31 grudnia 2024

Dwie dziurki w nosie i skonczylo sie

 Ten dziwny rok dobiega konca, chcialam dopisac "nareszcie", ale kto wie, co nas czeka w nastepnym, moze bedzie znacznie gorszy od tego? Co roku o tej porze czlowiek robi mniejsze lub wieksze bilansiki i podsumowania, ludzi sie, ze nastepny rok przyniesie lepsze wydarzenia, ze zdrowie bedzie dopisywalo, ze nikt z rodziny nie ubedzie, ze nie wybuchnie zadna wojna, a akty terrorystyczne ustana, ze kierowcy zmadrzeja, zredukuja predkosc i ryzykowna jazde i nie tkna zadnych niedozwolonych substancji przed siadaniem za kierownica, ze ludzie przestana byc sobie wilkami (swoja droga idiotyczne porownanie, bo gdyby ludzie zachowywali sie jak wilki w stadzie, nie byloby wojen ani nieporozumien), ze to... ze tamto... Zbozne zyczenia, a swiat i tak sukcesywnie i konsekwentnie zmierza ku przepasci, bo ludzie sa glupi, nieustepliwi i nie patrza dalej konca wlasnego nosa.
 Swiat zmaga sie z zemsta natury, dojonej i wykorzystywanej do dna, tera qrwa MY, a po nas chocby potop, zas natura odpowiada zywiolami, powodziami, suszami, trzesieniami ziemi, tsunami, erupcjami wulkanow, zimami, podczas ktorych nie wymarzaja szkodniki i wieloma innymi sobie znanymi sposobami, zeby unicestwic najwiekszego szkodnika, jakim jest czlowiek. Nie tylko jednak natura sie buntuje, ludzie skutecznie jej pomagaja prowadzac falszywa polityke, ktorej skutkiem sa wojny, zamachy terrorystyczne, brak podstawowego bezpieczenstwa. Dla mnie antyslowem roku zostanie poprawnosc polityczna, za sprawa ktorej powstalo wiecej szkod niz pozytku, wyklula sie bestia o nazwie ostatnie pokolenie, Europe zalali najezdzcy z planem jej zislamizowania, co pociagnelo za soba wzrost poparcia dla partii prawicowych majacych poprawnosc polityczna tam, gdzie jej miejsce.
 Tylu bliskich odeszlo w gronie moich znajomych i przyjaciol, tylu oplakiwalo odejscie rodzicow czy wspolmalzonkow, choc wiadomo, ze takie jest zycie i nie znaleziono jeszcze eliksiru niesmiertelnosci, gorzej, jesli los odwraca kolejnosc odchodzenia i trzeba grzebac wlasne dzieci, to jest dramat nie do opisania. Odchodza znani i lubiani, aktorzy, pisarze, sportowcy czy inne osoby ze swiecznika, niektorzy niestety calkiem mlodo, ale taka jest kolej rzeczy, nie kazdemu bedzie dane dozyc wyspiewywanych przy okazji urodzin STU LAT, choc niby medycyna poczynila znaczne postepy, ale z drugiej strony polityka, lokalizacja czy stan posiadania umozliwia tylko wybranym tych postepow wykorzystanie. 
 A u mnie? No coz, coraz wyrazniej daje sie odczuc wiek i zwiazane z nim niewygody i choroby. Rodzina tez bardzo posunela sie w latach i chorobach, u mnie to niestety nie tylko dolegliwosci somatyczne, ale glownie obciazona, choc wlasciwiej byloby napisac przeciazona psychika mocno daje sie we znaki. Bywaja dni, kiedy mysle o zakonczeniu tej wedrowki przez zycie i mam wrazenie, ze wiecej  nie wytrzymam, ze juz osiagnelam limit. Nie wiem, jak dlugo jeszcze wytrwam to obciazenie.
 
 Tych, ktorzy mi zyczyli wszystkiego najlepszego na
 ten rok, uprzejmie informuje, ze NIC TO NIE DALO, 
dlatego na nastepny rok przysylajcie mi wylacznie 
pieniadze, bizuterie i bony prezentowe. Dziekuje za
 wyrozumialosc. I mimo wszystko niepoprawnie 
naiwnie zycze Wam
 LEPSZEGO NOWEGO ROKU
 

29 grudnia 2024

Swiat jest maly

 Jak juz nieco wydobrzalam, rzucilo mnie od raz w wir roboty, bo ja nie musze szukac zajecia, praca sama za mna lata i mnie znajduje. Bo otoz, o ile Wam wiadomo, w przeddzien sylwestra maja urodziny slubny i nasz wnuk Gapcio. Gapcio w tym roku jest bardzo latwy w obsludze prezentowej, bo zbiera na costam i chce gotowke, wiec dostal na gwiazdke trzy dychy, co oczywiscie wzbudzilo zazdrosc jego siostry, ktory dostala na gwiazdke rzeczowy prezent, ale uwierzyc dalej nie mogla, ze tylko Gapcio ma cash w raczce, wiec przeszukiwala papiery, w ktore zawiniete byly prezenty, w nadziei, ze tam gdzies sie zapodzialy jakies banknoty. Nie bylo. Na urodziny Gapcio dostanie piec dych, co razem z gotowka od innych ciotek i dziadkow pozwoli mu kupic te konsole do gier czy tam inny odmozdzajacy przedmiot.
 Do Gapcia na pewno nie pojdziemy, dostanie swoj prezent bedac tutaj na dziadkowych urodzinach. Po pierwsze nie mam sily na ludzkie zbiorowiska (tu w domu musze, bo nie mam innego wyjscia), po drugie nie chce roznosic zarazy, a po trzecie ile mozna naduzywac grzecznosci P. ktory przez swieta pelnil role taksowkarza i wozil mi rodzine jak nie na wigilie to do restauracji, zwlaszcza ze mieszka na tym samym osiedlu co Gapcio, wiec musialby specjalnie odpalac auto. Z tymi urodzinami jednego dnia od poczatku byly problemy, trzeba dokonywac karkolomnych roszad, zeby wszystko pogodzic, na ogol corka przeklada wyprawianie Gapciowych urodzin, zeby moc o czasie byc na urodzinach taty. Najpierw nas ubawilo, ze urodzila Gapcia dziadkowi jako prezent na urodziny, teraz jednak musimy zmagac sie z urodzinowa logistyka.
 Tak wiec wczoraj chcialam udac sie na zakupy, bo biorac pod uwage, ze mialabym slubnemu tlumaczyc, co ma mi przyniesc, to zdolalabym sama trzy razy obrocic w te i z powrotem, a po drugie pewnie chcialby pojechac autem, to naprawde wole ogarnac wszystko sama. Na szczescie zadzwonila najmlodsza corka i slyszac moje charczenia i kaszel gruzlika, zaproponowala, ze mi te zakupy zrobi i przywiezie. Nawet nie wiecie, co za ulga dla mnie. No a dzisiaj pieke ciasta i robie tiramisu, zeby do jutra zdazylo sie zsiasc. Dobrze, ze mam na to caly dzien, nic mnie nie popedza, moge sobie robote rozlozyc jak chce.
 A nawiazujac do tytulu. Do mamy przychodzi ta opiekunka, na moja prosbe polskojezyczna pani Joanna, ktora na zmiane ze swoja siostrzenica mame obsluguje. Czasem zdarzaja sie zastepstwa, ale na szczescie rzadko. Albo ja nie uslyszalam jej nazwiska, albo od razu byla tylko Joanna, nie pamietam, gdybym uslyszala nazwisko, pewnie wydaloby mi sie znane ze slyszenia, srodowisko z polskim pochodzeniem nie jest znow takie duze w moim miescie, do tego zna sie ze szkol, pochodzacych z Polski kolegow i kolezanki moich corek. No ale nie wiedzialam, jak Joanna ma na nazwisko do przedwczoraj, kiedy to przybyla z wiadomoscia, ze zna moje dwie corki, bo jedna koleguje sie z jej corka, a druga z siostra tej siostrzenicy, ktora czasem zastepczo przychodzi do mamy. Zaraz spytalam ja o nazwisko i rzeczywiscie ze slyszenia znam je od dawna, znaczy oba nazwiska, bo ta druga nosi inne. No wiec Joanna wpada rozpromieniona, w reku trzyma smartfon, gdzie jest zdjecie mojej mamy w otoczeniu jej trzech wnuczek, a ktore zobaczyla na profilu najmlodszej i dopiero wtedy polaczyla kropki, ze babcia, do ktorej przychodzi trzy razy w tygodniu, to babcia jej znajomych. Najmlodsza (najmlodszom) zna jeszcze z czasow, kiedy ta dorabiala sobie po pracy uslugami paznokciowymi u siebie w domu, przychodzila do niej na manikiur. Czasami mam wrazenie, ze wszyscy wszystkich tu znaja, a swiat to jakas mala prowincjonalna dziura.
 

