne pytania. Przy czym nie wystarcza mu wymijajace odpowiedzi, bedzie drazyl, az spowoduje atak histerii albo opuszczenie przyjecia przez obiekt jego atakow.
Czasem podziwiam cierpliwosc i asertywnosc ludzi przypieranych do muru, ze tak grzecznie spuszczaja wscibskich pytaczy do kanalu, ja pewnie dosadnie spytalabym, co ich to w ogole obchodzi, a gdyby nie przestawali, kazalabym sie odchrzanic, przy czym uzylabym znacznie dosadniejszego okreslenia.
Sama padlam poniekad ofiara podobnych idiotow, a konkretniej idiotek, bo byly to ludzkie samice. Moja tesciowa zmarla podczas niespotykanych upalow, wiec kiedy dopelnialismy formalnosci wydawania zwlok ze szpitala, ich stan byl juz wtedy co najmniej dosc... no... niedobry. Wprawdzie wiedzialam, ze tesciowa przygotowala scenariusz wlasnego pochowku i chciala lezec w otwartej trumnie, zeby sie wszyscy mogli z nia pozegnac, ale w ostatniej chwili zadecydowalam inaczej, trumna zostala zabita, bez mozliwosci otwarcia. Nie bylo tajemnica, ze moja tesciowa nie byla moja najlepsza przyjaciolka, wiec jej psiapsie wyimaginowaly sobie, ze ja na zlosc  nie pozwalam otwierac trumny i na cmentarzu doszlo do niemilych incydentow, kiedy usilowaly na mnie wymusic zmiane decyzji. 
Dlaczego ludzie nie zajma sie wlasnymi sprawami i problemami, ktorych maja bez watpienia sporo, ale uparcie wtracaja sie w zycie innych, robiac im tym przykrosc i sprawiajac bol?
 

07 stycznia 2021

Za stara?

 Niedawno wpadl mi w oczy na fejsuniu artykul o 87-letnim sprawcy wypadku, w ktorym niestety sam zginal. Zagapil sie wyjezdzajac z drogi podporzadkowanej, najpierw stal i czekal zanim prawa strona stala sie wolna, ale juz nie spojrzal ponownie w lewo i ruszajac, wjechal prosto pod ciezarowke. Tragedia dla jego rodziny i nie mniejsza dla kierowcy ciezarowki, ktory bedzie musial zyc dalej z pietnem zabojcy, chocby i nieumyslnego. 
Tamten wypadek mial miejsce w Polsce, ale tu czesto slyszy sie o kraksach spowodowanych przez kierowcow 80+. A to pomylil/a  pedal gazu z hamulcem i wjechal/a przez szybe do sklepu, a to wjechal/a w grupe ludzi, a to cos tam jeszcze. I wciaz od nowa rozpetuja sie dyskusje o zmuszaniu osob starszych (co rozumiemy przez "osobe starsza"?) do oddawania praw jazdy. Najlepsze jednak byly komentarze pod wspomnianym wyzej artykulem, glownie pozostawiane przez, jak sadze, dosc mlodych kierowcow. Padaly m.in. propozycje, zeby od 65 lat zabronic kierowcom w ogole prowadzic pojazdy, a z tych lagodniejszych, zeby od 65 roku zycia zmuszac ich do okresowych badan. 
Nie wiem, jak jest teraz w Polsce, ale w Niemczech nie ma ograniczen, ani wiekowych, ani czasowych, prawo jazdy dostaje sie na zawsze. Ja mam jeszcze taka rozowa ksiazeczke skladana na trzy, podobne byly w Polsce. Mialam szczescie i zalapalam sie jeszcze na przepisanie polskiego, pozniej juz trzeba bylo robic na nowo kursy. Mam jeszcze dwa lata do obowiazku wymiany dokumentu na plastikowy w formacie karty kredytowej, teraz uzywam jeszcze tej starej rozowej szmaty. I jakby mnie kto pytal, to chetnie uzywalabym jej do konca zycia, ale niestety bede musiala wymienic  na nowoczesne. Nie wiem, moze do tego czasu zmienia sie przepisy i dostane prawko na czas okreslony z warunkiem przedluzenia po testach czy innych badaniach. 
W tym roku skoncze 65 lat i nie wyobrazam sobie, ze mialabym dobrowolnie pozbyc sie prawa jazdy, czuje sie zdrowa, widze dobrze i jeszcze pewnie czuje sie za kierownica. Dlaczego wiec mialabym przestac jezdzic? Wprawdzie u mojego slubnego widze spadek refleksu, orientacji i juz nie ufam tak slepo jego umiejetnosciom jak wczesniej. On jednak nie da sobie nic powiedziec i uwaza, ze jezdzi tak samo dobrze jak jeszcze 5 lat temu. Moj ponad 80-letni ojciec tez nie myslal o zaprzestaniu jezdzenia autem, a 99-letni ksiaze Filip przestal sam prowadzic dopiero po dosc powaznym wypadku, ktory spowodowal. 
Uwazam, ze kazdy czlowiek powinien albo sam krytycznie spojrzec na swoje umiejetnosci, choc jest to naprawde trudne, tym bardziej, ze utracenie mozliwosci samodzielnego przemieszczania sie pojazdem to utracenie znacznej czesci wlasnej wolnosci, albo zechciec posluchac krytycznych opinii najblizszych i dostosowac sie do nich. 
W Niemczech naprawde wielu starszych emerytow dobrowolnie oddaje prawko, majac przy tym wymierne z tego korzysci, np. pol roku darmowego korzystania z komunikacji miejskiej (tak jest w moim miescie) albo innych podobnych gratyfikacji majacych zachecic do rezygnacji z prowadzenia auta. 
Ale, na litosc!, nie w wieku 65 lat. Mlodym moze sie wydawac, ze to wiek tak sedziwy, ze pora wlasciwie klasc sie do trumny. Dopoki sami tego wieku nie osiagna...
 
