... to nasze zycie. Pisze nasze, bo gdy komplikuje sie w najblizszej rodzinie, to nas rowniez dotyka rykoszetem. Mamy ostatnio jakas zla passe, mniejsze lub wieksze zmartwienia i zyciowe wertepy, dramaty czy zawirowania. Nie o wszystkim mozna i chce sie pisac, ale ogolnie jest bardzo zle. Czlowiek bardzo chcialby pomoc, ale juz nie te sily, a i finanse graja niemala role, jak wszedzie zreszta. Ta bezsilnosc zle na wszystkich wplywa, ale nie przeskoczy sie wlasnego tylka.
Mozna zaproponowac duchowe wsparcie, pomoc fizyczna, na ile oczywiscie sil wystarcza, ale samemu jest sie tez od dluzszego czasu w dole depresyjnym, wiec jakby oczekuje sie pomocy z zewnatrz, ale co robic, kiedy otoczenie samo w potrzebie? Nachodza mysli, kto potrzebuje bardziej wsparcia, kto cierpi mocniej, a komu jeszcze choc troche sil pozostalo, zeby pocieszac, taka licytacja, ktore problemy sa powazniejsze, ktore somatycznie dolegliwosci bardziej niebezpieczne. W tym wszystkim czuje sie czlowiek jakby wielki kafar wbijal go coraz glebiej w bagno cierpienia, a czas, kiedy jeszcze byla szansa wydostac sie stamtad o wlasnych silach, dawno juz minal. A zewszad naplywaja coraz bardziej dolujace hiobowe wiesci. Czasem zadaje sobie pytania, czy nie ma mojej winy w przebiegu zycia innych i kto ponosi wine za przebieg mojego. No niby jest sie kowalem i jak czlowiek sobie posciele, ale nie na wszystko mozna miec wplyw, jesli nas uksztaltowano na osobnika pelnego kompleksow, z mala lub zadna wiara we wlasne mozliwosci i bez sily przebicia, kiedy przez wiele lat wmawiano nam, jak malo jestesmy warci, jak brzydcy i ze nasze marzenia to kupa gowna, bo wazne sa oczekiwania innych. A ja spelnialam te oczekiwania, choc nigdy od nikogo nie uslyszalam najmniejszej pochwaly czy wyrazow wdziecznosci. I tak jest do dzisiaj, czlowiek dwoi sie i troi, a wszystko jest traktowane, jakby tak wlasnie musialo byc. Stol i krzeslo tez stoja, bo trzeba na czyms jesc i siedziec, lozko w sypialni jest do spania i nikomu nie przyjdzie do glowy byc mu wdziecznym, ze tam stoi i umozliwia odpoczynek, tak ja i moje dzialania sa oczywiste, tak bylo i jest, a czy bedzie? Bo ja mam coraz mniej ochoty na bycie meblem, ktory ma spelniac swoja narzucona role i ktoremu nie okazuje sie zadnej wdziecznosci, malo tego, ktorego sie dodatkowo obwinia czy probuje wzbudzac inne negatywne emocje.
A ja coraz mniej moge, ale staram sie nie uskarzac i chyba dlatego widzi sie proces starzenia babci i ojca, a mnie traktuje sie jak niezniszczalna opoke, ode mnie sie wymaga, nie dajac nic wzamian. Jednak ktoregos pieknego dnia mozna bedzie sie mocno zdziwic, tylko wtedy moze byc na wszystko za pozno.
Choc ostatnio spotkalo mnie cos pieknego z najmniej oczekiwanej strony. Nocowal u nas Junior, bo chcialam ulzyc troche jego przemeczonej mamie. To zlote dziecko, pieknie je, sam sie umie zajac zabawa, choc tez uwielbia bapciowe zabawy, jakies patataje na kolanach, kosi-lapci czy o sroczce, ktora warzyla kaszke. Sam przychodzi na kolana i czesto po takiej zabawie bardzo mocno sie przytula i tym gestem dosadnie mi komunikuje, jak bardzo mnie kocha, choc mowic jeszcze nie potrafi. To taki promyczek w calym tym zasranym zyciu.
Podobno najpierw trzeba zadbac o siebie, zeby moc pomagac innym. Czy jakos tak. Mysle ze jak wiem ze zrobilam wszystko co moglam dla siebie i jestem w miare w dobrej formie, to moja pomoc bedzie mozliwa, taka naturalna, tez potrzebna mi zeby czuc sie psychicznie dobrze.
OdpowiedzUsuńZ wlasnego doswiadczenia wiem, ze mi to nie wychodzilo, zawsze innych stawialam przed soba, dzisiaj wiem ze moja pomoc nie moglabyc taka jak nalezy, bo sama wymagalam pomocy.
Mysle ze wsparcie psychiczne jest bardzo wazne, tylko jak je dac jak samemu potrzeba.
A ja tego wsparcia wlasnie nie mam, wszyscy przyjmuja moje dzialania jako cos naleznego i, jak napisalam, meblom sie nie dziekuje za to, ze sa i dobrze sluza, ich sluzba czlowiekowi jest zrozumiala sama przez sie. To przeciez tylko przedmiot, juz predzej psu podziekuje sie za pilnowanie domu, a kotu za polowanie na myszy, krowie za mleko, a kurom za jaja. Mnie nie chce sie juz nawet dbac o siebie, bo po co?