27 grudnia 2024

Niestety

 Nadzieja to matka glupich, powinnam o tym wiedziec od poczatku, jak tylko zachorowalam i ludzilam sie, ze do drugiego dnia swiat to juz na pewno sie wykuruje i mialam nadzieje(!), ze nie ominie mnie wypad do restauracji. Tymczasem moj stan zdrowia pogarszal sie z dnia na dzien, choc przynajmniej goraczka mnie opuscila, tyle dobrego. Zostal bol glowy, ciezki i meczacy katar, a bol i drapanie w gardle ewoluowaly do bolesnego i meczacego kaszlu. Slaba przy tym bylam, meczylo mnie nawet lezenie w lozku, ze przemilcze wstawanie. A wstawac musialam, bo trzeba bylo pasze zadac inwentarzowi i dwa razy dziennie lekarstwo Miecce. Nawet w tej kwestii nie moge liczyc na nikogo. Tym razem jednak musze przyznac, ze mama zagladala do mnie, pytala o samopoczucie i proponowala cos do jedzenia, ale ja jesc nie moglam, z trudem zmuszalam sie do picia. Nagadalam jej do sluchu tamtym razem, jaka z niej matka, bo kiedy mnie bylo blizej na mamlon Abrahama niz na zycie, to nawet nie zajrzala i nie spytala, czy ksiedza wzywac (zartuje), no nie pofatygowala sie nawet spytac o samopoczucie i zachowywala tak, jakby byla obrazona, ze ktos inny smie byc chorszym od niej. Widac tamta tyrada trafila do celu, bo poprawila sie.
 Noc ze srody na czwartek byla straszna, kaszel tak mna poniewieral, ze slubny polecial drobnym kroczkiem do kuchni przygotowac mi cieply miod z cytryna, co pomoglo. Pewnie zrobil to tez z dobrego serca, ale glownie dlatego, ze spac nie mogl, ale niewazne, grunt, ze mnie ratowal przed uduszeniem. Padla tez w komentarzach propozycja sprawienia sobie koca elektrycznego, ja mam cos takiego, co tu nazywa sie koc elektryczny, ale ja nazwalabym to poddupnikiem, ktory kladzie sie miedzy materac a przescieradlo i ogrzewa lozko. Nie wiem, czy myslimy o tym samym, aleee... Od lat lezy w szafie, a ja szukam marznacego chetnego, bo chcialabym podarowac to komus bardziej potrzebujacemu. U mnie w nocy cyklicznie odbywaja sie fazy uderzen goraca, kiedy to zlewa mnie pot, a ja sie odkopuje (przypominam, spimy bez wlaczonego grzejnika i przy otwartym oknie nawet w zimie), po czym za jakis czas budze sie skostniala z zimna, no nie dziwota, skoro mokra od potu leze odkryta. Zakrywam sie, przytulam do cieplej Toyki i znow zasypiam. I tak kilka razy w ciagu jednej nocy, wiec gdzie tu miejsce na grzejacy koc? W fazie uderzenia pod takim kocem uleglabym chyba samozaplonowi.
 Chyba wzywaja mnie juz bliscy z zaswiatow, moze pora na mnie, ucieszyloby mnie nie musiec dluzej poniewierac sie po tym swiecie. Snil mi sie ojciec i Fusel, nasz jamnik. Bylismy na spacerze, tato wyrywal do przodu, ginal mi z oczu, nie moglam za nim nadazyc, Fusel wykapal sie w Kiessee, gdzie woda byla niespodziewanie bardzo czysta, potem go nioslam takiego mokrego. A na koniec obaj znikneli mi z oczu i w ogole nie moglam ich znalezc. No jesli to nie jakis omen, to ja nie wiem. 
 Tak wiec, jak widac, swieta mialam od poczatku do konca xujowe, bo inaczej tego nie da sie nazwac. Nie tylko nie moglam w niczym uczestniczyc, to jeszcze nie moglam jesc, bo konczylo sie odruchami wymiotnymi. Z trudem zmuszalam sie do picia. I tylko zwierzeta dzielnie dotrzymywaly mi towarzystwa i probowaly leczyc na swoj sposob.
 


 

25 grudnia 2024

Leniwie

 Swieta sobie trwaja, dzisiaj mamy dzien wolny od siebie i tradycyjnie bedziemy podjadac to, co zostalo z wczoraj. Zeby przygotowania potraw wigilijnych nas za bardzo nie zmeczyly, kazda przgotowuje cos innego, a ja od lata zbieram pudelka po lodach, do ktorych upychamy potrawy do zabrania do domu. Jutro mamy zarezerwowana restauracje, od kilku lat spotykamy sie w lokalach w pierwszy, a najczesciej drugi dzien swiat, zeby wspolnie zjesc swiateczny obiad, bo odkad rodzina nam sie rozrosla, w mieszkaniach mamy za ciasno, zreszta swieta sa po to, zeby swietowac, a nie stac przy garach i gotowac. Chodzimy wiec sobie tam, gdzie nas obsluza, kazdy placi za siebie. Trzeba tylko pamietac odpowiednio wczesnie zarezerwowac stoly, bo w swieta nie tylko nam nie chce sie gotowac, wiec restauracje sa pelne, a nas naprawde duzo, bo 13 osob.
Wigilia przebiegla w przyjemnej atmosferze, choc bylo wszystkim uczestnikom naprawde ciasno. Marzylby mi sie taki ogromny stol na srodku duzego pokoju, gdzie z kazdej strony bylby wygodny dostep do krzesel, a na stole miejsce na potrawy. No ale w blokach to sobie mozna pomarzyc albo narysowac. Poki bylo nas piecioro, to jakos jeszcze sie miescilismy, potem zaczeli dochodzic "zieciowie", ktorych zachwycaly nasze polskie wigilie, bo Niemcy tego dnia jedza salatke kartoflana, najczesciej kupiona gotowa w sklepie, i Bratwurst, taka ichnia kielbase na goraco. Potem doszly wnuki, wigilie staly sie jeszcze ciasniejsze i gwarniejsze. Ale radzimy sobie jak mozemy, sofa w ksztalcie L sluzy za siedzisko z jednej strony stolu, poduchami podwyzsza sie siedzenia, z drugiej stoja krzesla normalne i takie balkonowe, a i tak dzieci trzyma sie na kolanach. Dobrze, ze maluchy wola bawic sie w swoich pokojach nowymi zabawkami, ktore dostaly na gwiazdke, niz siedziec z nami przy stole. Niestety te wigilie ja spedzilam we wlasnym lozku, oblozona ze wszystkich stron futrami, bo zdominowalo mnie chorobsko i po pierwsze nie wysiedzialabym, a po drugie moglabym komus przez przypadek sprzedac zaraze. Mam tylko nadzieje wyzdrowiec do jutra albo trafniej poczuc sie lepiej na tyle, zebym mogla pojsc ze wszystkimi do restauracji. Sie zobaczy.
 W tych swiatecznych slodkosciach jest jednak lyzka dziegciu. Nie moge przestac myslec o tych, ktorych swieta w tym roku zostaly zaklocone zaloba po ofiarach zamachu w Magdeburgu lub ktorzy zostali ranni i swieta musieli spedzac w szpitalach. Moja zlosc budzi rowniez hipokryzja politykow, ktorzy swoimi dzialaniami doprowadzili do tych zdarzen, a potem pospieszyli na miejsce, by lac krokodyle lzy, a bliskim ofiar skladac falszywe wyrazy wspolczucia. Bo w gruncie rzeczy oni maja w dupie dobro i bezpieczenstwo obywateli, przyjechali, bo tak wypadalo. Mieszkancy powitali ich gwizdami i malo parlamentarnymi okrzykami, pewnie gdyby nie ochrona, dostaliby becki od ludzi. Ta krowa od spraw wewnetrznych na pytania dziennikarzy o niedostateczne zabezpieczenie terenu jarmarku, co poskutkowalo zamachem, bo facet wjechal tam jak do siebie, odburknela, ze na ten temat nie bedzie rozmawiac. Za to u mnie w miescie podobno zablokowano te miejsca, ktore ja zauwazylam jako potencjalne drogi dla terrorystow. Beztroska politykow jest zadziwiajaca, za to AfD rosna slupki. Nasi madrzy inaczej politycy oskarzaja o zamach wlasnie te partie, zeby sobie poprawic notowania w zblizajacych sie wyborach, tylko dlatego, ze zamachowcowi podoba sie ich program wyborczy.
 A juz zwlaszcza po ostrzezeniach plynacych z ambasady Arabii Saudyjskiej i zapowiedziach sprawcy w mediach spolecznosciowych, ze szykuje zamach, nie zrobiono NIC. Podobnie z zabezpieczeniem terenu jarmarku, dla wygody zostawiono niestrzezony wjazd obok betonowych blokow, ktore chyba mialy uspokoic gosci, ze sa chronieni. Nie byli. Nastepnego dnia Elon Musk wypowiedzial sie publicznie, ze kanclerz powinien natychmiast podac sie do dymisji, co wywolalo histerie wsrod rzadzacych idiotow, ze nie bedzie jakis amerykanski miliarder wypowiadal sie o demokratycznie wybranym rzadzie niezaleznego panstwa. I moze mieliby racje, gdyby nie to, ze kiedy inny miliarder, wegierski Zyd Soros, finansowal hojnie nielegalne przerzuty islamistow na teren Europy i wypowiadal sie popierajac i oplacajac ich szkodliwa polityke, nie puszczali pary z ust. 
 Drugim, co mnie ostatnio denerwuje do czerwonosci, sa zmiany na fejzbuku. Dotychczas bylo tak, ze juz z tytulu mozna sie bylo mniej wiecej zorientowac, o co kaman i w razie zainteresowania, kliknac w zamieszczony link. Teraz tytuly wabia nic blizszego nie podajac, ale zeby cokolwiek przeczytac, trzeba kliknac w tytul, bo link do artykulu jest schowany w pierwszym komentarzu. Czyli zmusza sie niejako uzytkownikow do niechcianych wejsc na strony i robic tym stronom frekwencje i zasiegi, nawet jesli normalnie by sie tego nie zrobilo lub dotarlo do artykulu bez wchodzenia na strone. Wyjatkowo to irytujace. 
 Zycze Wam tu zagladajacym przyjemnego drugiego dnia swiat. Odpoczywajcie.
 

