Ostatnio dreczy mnie temat smierci, bardzo czesto o niej mysle, a do napisania tego postu sklonila mnie wiadomosc w lokalnej prasie o otwarciu nowego hospicjum w moim miescie, strasznie smutnego hospicjum, bo przeznaczonego dla dzieci i mlodziezy. "Dorosle" hospicjum jest gdzie indziej, tam skonczylo zycie dwoje moich znajomych, w tym ten, o ktorym pisalam kilka miesiecy temu, lezal razem z moja mama w tym samym szpitalu, ale on na paliatywnym.
Tak sobie myslalam o smierci, o umieraniu, wieku odejscia, braku oswojenia ludzi ze smiercia. Kiedys bylo inaczej, ja jako dziecko przezylam smierc pradziadka, ktory zmarl w domu, bo to bylo normalne, ze ludzie odchodzili otoczeni rodzina, w tym rowniez w obecnosci dzieci, bo smierc nalezala do normalnych procesow i dzieci byly z nia oswojone. Przeciez zwloki lezaly w domach, schodzili sie znajomi i sasiedzi, zeby pozegnac zmarlego, czuwali, modlili sie. Z czasem i z rozwojem medycyny starsi czlonkowie rodziny byli leczeni, oddawani w rece lekarzy w szpitalach i najczesciej tam wlasnie udawali sie w swoja ostatnia droge w zaswiaty, otoczeni jedynie personelem medycznym, a i to tylko na wezwanie i po dlugim oczekiwaniu. Lekarze robia, co moga, czesto stosuja tzw. leczenie uporczywe, bo raczej nie chca sobie psuc statystyk. Nawet jednak, kiedy mowia rodzinie, ze jedynie maszyny podtrzymuja ich bliskiego przy zyciu i ze powinno sie je odlaczyc, bo bez nich i tak nie przezyje, to rodzina robi wszystko, zeby jednak jeszcze kontynuowac. Kazdy ma bowiem nadzieje, ze moze... ze zdarzaja sie cuda... ze to ryzyko itp. Dzieci trzyma sie z bardzo daleka od szpitala, od przekazywania im zlych nowin, a przeciez smierc jest czescia skladowa zycia, opowiada im sie jakies bzdury o tym, ze dziadek wyjechal czy inne podobne kocopoly, a moim zdaniem powinno sie otwarcie mowic o umieraniu, bez wzgledu na wiek.
Co dziwne, dzieci, ktore same sa smiertelnie chore, jakos to czuja, wiedza, ze umra i maja tyle sily, ze jeszcze pocieszaja nzrozpaczonych rodzicow. Dzieci sa madrzejsze niz dorosli mogliby sobie to wyobrazic, dla nich nawet smierc jest zjawiskiem normalnym i dorosli nie powinni jej demonizowac.
Teraz jednak malo kto umiera we wlasnym domu, we wlasnym lozku, etyka nakazuje ratowanie zycia za wszelka cene, wiec ci biedni chorzy leza oplatani rurkami i kablami, cierpia, chcieliby godnie odejsc, ale sluzba zdrowia i bliscy im to uniemozliwiaja. W dobrej wierze oczywiscie, ale nie pozwalaja o sobie decydowac. Zeby tego uniknac, u mojej lekarki rodzinnej lezy moja ostatnia wola, zeby mnie nie leczyc uporczywie, nie karmic sztucznie, nie oddychac za mnie respiratorami, tylko pozwolic godnie umrzec. Nie bedzie nikt za mnie decydowal, choc oczywiscie wolalabym miec jeszcze dodatkowo mozliwosc zdecydowac o wlasnej eutanazji, ale na te chwile to jeszcze w Niemczech niemozliwe. Mam tylko jedna nadzieje, ze lekarze nie pozwola mi cierpiec, nie chcialabym umierac w bolu i chyba wolalabym odejsc w miejscu do tego przeznaczonym czyli w hospicjum niz we wlasnym domu.
