Jestem ciezko przemeczona, a moja zmora skrada sie juz od dluzszego czasu, zeby uderzyc ze zdwojona sila. Zmora ma to do siebie, ze uaktywnia sie jesienia, a do tego wszystkiego stres stresem pogania. Wrocilam z tygodniowego urlopu u corki wypoczeta i pelna sil na nowe wyzwania, ale juz w poniedzialek zaczela sie seria wizyt i zabiegow okolomedycznych. 26 wrzesnia mama miala termin do okulisty, ktory mial robic jej operacje na zacme, byly badania, kazali sobie przelac 200 euro, bo nie wszystko pokrywa kasa chorych i termin na operacje wyznaczono na 5 pazdziernika, bo akurat ktos odmowil i zrobilo sie okienko. Ja zas mialam na 29 termin na koronarografie, przedtem jednak musialam u rodzinnej zrobic badania krwi, a dzien przed badaniem zrobic test na covid. Tymczasem juz na piatek 30 wrzesnia mama dostala termin na rozmowe przedoperacyjna z anestezjologiem. Dobrze, ze wszystkie te miejsca byly na terenie jednego szpitala, bo gdybym po badaniu musiala zostac na oddziale (w przypadku, gdyby musiano mi zalozyc stenty czy cus), to moglabym zerwac sie i pojsc z mama w roli tlumacza, bo wszedzie musze z nia chodzic i tlumaczyc. Tak zakonczylysmy pierwszy tydzien po moim powrocie.
Drugi zaczal sie swietem, bo 3 pazdziernika jest swietem zjednoczenia Niemiec, ale ja musialam pojsc do pracy, a dodatkowo zajac sie znajomym, ktory zostal wypisany ze szpitala pechowo w czasie, kiedy jego corka i dorosla wnuczka byly nie tylko poza miastem, ale wrecz za granica, a facet jest wyjatkowo nieporadny, stara szkola, on z ledwoscia gotuje wode na herbate, wiec pewnie sam w domu zszedlby z glodu. Zrobilam zakupy, nagotowalam na kolejne dni obiady, jedynie do odgrzania. We wtorek mialysmy z mama termin do ortopedy i musialysmy zrobic przed operacja testy covidowe. Nadeszla sroda, dzien operacji. Oddalam mame w rece lekarzy i musialam wyjsc, wiec w miedzyczasie pojechalam robic dziadkowi zakupy i przez chwile dotrzymac mu towarzystwa. Po operacji mialam byc wydzwoniona, ze moge mame odbierac. Tymczasem...
- Czy to corka pani P.?
- Tak, to ja.
- Lacze pania dalej...
A mnie w tej samej chwili nogi sie ugiely, serce walilo jak szalone, a po plecach splywal zimny pot, bo przeciez gdyby wszystko bylo w porzadku, uslyszalabym od dzwoniacej pielegniarki, ze moge mame odbierac. Sluchawke przejal lekarz anestezjolog, z ktorym rozmawialysmy w piatek i oznajmil mi, ze musiano przerwac operacje, bo mama "sie krecila", co uniemozliwialo te precyzyjna robote, jaka jest wymiana soczewki w oku. Jednak zrobiono juz naciecia. Pojechalam co kon wyskoczy i to, co zastalam, przeszlo moje najsmielsze wyobrazenia. Wpuszczono mnie w twarzowym kitlu do sali pooperacyjnej, gdzie normalnie nikt z cywilow nie ma prawa byc, w nadziei, ze zdolam jakos po polsku mame uspokoic. Mama byla calkiem gdzie indziej, nie poznala mnie, wymachiwala rekami, jakby walczyla z niewidzialnym wrogiem, chciala wstawac, w koncu trzeba byla ja skrepowac pasami, zeby nie spadla z tego fotela. Z trudnoscia moglam przytrzymywac jej rece, zeby nie wyrwala sobie wenflonow i innych rurek i ja, zeby nie zerwala sie skutecznie z fotela, na ktorym lezala. Anestezjolog, po konsultacji z innym po fachu, wstrzyknal mamie cos, co mialo byc antidotum na ten srodek uspokajajacy, ktory spowodowal tak silna reakcje, ale gowno to pomoglo, zadzwonil wiec do kliniki uniwersyteckiej i telefonicznie konsultowal sie z neurologami. Wtedy mama jakos sie uspokoila, znieruchomiala, a ja rzucilam okiem na monitor, gdzie ciagnely sie plasciutkie jak drut linie. Narobilam wrzasku, ale to tylko odlaczone przewody ekg, a nie najgorsze, ale bylam bliska zawalu. Potem mama ze zdwojona sila atakowala, choc miala przeblyski rozumienia, co sie do niej mowilo. Nie panowala jednak nad odruchami i checia wstawania z fotela, uspokajala sie na moment, pozniej znow walczyla. I tak przez dwie godziny, podczas ktorych z sali operacyjnej wyjezdzali kolejni zoperowani na zacme pacjenci, w takcie 15-minutowym i kazdy po odkiblowaniu pol godziny byl zabierany przez kogos do domu. A mama dalej walczyla. Pomyslalam sobie, ze auto stoi na parkingu, ja nie bardzo mam mozliwosc wciaz tam latac i dorzucac do parkomatu, wiec zadzwonilam do slubnego, zeby przyjechal auto odebrac, bo musze zostac w szpitalu dluzej. Jeszcze rano rozmawialismy, bo chcial mamie szykowac sniadanie, ale powiedzialam, ze musi byc przed operacja na czczo. Powiedzialam, ze auto stoi tuz przy bramie wjazdowej, nie sposob bylo go nie zauwazyc. Po jakims czasie, kiedy bylam juz pewna, ze dawno odjechal, on dzwoni:
- Musisz zejsc na dol i dac mi te karte parkingowa.