23 grudnia 2024

Pozyczam Wam

 Bawcie sie w te wolne dni, jak Wam fantazja podpowie, odpoczywajcie, tankujcie energie na nowe wyzwania, objadajcie sie pysznosciami, spacerujcie, zeby spalic nastepstwa lakomstwa. 
Spedzajcie czas na samych przyjemnosciach.

święta 
 
 
Wesołych Świąt - napis z literek - termo :: Naszywki24.pl - sklep  internetowy
 
 

21 grudnia 2024

Jarmarki swiateczne

 Nie moj to wymysl, ze swiateczne jarmarki w Niemczech moga stac sie miejscem zagrazajacym zdrowiu i zyciu odwiedzajacych. Ministerstwa spraw zagranicznych wielu krajow ostrzegaja swoich obywateli przed wycieczkami do Niemiec, a szczegolnie wlasnie przed odwiedzaniem jarmarkow, bo istnieje realne spore zagrozenie atakami terrorystycznymi. Powiecie, ze przesadzaja, mozliwe, ale i nasze ministerstwo, wbrew narzuconej poprawnosci politycznej, ostrzega i prosi o wzmozona uwage podczas obecnosci na jarmarkach. I nie chodzi to wylacznie o terrorystow, ale rowniez o zwyklych zlodziei kieszonkowo-torbowych, ktorych najechalo sie tu z calego swiata. Od wielu juz lat wokol terenu jarmarkow porozstawiane sa betonowe bloki albo polery, ktore moga schowac sie pod ziemia, kiedy jest potrzeba przepuszczenia jakiegos pojazdu. W bardziej zagrozonych duzych miastach bezpieczenstwa gosci pilnuja liczniejsze patrole policyjne, a w ekstremalnych przypadkach patrole z dluga bronia. 19 grudnia minela ósma rocznica zamachu na jarmark swiateczny w Berlinie, ale o tym wladza najchetniej by zapomniala, milcza jak zakleci. Milczeniem pomijaja rowniez ostentacyjne przemarsze przez tereny jarmarkow swiatecznych radosnych Syryjczykow cieszacych sie z upadku tyrana w swojej ojczyznie, ale depczacych jednoczesnie demonstracyjnie chrzescijanskie tradycje, to taki pokaz sily i pogardy dla goszczacego ich panstwa. I raczej nie wybieraja sie z powrotem, zeby odbudowywac swoje panstwo, bo gdzie im bedzie lepiej i bezkarniej?
 Jednak terrorysci radza sobie w inny sposob, choc w tym przypadku nie ma pewnosci, ze byli to rzeczywiscie terrorysci, a nie bezrefelksyjni glupcy chcacy sie zabawic, w kazdym razie dla prawdziwych zdeterminowanych terrorystow bylaby to wspaniala lekcja pogladowa, jak wywalic w powietrze kilkudziesieciu gosci jarmarkowych naraz. Bo otoz w Kolonii, miescie na tyle duzym, ze oraganizujacym wiecej jarmarkow w roznych dzielnicach, w odstepie dwoch dni dwa  jarmarki zostaly w calosci ewakuowane. Przyczyna byly pozostawione bezpanskie walizki, a wiadomo, ze w takiej walizce moze znajdowac sie doslownie wszystko, od brudnych gaci po material wybuchowy, wiec policja podchodzila do takiego bagazu jak pies do jeza, z bardzo wzmozona ostroznoscia. Kiedy juz wszyscy jarmarkowi goscie, sprzedawcy, obsluga, personel i mieszkancy zostali usunieci na bezpieczna odleglosc, do walizki ostroznie zblizyli sie saperzy w odpowiednich zbrojach i dalej grzebac przy zamkach, zeby walizki otworzyc. W obu znaleziono... piasek. "Organizatorzy" tego przedstawienia musieli miec niezly ubaw. Ale moze byli to wlasnie prawdziwi terrorysci, moze takich walizek bedzie wiecej, az policja straci przy kolejnej czujnosc, bedzie pewna, ze znow maja z piaskiem do czynienia, a to bedzie juz prawdziwa bomba. W kazdym razie takie dzialania udowadniaja, jak latwo jest dokonac aktu terrorystycznego mimo betonowych blokow i pilnujacej policji, nie trzeba do tego ciezarowki, bo bagaz wniesc latwo.
 Jak wiecie, lubie nasza policje, nieraz o tym pisalam, ale niestety w kazdym ludzkim zbiorowisku moga znalezc sie poprawni politycznie idioci, wsrod policjalntow tez. Pisalam juz kiedys, ze nasza madra inaczej ministerka spraw wewnetrznych zakazala noszenia ze soba nozy, oczywiscie nasi nieproszeni goscie wiadomego wyznania maja te zakazy gleboko w swoich tylkach, ale wydawaloby sie, ze policja jest od tego, by wzmóc kontrole i trzepac tych wesolkow. U nich do "kultury" nalezy zalatwianie sporow nozem, zwlaszcza wsrod mlodocianych, bo mózgu toto nie posiada albo i posiada, ale w zaniku, wiec jedynym argumentem jest sila. Zreszta kobiety tez sie gwalci latwiej, kiedy maja noz przy szyi. Co robi zatem niemiecka policja? Kontroluje, a jakze! Niemcow, a dokladniej Niemki, ktore wybraly sie na jarmark, zeby napic sie grzanego wina. I co? Ano BINGO! Znalezli u jednej w torbie szwajcarski scyzoryk KLIK. No gratulacje!!! Zapobiegli dzielni stroze prawa atakowi terrorystycznemu albo innemu gwaltowi ze strony starszej pani. Scyzorykiem. Szwajcarskim. A mnie zimny pot polecial po plecach, bo sama nosze w torbie taki szwajcarski scyzoryk. Jak nie wiedzieliscie, to juz teraz wiecie, z kim macie okolicznosc. 
 Ale to jeszcze nic, niemiecka policja ostatnio coraz bardziej sie kompromituje. Nie pomne juz, w jakim to bylo miescie, ale na terenie swiatecznego jarmarku pojawili sie dwaj rycerze, ktorych dopadla policja i nakazala wynosic sie poza teren jarmarku. Dlaczego? Bo mieli ze soba miecze, a skoro nie wolno nosic przy sobie nozy, to mieczy tym bardziej.  Pod wplywem obecnej wladzy moja ulubiona policja ewoluuje powoli do kulsonerii.
 
EDIT 1: piszac ten tekst, jeszcze nie wiedzialam o kolejnej bezpanskiej walizce, rowniez w Kolonii, ale tym razem w sklepie REWE. A tam sa przeciez kamery... Zawartosc ta sama, piach. Ktos ma niezla zabawe.
 
I jeszcze notka dla niefejzbukowych:
Dzisiaj (18.12.) w moim miescie rozegraly sie sceny jak z kryminalnego filmu. Okreslony jako "obywatel Niemiec" (dokladnie tak, w cudzyslowie, nie Niemiec, a "obywatel Niemiec", wiec raczej wiadomo) osobnik zaatakowal na terenie obiektu handlowego nieznana mu kobiete. Przypadkowi przechodnie pomogli jej i odprowadzili do domu, wzywajac jednoczesnie policje. "Obywatel Niemiec" zaatakowal policjantow nozem, jednego zranil, a ci w obronie wlasnej postrzelili gostka wielokrotnie i nie pomogly reanimacje, gosciu polecial do swojego Al... znaczy do nieba. Brawo policja! Wreszcie reaguja jak powinni. Niestety przeciwko policjantowi, ktory oddal strzaly do szalenca, toczy sie postepowanie dyscyplinarne, a gnoje zielono-socjalistyczne urzadzaja na niego nagonke, ze mogl powstrzymac sie przed tak szybkim wyciaganiem broni. Zwlaszcza, kiedy jego kolega zostal wlasnie raniony 12-centymetrowym ostrzem noza, ktorym wywijal napastnik. Pewnie uznaja go za psychicznie chorego i nie skaza, a dla policjanta moze sie zakonczyc utrata pracy i odpowiedzialnoscia karna.
 
EDIT 2:  Wczoraj poznym wieczorem doszlo do aktu terrorystycznego w Magdeburgu na terenie jarmarku swiatecznego. Rozpedzony samochod wjechal w tlum odwiedzajacych. Jeszcze nie jest znana ostateczna liczba ofiar, jest mowa o wielu rannych. Sprawca zostal zatrzymany. A ja sie zastanawiam, jakim cudem auto przedostalo sie przez barykady, ktorymi mialy byc chronione tereny jarmarkow, czyzby ich w Magdeburgu nie bylo? Po tym, co stalo sie w 2016 roku w Berlinie? Ale z drugiej strony sama widzialam w Getyndze radiowoz policyjny, ktory przejechal OBOK ustawionych betonowych blokow. Moze i ciezarowka by sie nie zmiescila, ale osobowka juz spoko. Przypuszczam, ze w Magdeburgu tez musialo tak byc, bo nie wierze, ze nie zabezpieczyli jarmarku wbrew zaleceniom. Bilans jest taki: minimum 11 ofiar smiertelnych, moze byc wiecej, kilkadziesiat rannych, zamachowiec pochodzi z Arabii Saudyjskiej i udalo mu sie przejechac w tym tlumie 400 metrow, taranujac po drodze wszystko i wszystkich.

