Kiedy jeszcze w Lodzi sprowadzalismy mame po tych jej stromych schodach do samochodu, bylo nas troje, w tym dwoje mlodych i wysportowanych. Podobnie bylo z wnoszeniem wozka po naszych marnych, ale dosc wygodnych pieciu schodkach. Mniej latwo bylo przy pierwszym przymusowym wyjsciu z domu, bo kasa chorych przyslala formularz na plastikowa karte ubezpieczonego, gdzie bylo potrzebne aktualne zdjecie, a tego mama nie miala. Musielismy wiec pojechac ja sfotografowac.
Nie tak dawno nam obydwojgu minela waznosc naszych kart, trzeba wiec bylo wyrobic nowe, a nam nie chcialo sie jezdzic do fotografa, wiec probowalismy zrobic zdjecia telefonem. Taaa... no co ja Wam bede mowic - masakra z xujnia. Trzeba bylo udac sie do fachowca i zaraz czlowiek jakos lepiej sie zaprezentowal. Wiedzielismy wiec, ze domowym sposobem nie da sie, nawet nie probowalismy, tylko od razu zarzadzilam wyjazd do fotografa. Jakos dalismy z trudem rade zjechac tym wozkiem z naszych kilku schodkow, ale z powrotem nie bylo mowy, oboje jestesmy za slabi. Zawolalam wiec na pomoc sasiada i jakos w trojke wciagnelismy ten wehikul na gore.
Wiedzac, z jakimi niewykonalnymi wyzwaniami przychodzi sie zmagac, nastepne wyjscie mamy planowane bylo, kiedy juz bedzie mogla sie sama poruszac po schodach. Niestety los chcial inaczej.
Zrobilam sobie w ratuszu termin na zameldowanie mamy w Niemczech, wzielam ze soba wszelkie pelnomocnictwa, ich tlumaczenie na niemiecki, jednak przepisy okazaly sie byc dla nas nielaskawe, potrzebna byla osobista obecnosc mamy. Kiedys, w normalnych czasach, urzednik przyszedlby do nas do domu zalatwiac te formalnosci, ale teraz mamy pandemie, wiec od dwoch lat urzednicy maja zakaz chodzenia po domach, jakby im do biura nikt nie mogl przywlec zarazy. No ale dobra, jak trza, to trzeba. Zapakowalismy znow mame na wozek i o malo nie zrzucilismy jej razem z pojazdem z tych nieszczesnych schodkow, bo jakos nam tym razem marnie szlo. Ten moj slubny, nie dosc, ze niespecjalnie juz ma sily, to dodatkowo nie slucha, kiedy mowie, zeby zaczekal, bo nie mam gdzie stopy postawic. Ciagnal ten wozek i nie tylko o malo nie zwalil matki, to i mnie na dokladke, bo trzymalam kurczowo, zeby nic sie mamie nie stalo.
Przy wchodzeniu postanowilismy mame wniesc bez wozka, zawisla na naszych barkach i podskakiwala na jednej nodze, pozniej wnioslam pusty wozek. Jesu, nawet nie myslalam, ile i jakie sa problemy z osoba niepelnosprawna. A przeciez mama jest jeszcze w miare samodzielna, bywaja gorsze przypadki.
Teraz juz czekamy na termin u ortopedy i zaordynowanie intensywnej rehabilitacji. Nie bedzie latwo osobie w mamy wieku znow pewnie stanac na nogi, z pewnoscia potrwa to dluzszy czas, ale co robic. Ani nasze mieszkanie, ani te schodki, ani my sami nie jestesmy przystosowani do obslugi osoby nie w pelni sprawnej jezdzacej na wozku.