A po smierci... no coz, wiekszosc rodzin placze z zalu nad soba, a nie nad zmarlym, wdowom bowiem calkiem zmieni sie zycie z "razem" na samotnie, dzieci traca wsparcie rodzicow, matki sens zycia bez dzieci. Ci, ktorzy pozostali przy zyciu, maja znacznie gorzej, a rzadko kto otrzymuje profesjonalne wsparcie i pomoc w przechodzeniu zaloby, kazdy walczy z wlasnymi demonami, jak umie, nie ma na to gotowej recepty. Jedni zamykaja sie w sobie, inni przeciwnie, chca rozmawiac o zmarlym, jedni placza w zaciszu domowym, inni rzucaja sie w wir pracy, bo to pozwala im nie myslec.
Dlugosc zycia zwieksza sie z pokolenia na pokolenie, zaawansowana medycyna znalazla leki i terapie na choroby, ktore jeszcze do niedawna byly smiertelne. Jest nas coraz wiecej, a miejsca coraz mniej, ale krzyczaca niesprawiedliwoscia losu jest umieranie dzieci. To zdjecie ponizej to wizualizacja nowego hospicjum dla dzieci, w ubiegla niedziele byl dzien otwarty, od kwietnia przyjeci zostana pierwsi pacjenci, a chetnych nie brakuje z calych Niemiec. Nazywa sie ten obiekt Sternlichter - Swiatla Gwiazd, daje do dyspozycji pojedyncze pokoje dla pacjentow, pokoje goscinne, przestrzen wspolna, do terapii, sportu, kuchnie, ogrod. Co mnie zaskoczylo, to rozpietosc wiekowa "dzieci i mlodziezy", od 0 do 27 lat. No i ogromny szacunek dla pracownikow, bo ich praca, tak bardzo potrzebna pacjentom i ich rodzinom, wymaga niezwyklego opanowania, stalowych nerwow i odpornosci. Nie moglabym, bo juz teraz przy pisaniu sciska mnie mocno za gardlo, a przeciez placz bylby nieprofesjonalny. Ten obiekt jest niedaleko nas i czasem przechodzimy tam z Toyka spacerujac, ale ostatni raz widzialam go jeszcze w budowie.
Mnie moja śmierć już nie przeraża, kiedy przyjdzie po mnie z kosą jest mi obojętne. Byle nie bolało. No i kto wie czy rzeczywiście nie będzie to kosa, tylko taka współczesna bardziej, maczeta. Biegają chłopaki po Melbourne, mogą i mnie odwiedzić.
OdpowiedzUsuńMnie juz dawno smierc nie straszna, obawiam sie tak jak Ty - bólu. My tu mamy wiecej opcji, albo chlopcy z Afryki czy Azji z nozami, maczetami czy siekierami, albo chlopcy od Wolodii. W obu przypadkach nalezy sie liczyc z torturami i gwaltami przed zejsciem.
UsuńNo teraz będziemy się ścigać kto ma więcej opcji. Przecież też idą w ruch noże, siekiery, no i przecież pistolety. Codziennie ktoś ginie z ich rak. Potem w dzienniku pokazują jak uciekają, ale zawsze są zamaskowani, nawet w rękawiczkach, a noce są ciepłe przecież.
UsuńNie no, nie musimy sie licytowac, u mnie tylko chlopaki Putina blizej, a nie wiadomo, co temu Putinu do glowy wpadnie, skoro unia histeryzuje i zbroi sie, wiec batiuszka moze stracic cierpliwosc i spuscic nam cos na glowy.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedys ludzie najczesciej umierali w domach i do dnia pogrzebu w tych domach lezeli, otoczeni ludzmi przychodzacymi sie pozegnac, czuwac przy zmarlym. Kiedys tez ludzie byli ze smiercia bardziej oswojeni, teraz sie jej boja i chronia przed nia dzieci.
UsuńI tak jest za malo miejsc w hospicjach, potrzeba wiecej, ale dobre i to co jest.
boszsz Naczelnik mnie obudził po 4ej nie mogłam zasnąć i byłam nieprzytomna jak pisałam...no to napisze jeszcze raz składniej. i bez ortów.