19 grudnia 2024

Nerwopsuje

  

  Rokrocznie od lat wielu wszyscy zaczynaja narzekac na Last Christmas, White Christmas, Kevina i glupawe swiateczne filmiki o tresci przewidywalnej od pierwszego kadru i wiadomym happy endzie. A jednak co roku nucimy, ogladamy teledyski, wzruszamy sie przy filmowych romansidlach, cieszymy z pomyslnego konca, smiejemy i podziwiamy fantazje Kevina. Ta powtarzalnosc budzi zarowno narzekanie jak i nostalgie, a ta pozorna sprzecznosc ma swoje korzenie w wielu psychologicznych i kulturowych mechanizmach. Jak bardzo nie lubilibysmy swiat, tak w tym okresie stajemy sie nieco bardziej melancholijni wspominamy dziecinstwo, tamte gwiazdki, jakiekolwiek by byly, zawsze bylo to cos bajkowego, choinka, swiatelka, specjalne potrawy, prezenty, "swiatecznosc" w zachowaniu czlonkow rodziny. Bylo inaczej, prawdziwiej. Teraz i czasy niesprzyjajace, i obawy o przyszlosc, powszechna komercjalizacja zycia, jakies przymusy, bo tradycja, bo tak byc musi. W okresie swiatecznym poszukujemy stabilnosci i tradycji, a te powtarzajace sie piosenki i filmy staly sie czescia rytualu, ktory daje poczucie bezpieczenstwa, czegos znajomego i zaufanego. Dobrze sie kojarza, choc moga wydawac sie irytujace. A im czesciej jestesmy wystawiani na jakis bodziec (piosenki, filmy, sytuacje), tym bardziej go akceptujemy. Po poczatkowym "znowu to samo?", wciagamy sie w znajome dzwieki lub fabule i czerpiemy z nich radosc, jakby wbrew sobie. Te swiateczne filmy czy piosenki maja swoj specyficzny urok, tam swiat jest jeszcze normalny, nie ma w nich strachu przed wojna, nie ma klimatycznych zawirowan, nie ma glupich politykow, jest milosc, zrozumienie, tolerancja. Bo nie tylko dzieci potrzebuja swoich bajek, dorosli tez chetnie separuja sie, chocby na te póltorej godziny, od realnego swiata, tez chcieliby kochac i byc tak kochani jak na filmíe, mieszkac w takich slicznych domkach otulonych sniegiem, przy kominkach obwieszonych swierczyna i skarpetami. 
 
 Ist möglicherweise ein Bild von 5 Personen und Text
 
 W sumie czekamy na te swieta, choc do dobrego tonu nalezy ponarzekac. Bo to narzekanie to rytual sam w sobie, tez jest powtarzalny, a chóralne marudzenie na Kevina tworzy poczucie wspolnoty. Swieta sa czasem "niskiej poprzeczki", oczekujemy prostoty i przyjemnych bodzcow, rzeczy, ktore nie wymagaja duzego zaangazowania, sa przewidywalne. Dosc mamy w zyciu wyzwan umyslowych i emocjonalnych, wiec pod koniec roku te glupie cieple historyjki sa jak balsam dla duszy. 
 I tak z narzekania robi sie zart, a ostatecznie wszyscy czerpia jakas przyjemnosc z tego, co znane i lubiane. Reasumujac, te piosenki czy filmy to mieszanka nostalgii, tradycji i przyjemnosci plynacej z prostoty, to czesc rytualu, w ktorym wlasciwie chetnie uczestniczymy. 




17 grudnia 2024

Grudniowe noce i poranki

 W styczniu minie 15 lat, odkad wprowadzilismy sie do obecnego mieszkania, to niby dlugo, ale czlowiek nie przestaje go dopieszczac. Kiedy zorientowalam sie, ze koty nie obgryzaja roslin, wciaz dokupuje nowe. Kiedy opuszczalismy stare mieszkanie, w ktorym moglam puszczac wodze fantazji ogrodniczej, bo bylo gdzie stawiac, parapety mielismy szerokie, cztery pokoje do dyspozycji i dwa balkony, wtedy zredukowalam liczbe roslin doniczkowych do minimum, bo niestety tylko w salonie i goscinnym parapety nadawaly sie, zeby w ogole cos na nich postawic, w sypialni i lazience sa bardzo waskie, a w kuchni zastawione czyms innym. Moj apetyt na zazielenianie mieszkania rosl, stawialam wiec rosliny gdzie sie dalo, na skrzyni, na podlodze, na kwietniku, na polkach. Niedawno kupilam do sypialni takie cos, nie wiem jak to nazwac, gdzie na gornej polce mam miejsce na kwiatki, na dolnej na inne graty i szpargaly. Chce przez to powiedziec, ze po urzadzeniu mieszkania, jego dopieszczanie chyba nigdy sie nie konczy i nie chodzi wylacznie o kwiatki. 
 Uporalam sie w koncu z sypialniana biblioteczka, kupilam nowa zimowa posciel, zmienilam firanki, ale mam jeszcze w planie kupic takie tapicerowane elementy i zainstalowac na scianie jako zaglowek, szukam tylko odpowiedniego koloru, bo jeszcze sie nie zdecydowalam, jaki chce miec kolor. Ale juz sypialnia stala sie dla mnie przytulnym azylem, dokad z przyjemnoscia udaje sie wieczorem, zeby zakopac sie w miekkiej flanelowej poscieli. Zaczelam nawet od nowa czytac przed snem, czego nie robilam od dluzszego czasu, bo gonitwa mysli nie pozwalala mi sie skupic na tresci, w kolko czytalam te sama strone i dalej nie wiedzialam, o czym bylo. Teraz jeszcze czytanie nie przebiega calkiem bez zaklocen, ale juz jest lepiej. Spimy uparcie przy uchylonym oknie i calkowicie zakreconym grzejniku, bo lubimy spac w chlodzie, tak sie przyzwyczailismy. Sypialnia jest jedynym pomieszczeniem, w ktorym NIGDY nie wlaczylismy kaloryfera, za to latem przez cala noc kreci sie wentylator, bo jest za goraco.
 Najgorzej jest rano wstawac. Budze sie wczesnie, patrze na godzine, ktora wyswietla sie na suficie i tak leze, probujac sie zmobilizowac do wstania. Chyba jednak nie mam sily przekonywania, nawet samej siebie, bo czasem tak leze nawet pol godziny i jedynym mocnym argumentem, ktory jest w stanie wygonic mnie z cieplego przytulnego lozka, jest moj pecherz. Gdyby nie on, czarno widzialabym szanse na powstanie. Bo ciemno, bo zimno, bo niechciej, bo jeszcze 5 minut, ktore przeradza sie w kwadranse i gdyby nie zagrozenie zmoczenia materaca, lezalabym tak do smierci. Bo nie ma nic gorszego jak przymus opuszczenia lozka w grudniowy ciemny, zimny i nieprzyjazny poranek. Latem nie mam takich obiekcji, bo juz najczesciej slonce swieci i zaprasza do aktywnosci, ale w grudniu to horror. W dni wolne lubie po tym przymusowym wstawaniu snuc sie po domu w cieplym szlafroku, nie lubie przymusu natychmiastowego ubierania sie, ale tak moge tylko dwa dni w tygodniu, w pozostale przychodzi ta opiekunka do mamy, wiec nie wypada wystepowac w takim dezabilu.
 Ogolnie nie przepadam za grudniem, za listopadem zreszta tez, styczen zaczyna budzic nadzieje na nowe, dnia pomalenku przybywa i coraz blizej wiosny, choc luty czasem potrafi dowalic mrozem. Chyba dopiero w marcu zaczne wstawac z lozka chetniej.

