Nie do wiary, dzisiaj ostatni dzien lutego, od jutra nastaje marzec (ale, qrna, odkrywcze, co nie?), wiosna coraz blizej, przedwiosnie w pelni. Wojna trwa i zagraza, marazm mnie nie opuszcza. Po dwoch latach pandemii i jednego roku wojny prozno wypatrywac jakiejs stabilizacji, ze nie wspomne o poprawie. Nadzieja gdzies uleciala.
Najgorsze, ze te nieszczescia, jakby ich samych bylo malo, bardzo podzielily ludzi. Mam wrazenie, ze przed tym wszystkim mniej bylo wrogosci w narodzie, teraz jak nie antyszczepionkowcy, to proputinowcy, jak nie plaskoziemcy, to znow zwolennicy pisu i wyznawcy radiomaryjni. A tacy z nich katolicy od nadstawiania drugiego policzka, ze gdyby mogli, utopiliby innowiercow i ateistow w... juz nie lyzce wody, ale we wlasnym jadzie, ktory produkuja na codzien w ilosciach industrialnych.
O ile mnie pandemia az tak mocno nie dala sie we znaki, bo nie bylo u nas zakazu wychodzenia z domu, co skrzetnie wykorzystywalam i latalam z Toyka ile wlezie, tak poprzedni rok bardzo dal mi popalic. Te dwa miesiace w Polsce, koordynowanie przeprowadzki, sprzedazy mieszkania, organizowanie wszystkiego tutaj, a calosc okraszona fochami matki, ktore do dzisiaj jej nie minely i wciaz musze sluchac, jak to ona mialaby dobrze w domu opieki. I nie dociera, ze domy opieki nie czekaja na chetnych z rozlozonym czerwonym dywanem i fanfarami, a na te prywatne nie byloby jej w ogole stac, to ona by sobie zostala u siebie w mieszkaniu i jakos by sobie poradzila. No rece opadaja.
24 lutego dla swiata jest dniem wybuchu wojny na Ukrainie, dla mnie przeszlo to prawie bez echa, bo mialam naprawde wazniejsze sprawy do zalatwiania, tego bowiem dnia medycznym transportem mama jechala na kontrole i wtedy lekarz mial ewentualnie rozstrzygnac, czy moze jechac autem do Niemiec. Moj swiat krecil sie wokol matki i wszystkich okolicznosci z nia zwiazanych i uwierzcie mi, ta wojna byla gdzies tam w tle i niewiele mnie obchodzila, nie mialam na nia czasu, nie dotyczyla mnie w ogole. Dopiero kiedy wracalam i widzialam cztery pelne autokary milczacych wystraszonych smiertelnie kobiet i dzieci z Ukrainy, bardziej to do mnie dotarlo, co sie naprawde dzieje.
Za chwile bedzie rok, od kiedy mama jest w Niemczech, pewnie dostaniemy wezwanie z ZUSu, zeby udowodnic, iz mama nadal zyje, jak ostrzegla mnie Anabell, ktora rowniez co roku musi udowadniac, ze nie jest wielbladem, ze zyje. Zobaczymy, jak nam sie to uda, bo do ambasady mamy troche daleko.
Zaczal sie czwarty rok takiej swiatowej i mojej wlasnej beznadziei.