 

05 stycznia 2021

Nic nie bylo

 Dwa razy oczy przecieralam ze zdumienia, kiedy przeczytalam niedawno, ze podczas zimy stulecia ludzie mieszkajacy w miastach, a szczegolnie w blokach, nie mieli niczego, ani pradu, ani gazu, ani nawet wody, bo zamarzala w kranie. Nie mieli tez co jesc, bo wstrzymano dostawy. Na polkach stal ocet i nic wiecej.
No to ja chyba zylam w innej rzeczywistosci, moze na innej planecie. Owszem, pamietam, ze zdarzaly sie czasowe wylaczenia (nie awarie!) pradu, ale trwaly na tyle krotko, ze nie rozmrazala sie w tym czasie lodowka. Tak, byly problemy z ogrzewaniem, bo tak zasypalo, ze wegiel nie mogl byc transportowany, ale rzucono na tory wojsko i te problemy zniknely w kilka dni. Gazu natomiast nigdy nie zabraklo, choc cisnienie bylo marne, bo wszyscy probowali nim dogrzewac nieco wyziebione mieszkania. I zupelnie nie pamietam, jakim cudem przezylam na tym occie, ale jakos nie udalo mi sie nawet schudnac. Nie przecze, ze byly problemy zaopatrzeniowe, ale wystarczylo do kogos pojsc, a stoliczek nakrywal sie, ze ledwie jego nogi sie nie rozjezdzaly. I nie, nie byly to potrawy robione z octu.
Gdybym nie zyla w tamtych czasach, pewnie uwierzylabym w te bajki, jak wiekszosc mlodych rozjezdzajacych "komune" w internetach. Nie bylo ich wtedy nawet w planach, ale wiedza, wiedza lepiej ode mnie. Nie pozwola sobie wytlumaczyc, ze to wszystko nieprawda, oni czytali takie wlasnie banialuki, jak przytoczylam na poczatku i teraz wiedza. Albo sluchaja jakiejs niedorzecznej propagandy. Nie byly to latwe czasy i nie chce ich idealizowac, ale ludzie byli dla siebie co najmniej troche bardziej zyczliwi. A jedzenie, ktorego ponoc nie bylo, znacznie zdrowsze i nie napompowane tak chemia jak to dzisiejsze. Owoce bywaly robaczywe, dzisiejszych nawet robaki  nie chcialyby tknac. Szynka byla bez wspomagaczy, dzisiajsza nosi nazwe "wydajna", bo z kilograma miesa wychodza dwa kilogramy wedliny. 
Nie wyobrazam sobie takiej zimy jak ta 1978/79 w dzisiejszych czasach i ide o zaklad, ze obecny rzad nawet w czesci nie poradzilby sobie z niczym. Wszyscy najpierw rozgladaliby sie, jak mozna na tym zarobic, pozniej dopiero jak ratowac ludzi. Dzisiejsza wies obsadzona jest tujami, a kur niet, bo srajo na trawniki. Nic sie nie oplaca, jedynie wyciaganie rak po unijne dotacje. Armii praktycznie nie ma, a jej wyposazenie to glownie limuzyny dla generalow. Misiaczki z WOTów, armii maryji czy innych paraprzykoscielnych bandziorkow nie daliby rady torow odsniezac, pewnie poprzestaliby na modlitwach albo oplatali granice rozancami.
Moze niech ci, ktorzy maja podobne jak zacytowane na poczatku wspomnienia, poczekaja az wymra wszyscy ci, ktorzy w tamtych czasach zyli i jakos nie pozamarzali ani pozdychali z glodu.