UsuńWiem to, że byli, bo takie były obyczaje i były też upiorne obyczaje imprezowania a nieboszczyk leżał na desce oparty o stół biesiadny...potem tego zabroniono tylko piosenka została "umarł Maciek umarł, juz lezy na desce...". ale ja Niestety nie jestem oswojona...gdy mój chrzestny ojciec leżał w trumnie w domu, parę lat temu i ja byłam sparaliżowana....ten zapach. widok. On leżał na dole całą noc do pogrzebu a u góry spało dziecko mojej kuzynki 10latek. Byłam przerażona że jeszcze są takie obyczaje na wsiach. Z drugiej strony ludzie chcą odchodzić w otoczeniu bliskim i bliskich. A to hospicjum to z jednej strony bardzo przykre z drugiej chyba potrzebne.
Ja niestety sama obudzilam sie o 2.00 i juz nie moglam do rana zasnac, jestem jak zombie, polamana, pokiereszowana i na wpol zywa. Chyba zaraz sie poloze, bo ledwie siedze.
UsuńA takie miejsce jak pokazujesz ‘Światła Gwiazd’ bardzo potrzebne, pięknie położone, te drzewa wokół. Jak już nie można pomoc zyc, to niech będzie do ostatniego dnia najlepiej jak jest możliwe.
OdpowiedzUsuńMnie tylko boli, kiedy umieraja dzieciaki, nie zdazyly sie nazyc, a juz musza przechodzic przez Teczowy Most. Jest duzo organizacji, ktore spelniaja ich marzenia przed smiercia, organizuja spotkania z ich idolami, aktorami, sportowcami czy piosenkarzami, a teraz jutuberami czy tiktokerami. Woza nad morze, ktore dziecko chcialoby przed smiercia zobaczyc, bo jeszcze nigdy tam nie bylo. Takie tam marzenia umierajacego.
UsuńNie rozumiem modlitwy: od nagłej a niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie. Bo moim zdaniem nagła a niespodziewana jest błogosławieństwem, w przeciwieństwie do powolnego, bolesnego odchodzenia. Nie demonizuję jej, nie czekam na nią z utęsknieniem, wiem, że kiedyś przyjdzie. Miałam od życia tę łaskę, że nikt z moich bliskich nie umierał w domu i niech tak zostanie. A śmierć dzieci jest wielkim nieporozumieniem Natury. I tak, takie miejsca jak hospicjum, o którym piszesz są potrzebne. Smutny post.
OdpowiedzUsuńTo slowa modlitwy dla mlodych ludzi, ktorym sie wydaje, ze sa niesmiertelni, starsi woleliby szybko i bezbolesnie, najlepiej we snie, ale nie kazdemu jest dane takie szczescie. Ja boje sie bolu i tortur, a sytuacja, w jakiej znalezli sie obywatele Niemiec, sprzyja smierciom, ktore sa nastepstwem tortur albo zamachow. Niedlugo pewnie dojda soldaty Wolodii, a oni umieja byc bardzo okrutni.
UsuńI tak, dzieci nie powinny odchodzic przed rodzicami.
@SJ - Nie jestem zbyt dobra w te klocki, chodzi mi o modlitwy, ale tu chyba bardziej chodzi o to, ze nagla smierc kojarzy sie z zostawieniem wielu spraw niezalatwionych, brak mozliwosci pozegnania sie z innymi, ale tez brak mozliwosci powiedzenia innym o rzeczach waznych, bo myslimy ze mamy czas, a za chwile moze nas nie byc. Tak sobie to rozkminiam. No i w religii dodatkowo brak mozliwosci wyspowiadania sie i pojednania ze stworca 😉
Usuń@Pantera - Tak, dzieci nie powinny odchodzic przed rodzicami. Zdrowe dzieci. Ale kiedys sluchalam rodzica dziecka niepelnosprawnego, ktory stwierdzil, ze modli sie o jedno - zeby przezyc swoje dziecko choc o jeden dzien, bo wtedy sam bedzie mogl spokojnie zamknac oczy wiedzac, ze dziecku juz nic zlego sie nie stanie. Troche okrutne, ale bardzo prawdziwe… 😕
UsuńRacja, podobnie czlowiek chcialby przezyc swoje zwierzeta, bo tak trudno jest wyadoptowac stare, nierzadko chorujace straumatyzowane futra, a w schronisku... bez czlowieka, bez milosci, z tak ogromna wyrwa w serduszku po stracie...