Heeee??? Gwoli wyjasnienia, jesli wjezdza sie do parkhausu, takiego wielopietrowego parkingu, to bierze sie karte przy wjezdzie i przy wyjezdzie placi za tyle godzin, ile sie tam parkowalo. Na parkingach otwartych albo wzdluz ulicy placi sie z gory i kiedy czas na bilecie przeleci, trzeba kupic nowy bilet. Ja wlasnie parkowalam na przyszpitalnym parkingu, gdzie zreszta slubny byl z nami w piatek na rozmowie z anestezjologiem. Gdybym, logicznie rzecz biorac, zaparkowala gdzies w parkhausie, nie musialabym go prosic o odebranie auta, tylko najwyzej zaplacilabym za parkowanie wiecej.
Kiedy wiec on przez telefon przelecial mi, ze mam zejsc przekazac mu bilet, juz wiedzialam, ze za chwile eksploduje, bo ten orzel intelektu dotarl do jakiegos parkhausu, nie wiedziec czemu i co mu sie w tym zdemencialym mozgu wyobrazilo. Mialam ochote go zabic i poszatkowac, zeby nie mial szansy na zmartwychwstanie, jednoczesnie walczylam z wyrywajaca sie matka. I pomyslalam sobie, ze juz naprawde nie mam na kogo liczyc, a na tego dziada najmniej. Naprawde bylam bliska zawalu i ataku histerii. On oczywiscie nic nie wie, bo skad ma niby wiedziec, ze matka jest operowana (od tygodnia mowi sie w domu o jej operacji) i nie pamieta, ze jeszcze rano mowilam, ze nie moze jesc sniadania, bo do operacji musi byc na czczo. Skad on w ogole wytrzasnal pomysl, ze samochod moze stac w parkhausie to ja juz naprawde nie wiem, zwlaszcza ze w poblizu szpitala nie ma zadnego parkhausu. W koncu jednak jakos trafil i odebral samochod. Inna rzecz, ze praktycznie nie powinien juz w ogole jezdzic, ale nie sposob go do tego przekonac, on uwaza, ze jest dobrym kierowca i nic mu nie dolega.
W koncu przyslano jakichs noszowych i zawieziono mame na oddzial szpitalny. Ale o ile jej stan lekko sie poprawil, o tyle niestety nadal jeszcze walczyla i chciala wstawac, musialam wiec siedziec przy niej i pilnowac. Przy okazji nakarmilam mame obiadem, bo nie mogla utrzymac lyzki. Szczesliwym zbiegiem okolicznosci zmiane popoludniowa objela pielegniarka mowiaca po polsku, wiec moglam ok. 16.00 pojsc do domu, ale stale bylam pod telefonem, jakby cos. Mama z godziny na godzine czula sie lepiej, ale na nogach ustac nie mogla. Epizody z wymachiwaniem rekami i zrywaniem sie z lozka byly coraz rzadsze, wiecej tez do niej docieralo z tego, co mowilam. Zaczela nawet drzemac, co uznalam za dobry znak i sygnal, ze moge juz wyjsc do domu.
Chyba nie chcecie wiedziec, ile zdrowia kosztowal mnie ten dzien.