15 grudnia 2024

Mam nadzieje, ze ostatnie

 Nie nadazam za wszystkimi tymi idiotycznymi tzw. ostatnimi pokoleniami, jakby ktos jeszcze nie wiedzial o czym pisze, to sa to ci kretyni przyklejajacy sie do asfaltu klejem szybkoschnacym, ktorym wydaje sie, ze takim sposobem cokolwiek osiagna. Owszem, osiagaja jedynie totalny wqrw u ludzi, ktorzy chcieliby dotrzec do pracy/domu czy gdziekolwiek indziej. Ci manifestanci o srednim IQ taboretu wyprodukowanego jeszcze przed wojna rosyjsko-japonska, nie pracujacy, ale finansowani przez innych myslacych inaczaj i poprawnych politycznie pólglowków, glownie z kregow okolorzadowych, z wielkim entuzjazmem robia rzeczy, ktore nie tylko nie uratuja klimatu, ale skutecznie mu jeszcze bardziej szkodza. Chocby zablokowane auta, ktore emituja tony spalin, chocby czyszczenie ostrymi chemikaliami oblanych farba obiektow architektonicznych czy zniszczonych dziel sztuki. Malo tego, narazaja dodatkowo zdrowie i zycie innych ludzi (bo ze narazaja swoje wlasne, to ich brocha), blokujac droge pojazdom uprzywilejowanym, strazy, karetkom czy policji. Nie znam czlowieka, ktorego nie wkurzyli, jak nie przymusem stania w korku za ich sprawa lub oburzonego ich aktami tepego wandalizmu. Chca ratowac swiat? Niech pofatyguja sie zbierac smieci po lasach czy podjac jakas inna sensowna dzialalnosc, a nie niszczyc to, co juz i tak jest dostatecznie zagrozone. Ale czego wymagac od najemnikow, ktorzy zarabiaja swoje kieszonkowe w sposob absolutnie bezsensowny, a dodatkowo nie ratuja, tylko bardziej niszcza srodowisko. Wielokrotnie zastanawialam sie, jaki to wszystko ma sens? Ze niby chca zwrocic na siebie uwage? Nooo zwracaja, ale nie w tym sensie, w jakim by chcieli, budza jedynie agresje wsrod normalnych obywateli, nawet tych bardzo swiadomych klimatycznie. Mnie juz dwukrotnie probowali uniemozliwic dojazd do pracy, na szczescie w pore sie zorientowalam i zdolalam odpowiednio wczesniej zawrocic. Bo pracodawcy nie interesuje powod spoznienia pracownika, lekarza rowniez olanie terminu, na ktory pacjent czekal miesiacami i tenze pacjent moze dodatkowo zostac ukarany grzywna za niestawienie sie na umowiona wizyte. Te polmózgi maja to gdzies, a ja powoli przestaje sie dziwic, ze w ludziach dotknietych ich ekscesami rosnie agresja, kiedy ktorys raz z kolei tkwia w korku  i czekaja, kiedy policja podejmie interwencje. 
 Na szczescie u nas koncza sie zarty i traktowanie tych szkodnikow z poblazaniem. Niedawno zapadl wyrok bezwzglednego wiezienia dla pewnej idiotki, ktora dala sie poznac wymiarowi sprawiedliwosci podczas niszczenia Bramy Brandenburskiej w Berlinie. Usuwanie farby kosztowalo miasto ponad 130 tysiecy euro, a idiotom i tak nic nie przynioslo, zostali skazani na prace spoleczne, zeby pokryc koszty czyszczenia. Jednej pindzie widac bylo malo, bo wybrala sie na Sylt i tam oblala prywatny jet farba tak skutecznie, ze ta dostala sie do silnikow i zniszczyla elektronike, co spowodowalo szkody na ponad milion euro. Ta aktywistka od siedmiu bolesci nie tylko wiec bedzie musiala odsiedziec kare, jako ze dzialala w recydywie, to bedzie miala na karku dlug do splacenia, wysoki, milionowy. Tylko czy taka kara odstraszy te bezrefleksyjne pólmózgi? Ale od czegos trzeba zaczac.
 W Polsce zas wybuchla afera, bo jakas celebrytka uzyla gasnicy do odstraszenia tych glupkow z ostatniego pokolenia. Cala poprawna politycznie strona wstrzymala oddech z oburzenia, a nawet zaczela stawiac diagnozy na temat jej zdrowia psychicznego. Zastanawiajace, dlaczego nie interesuje ich zdrowie psychiczne tych durni przyklejonych do asfaltu, tych wandali niszczacych zabytki, kretynow odpowiedzialnych za spoznione do umierajacych pacjentow karetki czy strazakow do palacego sie dobytku. Aaa, pewnie dlatego, ze to nie oni potrzebowali pomocy. Moge sobie bowiem wyobrazic zmiane o 180° ich retoryki, gdyby tak karetka nie dojechala do ich umierajacej mamusi, bo utkwila w korku spowodowanym przez bojowkarzy ostatniego pokolenia. Ja osobiscie mam nadzieje, ze ta nazwa stanie sie zobowiazujaca i ci idioci beda rzeczywiscie ostatnim tak glupim pokoleniem, ze wymra zanim zdaza zlozyc jaja. Z czasem sa coraz gorsi i bardziej radykalni w swoich bezprawnych dzialaniach, kilka dni temu na Bawarii te bydlaki uszkodzily ponad 100 samochodow, wpuszczajac im do rur wydechowych pianke montazowa i naklejajac na szyby ulotki SEI GRÜNER (badz zielony) i ze zdjeciem tego sabotazysty wicekanclerza, ktory wysadzil w powietrze mogace jeszcze pracowac elektrownie atomowe, co skutkuje koniecznoscia kupowania bardzo drogiego pradu za granica. Caly uklad wydechowy do wymiany, bo nie da sie tej skamienialej pianki usunac, a dotknelo to zwyklych ludzi, sadzac po markach aut i roku ich produkcji, ich wlasciciele nie spia na pieniadzach.

 
 Nie moze bowiem tak byc, ze grupka terrorystow, chocby i klimatycznych, bedzie trzymac w szachu cale miasta i rozstrzygac o byc albo nie byc ludzi potrzebujacych pomocy, dopuszczac sie aktow wandalizmu, nawet w najsluszniejszej sprawie.  I zeby nie bylo niedomowien, jestem przeciwniczka wszelkiej przemocy, szczegolnie jednak glupoty i bezrefleksyjnej poprawnosci politycznej.

13 grudnia 2024

Dzisiaj 13-go grudnia i piatek


  Ja tam przesadna (przesondna) nie jestem, gusla i zabobony nie dla mnie, ale no nawarstwilo sie. Z tym, ze ja akurat jestem realistka, bo kiedy pesymista lamentuje o pechu 13-go w piatek, to optymista skacze do gory i oczekuje czegos szczegolnie dobrego, a ja... ciesze sie, ze wreszcie nadszedl weekend! 
 A dokladnie tydzien temu wzielam sie w koncu za to, do czego przymierzalam sie od dluzszego czasu, a mianowicie porzadek w ksiazkach. Zaczelo mi bowiem brakowac miejsca od nadmiaru tego dobra. Do mojej kolekcji, ktora sobie przywozilam sukcesywnie z Polski, za kazdym pobytem zabierajac kolejne kilogramy tego ciezkiego towaru. Bo ja nie moge sobie wyobrazic domu bez ksiazek, jestem starej daty i wiem, ze teraz mozna miec kazda ksiazke, jak nie w wersji papierowej, to w elektronicznej do czytania w Kindlu, albo do posluchania, ale nie wyobrazalam sobie rozstac sie z moim ksiegozbiorem, czesciowo odziedziczonym, czesciowo zalatwianym po duzych znajomosciach spod lady albo wypatrzonym w jakims antykwariacie, otrzymanym w prezencie, zbieranym przez cale zycie. Takie byly wtedy czasy, inwestowalo sie w ksiazki, a duza biblioteka swiadczyla o statusie gospodarza domu. 
 Tak sobie zbieralam te ksiazki, bedac juz tutaj dostawalam nowe, kupowalam, a na regalach zaczynalo brakowac miejsca. Dlugo jednak zwlekalam z porzadkami, bo jakos nie miescilo mi sie w glowie wyrzucac ksiazki na makulature, mentalnie pod tym wzgledem zostalam w glebokiej komunie. W koncu jednak dojrzalam do decyzji rozstania sie z ksiazkami typu encyklopedia z lat 60-tych, niemieckie slowniki ortograficzne sprzed reformy pisowni, zdublowane slowniki innojezyczne, ksiazki malo wartosciowe, do ktorych z pewnoscia juz nigdy wiecej nie wroce, jakies cegly, ktorych nigdy nawet nie zaczelam czytac. Kazda ksiazke musialam przekartkowac, bo czasem mam w zwyczaju uzywac w roli zakladki zdjecia, jakies stare listy albo... o czym zupelnie zapomnialam... pieniadze. Tak, znalazlam dawno zadolowane i calkiem zapomniane 50 euro. Mamy w domu taki pojemnik na makulature, szlismy cztery razy, niosac go we dwojke, w padajacym deszczu, na rog ulicy, gdzie stoja pojemniki na papier. Nasz domowy pojemnik byl tak ciezki, ze jedna osoba nie dalaby rady zaniesc tak daleko. Ksiazki sa okrutnie ciezkie. Ogarnelam jedynie regal w sypialni i jeden z regalow w salonie, drugi zostawilam na kiedy indziej, bo juz nie mialam sily, bolala mnie kazda kosteczka, a ze ksiazki byly nieco zakurzone, brudna bylam jak nie przymierzajac gornik na przodku. I wiecie co? Rozstalam sie z tymi ksiazkami bez zalu, myslalam, ze bedzie gorzej.
 Czekam zatem na kolejny zryw i natchnienie, to wezme sie za ten drugi regal.