UsuńTeż mam spisany taki "testament", by mnie uporczywie nie trzymać przy życiu. Chciałabym odejść tak jak mój mąż - we śnie. O północy jeszcze żył, nic nie zapowiadało, że rano już będzie w innym wymiarze - zmarł podczas czytania książki o templariuszach. To zoperowane Jego serce było już bardzo spracowane. No ale wątpię by mnie się tak udało, bo jak powiedziała "rodzinna lekarka" to jestem stara, ale zdrowa i serce wciąż w porządku.
OdpowiedzUsuńJezeli nie chcesz byc uporczywie utrzymywana przy zyciu, zostaw u swojego lekarza rodzinnego tzw. Patientenverfügung, dla lekarzy w szpitalu tylko to jest miarodajne.
UsuńTwoj maz mial rzeczywiscie niezwykle szczescie w przechodzeniu na druga strone, podobnie zmarla moja prababcia, ale ona jakos czula, wiedziala i nawet wieczorem powiedziala swojej corce, ze "Pan ja wzywa", a rano juz sie nie obudzila.
Płakałam przy tym wpisie, bo ja cały czas, od trzech miesięcy, jeszcze nie mogę pogodzić się z odejściem Mamci. Brak jest bardzo dotkliwy...
OdpowiedzUsuńJakkolwiek to boli, ale taka jest kolej rzeczy, ze to my chowamy rodzicow, a nasze dzieci kiedys pochowaja nas. Jesli ta kolejnosc nie zostanie zachowana, to wtedy jest dramat.
UsuńMam i czytałam kilkakrotnie książkę Victora i Rosemary Zorza "Sposób na umieranie."
OdpowiedzUsuń"Opowieść rodziców Jane, którzy prosto i otwarcie ukazują wyjątkowo okrutny przebieg śmiertelnej choroby córki. Bezmiarowi cierpienia i fizycznego bólu nie mógł już sprostać ani szpital, ani ich pełna poświęcenia domowa opieka."
Mocna i dobra książka, choć trudna. Zaznajomiła mnie z odchodzeniem w chorobie nowotworowej, nauczyła skupiać się na chorym, a nie na sobie. Pokazała, jak walczyć z nowotworowym bólem, co robić, a czego nie robić. Wiedzę tę wykorzystałam podczas odchodzenia teścia, mogłam być dzięki niej bardzo przydatna. Wiedza ta pomogła mi również w trakcie opieki nad odchodzącym tatą.
Mam ten przywilej towarzyszenia w umieraniu czterem osobom. To dużo dla mnie znaczy. Pierwszy raz miał miejsce gdy odchodził mój dziadek, miałam wtedy 10 lat, dziadek umierał w domu, wszystko było takie normalne, mama płakał, ale nie rozpaczała. Masz rację Aniu, kiedyś ludzie odchodzili w domu, byliśmy wszyscy oswojeni ze śmiercią.
