Szczesliwie doczekalismy konca marca, jutro prima aprilis, wiec uwazajcie i nie dajcie sie zaskoczyc i oszukac. Mnie raz udalo sie pieknie wyprimaaprilisowac slubnego, wrocilam z pracy i zameldowalam mu, ze jedna opona musi byc dziurawa, bo cale powietrze z niej ucieklo i jest kapec. A slubny, zamiast najpierw zejsc na dol (mieszkalismy wtedy jeszcze w starym miejscu na drugim pietrze) i ogarnac sytuacje oraz szkody, przebral sie w stroj roboczy, wywlokl kuferek z narzedziami (ciezki!) i dopiero zlazl na dol. Przygladalam sie przez okno, jak latal wkolo samochodu i szukal tej sflaczalej opony. No nie znalazl, wiec z mina nie wrozaca niczego dobrego wdrapal sie z powrotem na gore z ciezkim kuferkiem i przebrany do roboty. A Wy macie jakies fajne wspomnienia primaaprilisowe? Byliscie sprawca czy ofiara?
Miasto przybralo calkiem wiosenny wyglad, z dnia na dzien wybuchly kwieciem wszystkie drzewa, zrobilo sie przekolorowo, rozowo (wisnie na kampusie uniwersyteckim znow staly sie ulubionym obiektem fotograficznym), bialo i zolto (forsycje), a takze pokazaly sie pierwsze kwiaty magnolii. Trawniki zmienily sie w barwne kwiatowe kobierce, zakwitlo wszystko, co jeszcze niedawno czailo sie w ziemi. Kiedy w ubiegly piatek bylam z Toyka na spacerze, drzewa byly jeszcze nagie, zadnego kwiatka ani listka, bylo im chyba za sucho. Nadeszla jednak w niedziele pierwsza wiosenna burza i jak na komende kwiecie w calym miescie eksplodowalo, doslownie z dnia na dzien. Zrobilo sie tak pieknie, przy czym pogoda tez sprzyja, bo slonce swieci i nieba (g)lazur, wiec kicz-widoki i brakuje tylko jelenia na rykowisku, choc po prawdzie to od jesienny, a nie wiosenny.
I zeby jeszcze sytuacja polityczna zechciala nie budzic obaw, tylko sie uspokoila, wyklarowala, zeby unia tak nie parla do wojny, bo wbrew wszelkim pozorom to nie Putin chce wojny z Europa, mysle, ze on jest juz zmeczony jedna wojna i chcialby jej konca, to unia sie zbroi, wymysla jakies plecaki pierwszej potrzeby (czyj pociotek bedzie je produkowal i na tych unijnych zamowieniach zbije miliardowy majatek?). W Niemczech wrze, oszustwo wyborcze osiagnelo szczyty, czlonkowie CDU gremialnie wystepuja z partii, rozmowy koalicyjne jakos sie nie ukladaja. No i mozecie raz zgadywac, dlaczego AfD rosnie poparcie. Krymigranci nie tylko nie sa deportowani, ale wciaz laduja samoloty pelne nowych pasozytow przyjmowanych bezwarunkowo na azyl. Politycy zabezpieczaja sie majstrowaniem przy konstytucji, ze szkoda dla panstwa odmawiaja wspolpracy z AfD, ktorej juz nie mozna po prostu zlekcewazyc, jest druga sila w panstwie. Wszystko to do zludzenia przypomina mi dzialania pisu, majace na celu umocnienie ich wladzy dyktatorskiej, podobnie dzieje sie teraz w Niemczech. Wiadomo jednak, jak to skonczylo sie w Polsce, wiec mozliwe, ze nastepne wybory wygra wiekszoscia AfD, bo z pewnoscia przytuli tych, ktorzy odrzucili legitymacje CDU po oszustwie wyborczym ich lidera. Wyjdzie na to, ze same stare partie doprowadza nowa do zwyciestwa, no bo ile mozna ludzi okradac i pluc im w twarz, straszyc niebieskimi, podczas gdy realne zagrozenie stanowia oni sami i ich importowane pupilki z Azji i Afryki.
Wczoraj bylam z corka w Nordhausen po nowego kota z adopcji, bedzie sie nazywal Lui (nie mylic, przez i, nie przez j). Jej Mowgli nudzi sie sam, a dwaj jego bracia odeszli na FIV, wiec corka w koncu dojrzala do trzeciej proby. Pojechalam z nia, bo nigdy w Nordhausen nie bylam, to taka 40-tysieczna miescina w Turyngii u podnoza Harzu, typowe male NRD-owskie miasteczko, ale tramwaje ma. A moje trzy razy wieksza Getynga nie ma. Nie jest za ladne, podobne do malych polskich miasteczek, takie znajome bloki (chyba wszystkie KDL-e mialy wspolnego architekta) i w sumie nic ciekawego. Zreszta zwiedzaniu nie sprzyjala pogoda, bo lalo i wialo, bylo okropnie, wiec tylko wciagnelysmy cos w tureckim imbisie, a porcje byly tak gigantyczne, ze nie dalam rady zjesc wszystkiego, i w strugach deszczu pojechalysmy z kotem do domu.