11 grudnia 2024

Sie narobilo

 Bo przeciez ja mam za malo atrakcji w zyciu, mame pod opieka, meza coraz czesciej odplywajacego, robote, chorego kota, przygotowywanie swiat, codzienne prace w domu, sprzatanie, pranie (ktorego nikt poza mna w domu nie umie wlaczyc), pilnowanie, koordynowanie, dopasowywanie, roboty papierkowe, dotrzymywanie terminow i pamietanie o nich i wiele pomniejszych, a od czasu do czasu dyzury przy dzieciach. Ale licho nie spi i los postanowil uszczesliwic mnie nielatwa dodatkowa robota. Na urodzinach Zoski rozmawialismy o koniecznosci wyjazdow sluzbowych corki, ktora przed urlopem macierzynskim czesto musiala bywac w filii firmy niedaleko Marsylii, a raz byla w USA. W jej dziale sa tylko dwie osoby majace pojecie o tej podmarsylskiej filii, Frank i ona. Jak wiecie, dopiero zaczela prace po urlopie wychowawczym, wiec Frank chwilowo mial ogarniac Francje, a ona miala sie szykowac na wyjazd na wiosne, zeby w spokoju mogla przygotowac sie logistycznie na wyjazd z dziecmi i osoba towarzyszaca do opieki w czasie, kiedy ona bedzie pracowac. Oczywiscie podroz osoby i dzieci to juz jej koszty, ale zakwaterowanie jest w airbnb, wiec mieszkanie do pelnej dyspozycji, z kuchnia. Samolot to dosc droga podroz, mozna pokusic sie o pociag, ale tam na miejscu trzeba byloby wypozyczac auto, no i bagaz bylby ograniczony. Corka wymyslila, ze w takim razie pojedzie autem, a to jest 1200 km. Juz sobie wyobrazilam te podroz i marudzace dzieci. Rozpatrywalismy wszystkie za i przeciw, pisalismy rozne scenariusze, ale nazywalo sie, ze mamy jeszcze tyyyle czasu, zeby dopracowac szczegoly lub robic burze mozgow i wymyslic cos madrzejszego. 
 Tymczasem wczoraj, kiedy bylam w pracy, corka przeslala mi wiadomosc, ze zmarl ojciec Franka, wiec ona musi jechac na tydzien juz w nadchodzaca sobote i czy ja tak krotkoterminowo moge przestawic cale swoje zycie i jechac. Nie powiem, zrobilo mi sie slabo, kiedy pomyslalam, ze mam trzy dni na zalatwienie calej logistyki. Ale chyba z tego strachu wpadlam na inny genialny pomysl. Przeciez moge sie na ten czas wprowadzic do niej, dalej prowadzac chocholy do przedszkola i zlobka, dalej pracowac i nawet miec czas miedzy wlasnym fajrantem a godzina odbierania chocholow z placowki. Malo tego, w razie czego mam na miejscu do dyspozycji dwie ciotki, a sama tez bede do dyspozycji w razie gdyby cos z mama. Moge szkraby zapakowac do auta i przywiezc do mnie (nie zapomniec przelozyc fotelikow!), gdyby bylo tu cos do zrobienia. Za to corka moglaby spokojnie leciec samolotem, ktorego koszt pokryje pracodawca, a nie tluc sie przez pol Europy autem z marudzacymi dziecmi. Oczywiscie jest to dla mnie dodatkowa nielatwa robota, ale mniej stawiajaca mi zycie na glowie, niz branie tygodnia wolnego i tluczenie sie po bezdrozach, szukanie tam placow zabaw i brak znajomosci jezyka tambylcow. No i zdecydowanie tansza to opcja, a corka bedzie mogla w spokoju oddac sie pracy, zamiast spieszyc sie. 
 Troche z obawa przedstawilam swoja propozycje, bo myslalam, ze corka nie bedzie chciala sie zgodzic na tak dlugie rozstanie z dziecmi, ale nie, mialam wrazenie, ze przyjela oferte z radoscia. Teraz bedzie musiala tylko zrobic odpowiednie zapasy, zebym ja nie musiala robic zakupow z dziecmi. A wieczorami bedzie sobie robila z chocholami wideokonferencje, zeby wiedziec, ze jej skarbom nie dzieje sie zadna krzywda.
 Trzymajcie zatem kciuki, zeby wszystko poszlo po naszej mysli. 
 
UPDATE: zdazylam zrobic zamieszanie, potem zadzwonila corka, ze to wlasciwie jeszcze nic pewnego, bo ona MUSI wziac zalegly urlop do konca roku, a gdyby jechala, to wlasnie w czasie tego urlopu i nie wiadomo, czy najglowniejszy szef na to zezwoli. Byc moze wiec jednak przeloza ten wyjazd na przyszly rok. I po co ja sie tak denerwowalam? Po co snulam dalekosiezne plany ogarniecia wszystkiego, co musze miec pod kontrola? Sie pytam? 

09 grudnia 2024

Bapcia sie wykazuje

 Moje najmlodsze dziecko postanowilo sie dobic wlasna reka. Jak juz kiedys wczesniej wspominalam, zaczela od nowa prace po ponad trzyletniej przerwie spedzonej z dziecmi w domu. Ponad, bo tak pozno dostala miejsca w przedszkolu i zlobku, normalnie powinna wrocic po trzech latach. I zaraz na ten pierwszy tydzien grudnia, kiedy to trzeba sie i zycie przestawic o 180°, przypadla firmowa swiateczna impreza, urodziny Zoski, ktore w zasadzie byly w czwartek, ale wiadomo, ze w srodku tygodnia malo kto ma czas, a dzieciaki poupychane sa po przedszkolach i szkolach, wiec zostaly przelozone a) dla dzieci na sobote, b) dla doroslej czesci rodziny na niedziele. Bapcia zas poproszona zostala o nocowanie, zeby podczas imprezy ich mama miala spokojna glowe i mogla sie wyszalec. 
 No to przybylam w piatek o 16.00, co by otrzymac od dziecka krotki kurs kladzenia chocholow spac, w czym, o ktorej i co przedtem. Jedna z wytycznych bylo dac przed samym snem do lozka butelke z mlekiem. Zostalam tez ostrzezona, ze Zoska lubi wstawac z lozeczka i zakradac sie do salonu, wiec trzeba ja odniesc z powrotem. Ona chodzi troche pozniej spac od Juniora, bo jeszcze spi w dzien, wiec wieczorem nie pada tak jak on. Obydwoje dostali po butelce do lozka, to taki ich usypiacz, bo w zasadzie juz z butelek nie pija, sami jedza i sa po kolacji. Zdarza sie, ze chca wiecej mleka niz dostaja, wiec mam im to wiecej dac, zasna pijac. Rzeczywiscie Junior padl jak niezywy, bosmy sie ostro bawili i latal po chalupie, Zoska jeszcze nie spala, chcialam i jej odebrac butelke, ale nie moglam jej znalezc i pomyslalam sobie, ze moze poturlala sie pod lozko, nie bede wiec szukac po ciemku ani zapalac swiatla. Bylo buzi, wyszlam. Za chwile widze Zoske w drzwiach, zanioslam z powrotem do lozka i wiecej juz nie przychodzila. Za to zaczela poplakiwac, raz do niej poszlam, drugi, trzeci, w koncu jakos zasnela. Ja troche jeszcze posiedzialam, ale tez mnie zmorzylo, spalam w salonie, kuchnie po kolacji posprzatalam wczesniej, wiec juz tam nie wchodzilam. Jakim cudem w ogole przez sen uslyszalam placzaca o polnocy Zoske, to nie wiem, oba pokoje leza w przeciwleglych czesciach mieszkania. Polecialam, poglaskalam, Zoska sie uspokoila, wyszlam. I tak trzy razy, w koncu pomyslalam, ze noc spedze latajac po tym dlugim korytarzu w te i nazad, wiec zawinelam Zoske w koldre i zabralam do siebie. Ciasno bylo, bo spalam na nierozlozonej sofie, dla mnie wystarczajaco, ale dla nas juz nie. Przy czym Zoska wiercila sie i kopala, odkrywala sie, wiec ani przez chwile nie zasnelam. Bylam juz na tego bombla wkurzona, bo nie powie co i jak, a mendzi tylko i spac nie daje.  Wreszcie o 3.20 doczekalam sie powrotu corki i zdalam opieke nad Zoska jej matce, niech ona sie meczy. Zasnelam na trzy godziny, wstalam i poszlam do kuchni robic sobie herbate, a tam... no nie uwierzycie... stala na blacie nietknieta butelka mleka. Zoski butelka, bo Juniora flaszke osobiscie mylam i wtedy jeszcze Zoska nie zdazyla przyniesc swojej do kuchni. Ten placz i marudzenie spowodowane byly wiec glodem, nie wiedziec czemu odniosla pelna butelke do kuchni, sporo zjadla na kolacje, wiec kiedy dalam mleko, nie czula glodu, a pozniej jej sie zachcialo, ale nie umiala powiedziec. 
 Corka wstala po tej przehulanej nocy (nie pila, byla autem, ale po imprezie firmowej poszli jeszcze gdzies do miasta duza grupa), ledwie zywa i niechetna do czegokolwiek, a tu trzeba przygotowywac na 14.00 party dla dzieciakow. Ulitowalam sie i zabralam chocholy do siebie, przynajmniej odpadlo jej ich przeszkadzanie i gotowanie dla nich obiadu, mogla sie w pelni oddac pieczeniu ciast i zdobieniu tortu, dmuchaniu balonow itp. 
 Zoska dlugo nie wytrzymala, w koncu noc miala podobnie jak my malo przespana, padla wiec, nawet sama powiedziala, ze chce haja-haja (znaczy spac) i ledwie wsadzilam ja do swojego lozka, zasnela jak zabita. Junior normalnie nie spi juz w dzien, ale tym razem jakos go zmoglo, choc on akurat przespal cala noc jako jedyny. Spal wykrecony w paragraf, ale przy kazdej probie polozenia go na poduszce, mocno protestowal, to go tak zostawilam. Pozniej zjedli zgodnie zupe z soczewicy i odwiozlam z ulga towarzystwo na pierwsza czesc hucznych obchodow drugich urodzin Zoski. W niedziele, juz wyspana i odpoczeta, sama robilam za goscia na drugiej czesci tych hucznych obchodow. Wspolczuje tylko corce, bo tydzien miala naprawde trudny z przyzwyczajaniem sie do nowych warunkow, a w weekend, zamiast odpoczywac, albo szalala na imprezach, albo szykowala, piekla, zdobila i przyjmowala gosci. 












Takie torty produkuje moje dziecko

 Ja juz jestem za stara na nieprzespane noce i opieke nad tak zywymi istotami, ale w sumie nie mam co narzekac, grzeczne sa, same juz jedza, czasem tylko wystepuja problemy z komunikacja miedzyludzka, Junior juz troche gada i to na tyle, ze mozna go zrozumiec, choc miesza dwa jezyki odkad jest w przedszkolu, ale Zoska jeszcze nie jest na etapie wyrazania swoich zyczen. Stad zrobila sie dla niej i dla mnie nieprzespana noc.
 Ale w sumie to przyjemnosc siedziec z nimi, czytac im i bawic sie.