02 stycznia 2021

Nowy rok, nowy post, stara ja

 Jaki jest Wasz stosunek do chirurgicznego poprawiania urody? Czy nie zdarzylo Wam sie kiedys pomyslec, ze wlasciwie nie macie sobie nic do zarzucenia, ale... "ten nos moglby byc nieco mniej wystajacy" albo "gdyby uszy bardziej przylegaly, bylabym szczesliwsza" albo " wszystko fajnie, ale te moje piersi mogly by byc odrobine wieksze i jedrniejsze" czy tez "nie byloby zle miec bardziej hollywoodzki usmiech". Niestety wszystkie te zabiegi sa dosyc kosztowne, malo kogo na nie stac. Z wiekiem jest jeszcze gorzej, bezlitosna grawitacja i deficyty kolagenu sprawiaja, ze powoli wszystko zaczyna zwisac, poczawszy od powiek, a na tylku zakonczywszy. Czy wtedy tez nie przeszlo zadnej lub zadnemu (choc to rzadsze) z Was przez mysl, ze fajnie byloby cos sobie podciagnac, ostrzyknac, poprawic? 
Przyznam sie, ze mnie bardzo przeszkadzaja obwisle gorne powieki, wygladam jakbym byla permanentnie zmeczona i niewyspana, a niegdys duze oczy drastycznie sie zmniejszyly, a makijaz rozmazuje mi sie w bardzo krotkim czasie. Jakos zmarszczki i policzki tak bardzo mnie nie wkurzaja, jak te oczy. No ale nie stac mnie na te drobne poprawki, ze nie wspomne o wiekszych, bo niewykluczone, ze gdybym zrobila jedno, kusiloby mnie do zrobienia czegos nastepnego. A stad juz krok do przesady i zafundowania sobie wygladu Edzi G. czy innej Nicole K. lub niedajbuk Melanie G. Ale coz, ja jestem juz w wieku daleko pobalzakowskim, wiec chyba te pokusy nie sa niczym niezwyklym. Ale pozostaje mi starzec sie z godnosciom osobistom, bo nie ma starych i brzydkich kobiet, tylko niektorych nie stac na pomoc chirurgiczna czy kosmetyczna. 
Nie pojme jednak nigdy obecnego trendu wsrod mlodych kobiet na drastyczne zmiany wlasnego wygladu. One wszystkie chyba maja jednego wspolnego chirurga, a ten z kolei nauczyl sie kilku zabiegow i leci jak na fabrycznej tasmie produkcyjnej. Gdzies mi tam mignie jedna czy druga zdeformowana twarz, ja mysle, ze to X, a okazuje sie, ze Y, a Z nie rozni sie od obydwu ani troche. Jedna w druga funduja sobie kocie albo lisie oczy, zmniejszaja nosy do rozmiaru zarnka grochu, za to ich usta upodobniaja sie do pontonu. Do tego doczepy wlosow,  plastikowe pazury i biust, jakiego nie powstydzilaby sie Mae West. Za to w glowach powazne niedobory szarej substancji. Ja naprawde nie mam nic przeciwko roznym uzywkom, mozna popijac alkohol, byle nie popasc w alkoholizm, mozna czasem zapalic trawke, byle trzymac lapy z daleka od strzykawek i bialych proszkow. Mozna dyskretnie poprawic usterki urodowe, ale nie robic z siebie glonojada za mlodu czy nieruchomej maski na starosc.
Co poczelyby bez chirurgow plastycznych kobiety po amputacji piersi czy pacjenci po operacjach mocno znieksztalcajacych wyglad? Oni przywracaja nie tylko normalny wyglad, ale pewnosc siebie i lepsze psychiczne samopoczucie. 
Wszystko jest dla ludzi, byle znac proporcjum.

O szacunku

  Prawdziwą wartość ma jedynie szacunek wroga. Antoine de Saint-Exupery   Czym jest szacunek? To stosunek do kogos nacechowany powazaniem or...