Wszyscy moi umierający odchodzili w domu, zaopiekowani do końca. Takie pragnienie ma również moja 89 - letnia mama. Póki co sygnałów odchodzenia nie ma żadnych, niemniej bardzo bym chciała umożliwić jej takie odejście, jakiego pragnie. Chciałabym móc ogarnąć wszystko, co będzie trzeba. Mam jednak świadomość, że może być różnie... Póki co staram się o tym nie myśleć, będzie czas, będę szukać rozwiązań. Póki co mama mieszka z nami, ma się całkiem nieźle. Pożyjemy, zobaczymy.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Aniu:***
Wiesz, Dorotka, ja tu od pomagania w odchodzeniu mam oddzialy paliatywne i hospicja, oni sa od tego, zeby uczynic umieranie jak najmniej bolesnym i uciazliwym. Moze jeszcze zanim przyjdzie kolej na mnie, dopuszcza tutaj wspomaganie w odchodzeniu, nawet jesli nie bedzie to eutanazja na zyczenie, to chociaz podanie plynu, ktory trzeba zazyc samemu. Nie jestem gotowa towarzyszyc komukolwiek w przechodzeniu na druga strone, nie chcialabym byc przy tym, sama strata jest dostatecznie bolesna. Moze to nietrafne porownanie, ale wystarczylo mi, ze towarzyszylam moim zwierzetom w przekraczaniu TM, rozrywalo mnie z bolu na drobne kawalki, chyba nie wytrzymalabym smierci bliskiej osoby. Tak wiec jesli przyjdzie pora, wolalabym miec bliskich w szpitalu i stamtad dostac wiadomosc. Ja sobie ze smiercia nie radze, kiedy jest tak blisko.
UsuńAniu, hospicja są dla mnie niewyobrażalnym dobrem dla ludzi, którzy ich potrzebują, dla rodzin pacjentów hospicyjnych, którzy z różnych przyczyn nie są w stanie ogarnąć opieki nad terminalnie chorym. Ja sama chciałabym w takie miejsce trafić, w miejsce dobre, gdzie ogarną mi ból i pozwolą odejść godnie w sposób naturalny. Rodzice młodej dziewczyny, bohaterki mojej książki nie dali rady ogarnąć jej bólu, dopiero w hospicjum dziewczynę ustabilizowano i to pozwoliło jej odejść w spokoju. Jeśli nie uda mi się ogarnąć towarzyszenia w odchodzeniu moim bliskim z pewnością hospicjum będzie najlepszym dla nich miejscem. Niemniej chciałabym przy nich być do końca... Niemniej rozumiem to, że jak piszesz ze śmiercią sobie nie radzisz, kiedy jest blisko. Szanuję to. Każdy ma jak ma, każdy ma inaczej.
UsuńOstatnim zwierzęciem, którego odchodzenie bardzo przeżyłam była moja piesa, sznaucerka, jej zdjęcie mam na blogu. Weterynarz uśpił mi ją w domu, na moich rękach. To było strasznie trudne doświadczenie. Nie oddałam jej do utylizacji, nie potrafiłam. Poradziliśmy sobie z mężem sami. Żałoba po niej trwała równy rok, musiałam obejść wszystkie miejsca, w które z nią chodziliśmy we wszystkich czterech porach roku. Rozumiem Twoje cierpienie przy towarzyszeniu zwierzętom w odchodzeniu.
Tez przez to przechodzilam z poprzedniczka Toyi, Kira. To byl tak wyjatkowy pies, ze drugiego takiego juz w zyciu nie spotkam. Niestety nerki odmowily wspolpracy i musialam podjac te nagorsza w zyciu decyzje. Zeby jej dodatkowo nie stresowac, zamowilam wetke do domu i Kira umarla na moich rekach, a ja mam do dzisiaj straszne wyrzuty sumienia. I wiem, ze jej pomoglam, ale sobie nie. Przed Kira byl jamnik Fusel, on tez umarl nam w domu, na szczescie sam odszedl.
UsuńMam podobnie tyle ze mnie nie dreczy mysl o samej smierci, jedynie dyktuje byc przygotowanym i miec sprawy administracyjno-finansowe uporzadkowane. Tyle co przeszlam przeciez smierc meza, niespodziewana, co narzucilo ogrom zalatwien, przekladania na me imie , nie mowiac sprzedaz domu i przeprowadzka a w nowym miejscu tez mialam troche zalatwien. Jednak to ze maz, bo to on dbal o strone administracyjna, mial w nich porzadek, jasnosc i na biezaco, co mnie i corce niezmiernie ulatwilo zalatwiania. Podobnie teraz prowadze swe sprawy, w dodatku corka robi podobnie by ktokolwiek po niej je przejal mial latwiej. Bo na sama smierc nie mamy wplywu ale co i w jakim stanie po sobie zostawimy mamy.