07 grudnia 2024

Naturalnosc

 Podoba mi sie moda, jaka ostatnio zapanowala, moda na naturalnosc. Jeszcze do niedawna bylo nie do pomyslenia, zeby celebrytki pokazaly sie na sciankach bez makijazu i z odrostami na wlosach czy niedajbuk z siwizna. Dolly Parton, nalezaca do starszej generacji, otwarcie mowi, ze nawet do snu nie zmywa makijazu, a jej partner czy maz nigdy jej nieumalowanej nie widzial. Ja wprawdzie tez nie wyobrazam sobie wyjsc z domu bez lekkiego makijazu, bo malowalam sie przez cale zycie i sama na siebie patrzec nie moge w wydaniu tzw. naturalnym, ale do lozka jednak zmywam z siebie, podobnie kiedy lezalam w szpitalu, tez sie nie malowalam, no ale bez przesady, sa okolicznosci, kiedy makijaz wygladalby kuriozalnie. Ostatnio zachwycam sie Pamela Anderson, ktora przez dlugi czas mialam za polglupia blondynke wchodzaca w zwiazki z jakimis podejrzanymi typami, grajaca w glupich filmach, skupiona na wlasnych cyckach i skubaniu brwi. Ale dojrzala, uspokoila sie, skupila na rzeczach waznych, a co wbudzilo moj prawdziwy podziw, przestala sie malowac, co dla mnie jest aktem niezwyklej odwagi i wspanialego dystansu do siebie. Z mojego punktu widzenia to akt bohaterstwa niewiesciego, mnie samej tej odwagi brak, nie wyszlabym na ulice bez tuszu na rzesach i lekkiego podkreslenia brwi, bo jestem typowa blondynka, obecnie osiwiala, ktorej brwi i rzesy sa tez jasne. Wygladam wiec jak pol dupy zza krzaka i nie bede sie tak publicznie pokazywac. Moje corki sa juz inne, nie wahaja sie chodzic bez jakiegokolwiek makijazu, a tym piekniej wygladaja, kiedy sie "zrobia". Powiecie, ze zdobi je mlodosc, no niby tak, ale np. ja w ich wieku zawsze sie malowalam. Jedyna naturalnosc, na jaka sobie pozwalam, to moje wlosy, nie farbuje ich, bo moim zdaniem osiwialam tak ladnie, ze wyglada to jak siwe pasemka na moim naturalnym blondzie, choc zaden fryzjer nie osiagnalby takiego efektu, jaki dala mi natura. Nic wiec z tym nie robie, zreszta z daleka nie wyglada to na siwizne, a na normalny blond i trzeba sie z bliska przyjrzec, zeby te siwe wlosy odkryc.
 Ale coraz wiecej aktorek przestaje, jak widze, farbowac wlosy i z duma obnosza swoja siwizne. Andie Macdowell, Sarah Jessica Parker i wiele innych ani mysla dostosowywac sie do oczekiwan, maja tyle lat, ile maja i nie beda dawaly sie zmuszac do nachalnego odmladzania, zadnych liftingow czy botoksow. Nawet te kobiety, ktore skusily sie dawniej na botoksy, teraz unikaja ich jak diabel swieconej wody, przykladem Nicole Kidmann, ktora z dwojga zlego woli zmarszczki niz nabrzmiala od wypelniaczy facjate. Edzia G. tez chyba powoli odchodzi od tego oszpecajacego trendu. Ogolnie rzecz biorac, przyjmujemy procesy starzenia sie z godnosciom osobistom i na pohybel krytykantom.
 Jedna rzecz jednakowoz bardzo mi sie w tej naturalnosci nie podoba. Bo o ile zmiany w swiecie mody z anorektyczek na kobiety o normalnych rozmiarach to zjawisko pozytywne, o tyle cialopozytywnosc leniwych obzartych wielorybow i ich wymogi dostosowania calego swiata do ich monstrualnych rozmiarow to ekstremalne przegiecie. Wiem, zaraz powiecie, ze wiele z nich choruje, ale statystycznie to jedna na tysiac albo jeszcze wiecej dotknieta jest otyloscia spowodowana przez chorobe, pozostale sa chore z powodu otylosci: maja cukrzyce, otluszczenie watroby, choroby zwyrodnieniowe stawow, dla ktorych ciezar, jaki musza nosic, jest zabojczy, w faldach cielska maja odparzenia i grzybice, nadmiernie sie poca i ogolnie sa duzym obciazeniem dla systemow zdrowotnych. A ze do tego sa leniwe i zarloczne, teraz znalazly sobie eldorado dla usprawiedliwiania swojego wygladu cialopozytywnoscia, podczas gdy wiekszosc z nich ma dodatkowo depresje spowodowana zawiscia wobec szczuplych i sprawnych fizycznie kobiet z ich otoczenia. Nikt mi nie wmowi, ze ktorakolwiek z nich jest zadowolona ze swojego wygladu i wynikajacych z niego nieprzyjemnych nastepstw. To, co glosno wypowiadaja, jest ich obrona przed wyzwiskami i karcacymi spojrzeniami, jest tez klamstwem. Jednak osoby po prostu pulchne nie musza juz nosic obszernych namiotow, by ukryc faldki, z duma te faldki teraz pokazuja. Nie glodza sie, nie odchudzaja, po prostu zyja, a co wazniejsze, maja w dupie opinie innych. Ja z wiekiem tez coraz mniej przejmuje sie, co inni o mnie mysla. Nie wiem, co by mysleli, gdyby mogli czytac moje mysli i moja o nich opinie. 
 W kazdym razie trendy sa coraz zdrowsze i to mnie cieszy, jak i to, ze zyje w kraju, w ktorym nikogo nie interesuje, jak wygladaja czy zachowuja sie inni, dopoki swoim zachowaniem nikomu nie czynia krzywdy.

05 grudnia 2024

Tez tak macie?

 Juz dawno doszlam do wniosku, ze nie lubie sama siebie, choc podobno psychologowie zalecaja, zeby sie bezwarunkowo kochac, ale w ostatnim czasie jest to dla mnie bardziej zrozumiale. 
 Ide do lazienki myc zeby (zemby), wychodze z lazienki z umytymi zebami, umywalka, kibelkiem wstawionym praniem, choc wlasciwie nie planowalam i zalatwieniem kilku innych drobnych czynnosci. Biore ksiazke z regalu w salonie i opuszczam go po generalnym odkurzaniu i ukladaniu ksiazek wedlug jakiegos porzadku. Robie cos w kuchni, np. pieke ciastka, a przy okazji robie sto innych czynnosci, bo tu wpadly mi w oko jakies okruszki, tam plamka na blacie, wiec myje caly,a  ze stoi na nim toster, wiec oprozniam go przy okazji z okruszkow w jego szufladce, chowam cos do szuflady i po drodze robie w niej generalny porzadek, przecieram fronty szafek i robie tak mimochodem tysiac drobnych nieplanowanych rzeczy. Slubny wchodzi do kuchni robic sobie kawe, wiec ja sobie robi i wychodzi, ja przy robieniu kawy przetre automat, wyleje z jego pojemnika zuzyta wode, doleje nowa wode, dosypie kawe, w tym czasie kubek sie napelni. I tak jest ze wszystkim, nie potrafie poprzestac na jednym zadaniu, bo podczas jego realizacji zauwazam sto innych rzeczy do zrobienia.
 Mamy w sypialni firanke, to jedyny pokoj, w ktorym jest firanka, bo w salonie wystarczaja mi zaslony, u mamy jest taka firankowa roleta, w kuchni nie potrzebuje niczego, w lazience mam szybe we wzorek i zaslone z impregnowanej tkaniny. W sypialni dodatkowo mamy rolete zaciemniajaca. No i ta firanka wziela i sie podarla, nie wiem, czy tak sama z siebie, ale podejrzewam, ze kiedy przeciag zamknal okno, przytrzasnal firanke, a slubny chcial ja uwolnic i pociagnal za mocno, on jednak twierdzi, ze to wina Bulki, ktora czesto wlazi tam na parapet, z tym, ze podarcie przez kota wyglada inaczej, a slubnemu "iscie w zaparte" zostalo chyba z czasow dziecinstwa, bo czesto zaprzecza oczywistym faktom. Ale niech mu bedzie, tamta firanka zdazyla mi sie znudzic, wiec nie robilam scen i zamowilam sobie nowa. 
 Przyznac musze, ze dawno nie mylam tam okna, bo odkad monstera sie tak rozrosla, ze zaslania czesciowo swiatlo, a poza tym jest przywiazana do rur kaloryferowych, zeby sie pod ciezarem lisci nie wywrocila, to dostep jest mocno utrudniony. Tym razem jednak musialam miec wolny dostep nie tylko do okna, ale i do karnisza, wiec wszystko musialo zostac odsuniete, monstera (trzeba bylo odcinac sznurki, ktorymi byla przymocowana do rur), korytko na kwiatki, przybornik do szycia - i to na tyle, zebym mogla wlezc tam z drabinka. Odkurzylam nie tylko karnisz, umylam okno, a bylo naprawde bardzo zakurzone, przy okazji gruntownie odkurzylam i umylam kaloryfer, pelzalam na lolanach, zeby nie przeoczyc zadnego zakamarka czy listwy podlogowej. Umylam kwiatki, jedne pod prysznicem, ale monstere musialam czyscic recznie po jednym lisciu, glupia robota, ale potrzebna. Firanki oczywiscie musialam najpierw wyprasowac, zanim je powiesilam, ale teraz jest tak slicznie, ze nie wiem. 
 W tym szale odlozylam butelke pryskajaca na lozko, nie wiedzac, ze nie jest szczelna i zalatwilam sobie wszystko nie tylko na mokro, ale z pianka na dodatek. Przecieklo przez narzute, koldre, przescieradlo, ochraniacz, do materaca. Probowalam suszyc troche suszarka, ale nie dalo rady, wiec zeby moc spac, przewrocilam materac na druga strone, na szczescie nie zdazylo przeciec na wylot. Tak oto zamiar szybkiego umycia okna i zmiany firanek przerodzil sie w kilkugodzinna ciezka robote. I pomyslec, ze to dopiero jeden kacik w sypialni zrobiony. Teraz mam mocne postanowienie zabrania sie za ksiazki i zredukowania ich liczby. Znacie z Polski, jak sie ksiazki zalatwialo spod lady, wiec pozniej holubilo sie kazda sztuke, ale po co mi encyklopedia z lat 60-tych? Tam juz nic nie jest aktualne. Mam jeszcze ksiazki malo warte, do ktorych na pewno juz nigdy nie wroce. Trzeba to zmienic. Zaraz zrobi sie luzniej na regalach. One wszystkie i tak trafia po mojej smierci do kontenera z makulatura, bo moje dzieci nie czytaja po polsku, a wnuki to juz w ogole, nawet mowic nie chca. Ale poki zyje, lubie byc otoczona ksiazkami.
Tez tak macie, ze zaczynacie jedno, a konczycie zrobiwszy sto innych rzeczy?
 
  Dzisiaj Zoska obchodzi drugie urodziny. A dopiero jechalam do nich na wies, kiedy sie urodzila. No i dzisiaj przypada rowniez 43 rocznica naszego slubu, corka postarala sie o godny prezent na 41-sza.

03 grudnia 2024

Trzeba zyc mimo wszystko

 Mimo ze nawet nasza nieslawna ministerka spraw wewnetrznych, ktora wslawila sie ostra walka z krytykami obecnej polityki promigracyjnej i antyspolecznej, ostrzega calkiem powaznie przed realnym zagrozeniem terrorystycznym, szczegolnie teraz, gdy ludzie znajduja sie w szale zakupowo-adwentowym, kiedy nie tylko latwiej zapomniec o ryzyku atakow ze strony nieproszonych gosci, ale i nie brac powaznie ostrzezen, mimo tego postanowilysmy z corka zrobic dzieciom radoche i wybrac sie na jarmark swiateczny. Ministerka wprawdzie wydalila otworem gebowym ostrzezenia, ale to nie sluzby niemieckie odkryly planowane zamachy terrorystyczne, a CIA i to oni przekazali swoja wiedze Niemcom. Niemcy bowiem zdaja sie zyc w blogim przekonaniu, ze te sily fachowe przyjechaly tu pracowac, a nie zabijac. Przy czym jarmarki swiateczne sa bardzo silnie zwiazane z chrzescijanstwem i wszystkimi tradycjami wokol bozego narodzenia, sa wiec tym bardziej narazone na gniew muzulmanow. Ja i tak jestem zdziwiona, ze ta baba w ogole ostrzegla, ale chyba juz nie dalo sie dluzej ukrywac, ze zagrozenie jest realne. Jak wiec wspomnialam, na przekor wszystkiemu poszlysmy na jarmark, bo jakos zyc trzeba i nie wolno dac sie zastraszyc. Poza tym wychodze z zalozenia, ze komu by sie chcialo zamachnac na moje nic nie znaczace miasto. Bardziej spektakularnie przebiegaja zamachy w Berlinie czy innych duzych miastach, tam jest prawdopodobienstwo ubicia wiekszej liczby ofiar naraz.  Ale gdyby tak brac na powaznie ostrzezenia przed zagrozeniami, to czlowiek nawet we wlasnym domu nie czulby sie bezpiecznie, ze nie wspomne o ulicy i tlumnych imprezach typu koncert czy jarmark swiateczny. Nie moza dac sie zwariowac.
 Pamietacie nasz zeszloroczny wypad do Kassel na tamtejszy jarmark? Zoska byla jeszcze niechodzaca, wiec tkwila bezpiecznie w wozku, w swoim cieplym worku, a Junior wyjmowany byl z worka na okolicznosc przejazdzki na karuzeli. My z corka na luzie moglysmy ogladac stragany, a nawet cos kupic, ja w spokoju robilam zdjecia. I komu to przeszkadzalo??? Sie pytam? Bo juz w tym roku, mimo ze mialysmy ze soba wozek, chocholy nie chcialy za bardzo z niego korzystac. A tu nie dosc, ze nieprzebrane tlumy, to jeszcze ciemno, wiec bapcia przeszla kilka stanow przedzawalowych, bo co rusz chocholy rozplywaly sie w tlumie. I jak tu robic zdjecia? Ano albo wtedy, kiedy oba jeszcze siedzialy w wozku, albo kiedy kolowaly sie na karuzeli. Udalo mi sie utworzyc dokumentacje, wiec sie z Wami podziele. Towarzyszyla nam zaprzyjazniona Kurdyjka z trojka swoich pociech.









 Stare miasto przepieknie udekorowane swiatecznie, jarzylo sie milionami swiatelek, nawet nazwy ulic byly swiatelkowe. Niemilymi zgrzytami byly betonowe kloce, takie antyciezarowkowe, bo auta osobowe spokojnie moglyby wjezdzac i taranowac, widac zreszta radiowoz przedzierajacy sie przez tlum, bo ormo czuwalo. Tym razem nie widzialam policji w bojowych mundurach z dluga bronia, jak to mialo miejsce tuz po slynnym zamachu w Berlinie. Dziwnie sie czlowiek czul majac za plecami kogos, kto mial bron gotowa do uzycia. Nie bylo szans z ta piatka dzieciakow i w tym tlumie zrobic choc jednej rundy i poogladac stoiska, poprzestalismy wiec na zakupie frytek dla dzieciarni, a pozniej dlugo okupowalismy karuzele. Jedna pilnowala dzieci i biletow, druga wozkow i calego na nich majdanu, ja mialam szanse zrobic kilka zdjec.







 Zoska boczyla sie na Mikolaja i Mikolajke, nie chciala zapozowac blizej nich. Junior najpierw troche niepewny na karuzeli, ale pozniej trudno bylo go z niej sciagnac. Ogolnie dzieciaki zadowolone, my troche mniej, bo marzlysmy. Rece mialam jak sople lodu, wprawdzie wzielam ze soba rekawiczki, ale stale musialam je sciagac, a to zdjecie zrobic, a to podac jedzenie czy picie, a to costam jeszcze. Dobrze ze choc uszy mialam pod zimowa opaska i porzadne buty.  W koncu padlo haslo, ze idziemy dalej, do diabelskiego mlyna, ale po drodze dzieciaki zjedza crepes, to taka delikatniejsza wersja klasycznych nalesnikow, w tym przypadku podawana ze slodkim nadzieniem, Junior jadl z Nutella, Zoska z dzemem. Kiedy stalysmy i karmilysmy dzieciaki, one oczywiscie lataly dokola jak powalone i wciaz znikaly nam z pola widzenia. W wozku siedziec ani myslaly. Od tego momentu ja mialam juz dosyc tej wycieczki, zmeczona, zmarznieta, rece lepkie od Nutelli, bo karmilam Juniora, chcialam do domu, ale niestety bylam zalezna pojazdowo. Autobusy z racji jarmarku jezdzily jakos inaczej, nie chialo mi sie szukac przystankow. 






 Kiedy jednak w koncu dotarlismy pod ten diabelski mlyn, kiedy zobaczylismy kolejke do niego, wszyscy zgodnie stwierdzili, ze jedziemy do domu, bo zeszloby nam chyba dluzej niz godzine. Niestety, droga na parking wiodla obok niedawno oddanego do uzytku placu zabaw kolo Biblioteki Miejskiej, wiec dzieci oczywiscie musialy z niego skorzystac, ale tu przynajmniej nie bylo kolejek, ani takich tlumow. Szkoda tylko, ze bylo tam ciemno jak u Murzyna w dupie, nawet zdjecie z lampa blyskowa wyszlo tak sobie. Ale pewnie plac zabaw przewidziany jest tylko na dzien. Tam wlasnie, kiedy juz szlimy w kierunku parkingu, nagle zniknela nam Zoska i to tak zniknela, jakby sie pod ziemie zapadla. Wszyscy w panice, nawet jacys przypadkowi przechodnie wlaczyli sie do szukania, NIC, dziecka nie ma. Wolamy, szukamy, corka prawie placze, wreszcie znalazla sie zguba, wlazla miedzy rowery stojace rownolegle przy stojaku (widac je troche na ostatnim zdjeciu) i ani myslala wydac z siebie jakiegos dzwieku, cala zadowolona i szczesliwa, ze sie tak skutecznie schowala. Jesusmaria! To nie na moje zszargane nerwy takie zabawy w chowanego. Cale szczescie, ze dzieci naszej towarzyszki sa grzeczne i zdyscyplinowane, ale one sa juz troche starsze, bo gdyby jeszcze one robily takie ekscesy, to nie wiem. Junior juz troche slucha, ale to jeszcze nie to, czego mozna by od dziecka wymagac, moze w przyszlym roku bedzie latwiej. 
 Nie wiem, moze sie jeszcze raz wybiore, zeby obejsc wszystkie stoiska i napic sie czegos goracego, z alkoholem czy bez, ale w spokoju i bez dzieci. Kocham chocholy, ale co ja przy nich zdrowia trace, to wiem tylko ja.

Wiosenne emocje

  Szczesliwie doczekalismy konca marca, jutro prima aprilis, wiec uwazajcie i nie dajcie sie zaskoczyc i oszukac. Mnie raz udalo sie pieknie...