OdpowiedzUsuńCo wiecej zupelnie niedawno z internetu wytypowalam sobie kilka cmentarzy ktore mieszczac glownie prochy nazywane sa Mausoleum z mysla ze niektore osobiscie sprawdza i wybiore odpowiedni. Najpiekniejsze sa w Boca Raton ale jako ze to miasto milionerow pewnie naleza do najdrozszych wiec nie dla mnie. Nie bede jednak kupowac bo po co narazie placic za nic skoro mozna kupic z dnia na dzien, jedynie dzieciom oznajmie wybor miejsca.
Mysle wiec i planuje majac prawne dokumenty jak Living Will, mowiace o niepodtrzymywaniu mego zycia sztucznie itp bo absolutnie nie chcialabym ta kondycja robic dzieciom klopot i koszt - ale bez leku, tym bardziej ze zostawie dzieci dorosle, urzadzone i zaradne a jedyna troska w tym jest los Belli - ona nie przyjmie mej nieobecnosci w dobry sposob, moze pomysli ze ja porzucilam? Nie mialam do czynienia z wieloma umierajacymi ale kazde zdarzylo sie w szpitalu i mysle ze preferuje by sie stalo w szpitalu zamiast w domu.
Pamietaj Pantero ze smierc to jedyne co rzeczywiscie sie MUSI, nie ma od tego ucieczki ale po co sie zamartwiac nieuniknionym?
Wlasciwie post jest nie o tym, a o procesie umierania, o radzeniu sobie ze strata, o tym, czy lepiej umierac w domu wsrod bliskich czy jednak oszczedzic im bolu i umrzec w szpitalu (jakby czlowiek mogl sobie wybierac), ale to nie z punktu widzenia umierajacego
Usuńa raczej pozostalych w zalobie bliskich. Dawniej nie bylo takich dylematow, wiekszosc ludzi umierala w domach, a smierci towarzyszyly nawet male dzieci, uczyly sie od poczatku zycia obchodzic ze smiercia, poznawaly ja, a dorosli nie wstawiali im kitu, zeby oszczedzic im doznan nieodpowiednich w pewnym wieku. Tyle ze smierc to czesc zycia i nie ma nieodpowiedniego wieku, to tylko teraz tak sie przyjelo.
Ja juz sobie wybralam miejsce spoczynku, w lesie i anonimowo, oczywiscie po spopieleniu. Przynajmniej dzieci nie beda mialy niepotrzebnych kosztow opieki i pielegnacji grobu czy miejsca w kolumbarium, a taki pochowek jest tu najtanszy.
Znowu nie na temat ale wpisze jak to raz zostalam ochrzaniona przez syna slyszacego co tlumacze jego mlodym synom co moze zle zrobilam wbijajac im taka mysl do glow. Nie pamietam od czego rozmowa sie zaczela ale sprowokowala mnie do powiedzenia ze mylnym jest mowic ze dziecko dopiero rosnie, rozwija sie, ze jednym slowem zycie zaczyna - bo wedlug mnie i rzeczywistosci urodziny to pocztek procesu umierania, nigdy dziecko/osoba nie bedzie miala przed soba tyle czasu co w momencie urodzin, kazda nastepna godzina, minuta to uszczkniecie przeznaczonego mu czasu. Wiec owszem, dojrzewa, nabiera rozumu, wiedzy, doswiadczen ale biologicznie kazy dzien to krok w strone smierci.
OdpowiedzUsuńOj, dostalo mi sie za to, dostalo......
No naprawde nie wiem, za co Ci sie dostalo, przeciez nie powiedzialas nic oprocz prawdy, choc jest to prawda, ktorej niektorzy nie chcieliby slyszec. Gorzka, ale prawda, rodzimy sie i od tego momentu licznik kreci sie do tylu.
UsuńZe prawda to syn wie i nie o to mial pretensje tylko o zatruwanie taka prawda mozgow mlodych chlopcow.
OdpowiedzUsuńMlodzi chlopcy powinni sie oswajac z zyciem i smiercia, nadmierne chronienie dzieci przed ciemna strona zycia nie sluzy niczemu dobremu.
Usuń