UsuńA truizmy typu "masz dla kogo zyc" niech sobie pocieszyciele w dupe wsadza. Ja przez cale zycie zyje dla kogos, tylko nie dla siebie i jakos nikt nie chce zyc dla mnie.
Sama, sama zadbaj o siebie, najpierw zyj dla siebie. Ja teraz tak mam i mam gleboko w doopie czy ktos chce zyc dla mnie czy nie. Malo nawet tego nie chce, sama dam sobie wsparcie psychiczne i fizyczne. A jak rzeczywiscie musze miec pomoc, tak jak sprzatanie czy duze zakupy to place. Osoby bliskie, ktore jakos tam czy to troszcza sie czy cos zrobia wynagradzam, musze, tak czuje sie lepiej.
UsuńJa juz sie chyba nie zmienie, musialabym postawic swoje zycie na glowie, wyprowadzic sie, najlepiej jak najdalej i probowac zaczac od poczatku, a nie mam juz na to sil. Zreszta dlaczego tylko ja mam sie zmieniac?
UsuńTo nie chodzi o wielkie zmiany. Malymi kroczkami. Sa kobiety ze sa urodzone do tego ze one sa najwazniejsze na swiecie, takie ksiezniczki, te maja najlepiej, caly czas sa zadbane, dopieszczone. Jak sie taka nie urodzilas, to sie troche ucz, tak delikatnie, zeby bliscy szoku nie przezyli, powoli, powoli cos osiagniesz dla siebie.
UsuńTaka jest wlasnie moja matka, wiec nie jest to dla mnie szczegolnie dobry wzorzec, nigdy nie chcialabym byc taka jak ona, zyc w centrum uwagi, robic miny i oczekiwac, ze wszyscy beda dopytywac, co mi jest. To juz wole pozostac soba do konca tego marnego zycia.
UsuńNo wiec wlasnie, dobry wniosek. No i zobacz jaka radosc dal Ci Junior i bedzie duzo takich radosci i to jest piekne i tak jest dobrze.
UsuńDzieci tak szybko rosna i potem juz nie chca sie tak chetnie przytulac.
UsuńZdjecie cudne, tylko ze w kuchni to rzadzi Toya, zajela miejsce przy stole i co dalej ?
OdpowiedzUsuńPosiedzi i ustapi miejsca malemu bratu, w koncu pilnowala go od czasu, kiedy jeszcze byl w brzuchu u mamy.
UsuńTa absolutnie bezinteresowna miłość małego dziecka to balsam na każdą duszę.
OdpowiedzUsuńNie jest łatwo podpowiedzieć co i jak powinnaś zrobić.
Może napisz sobie na kartce jak Ty to widzisz, co byś chciała, żeby się wydarzyło. I wymagaj.
Ja juz takie rozmowy przeprowadzalam, ale wymagac? Od kogo? Od slubnego, ktoremu choroba powoli rozum odbiera i dla ktorego najprostsze czynnosci staja sie niewykonalne? Od 91-letniej mamy, ktora i tak bardzo duzo pomaga, bo nam gotuje. I nie czuje sie, jakbym ja wykorzystawala, bo mam w pamieci moja babcie, ktorej tato zabronil robic cokolwiek i moim zdaniem zaglaskal ja na smierc, bo przedtem byla samowystarczalna i samodzielna, a nagle miala siedziec w fotelu i nic nie robic.
UsuńDzieci? Dlugo by pisac, maja swoje zycie i w xuj obowiazkow, jak mam je jeszcze wdrazac do pomocy tutaj? Nie ma wyjscia.
Ach życie...
UsuńSuper, że mają jest aktywna, obu jak najdłużej.
Ale ślubny to już masakra.
Bardzo współczuję.
My mamy kłopot z mamusią męża co przestaje ogarniać rzeczywistość ale gwałtownie temu zaprzecza i czekamy na pożar albo co gorszego...
Najgorsze, ze nie da sobie powiedziec, bo jego zdaniem on jest zdrowy a ja sie czepiam. Podobnie czepiam sie o to, ze powinien przestac jezdzic samochodem, jego wlasnym zdaniem on jest szumacherem z lauda w jednym, a ja znow sie czepiam. Gorzej niz z malym dzieckiem, przy czym agresja rosnie.
UsuńPo prostu chyba nie byłoby źle gdybyś porozmawiała spokojnie ze swoimi córkami - nauczyłaś je, że zawsze jesteś do dyspozycji bez względu na okoliczności. Ja z kolei byłam wychowana w ten sposób, że z chwilą "wyjścia z domu" i zdecydowania się na założenie własnej rodziny muszę radzić sobie sama- i tego mnie właśnie dziadkowie nauczyli. Pomijam już ten drobny fakt, że mnie wychowali dziadkowie, bo moi rodzice wypięli się wzajemnie na siebie i przy okazji na mnie. Córka ściągnęła nas do Niemiec pod pretekstem, że trzeba juniora odwozić do szkoły a on nie ma jeszcze 10 lat i nie może sam jeździć metrem a dodatkowo tłumaczyła, że "tata będzie pod lepszą opieką lekarską" i przyjechaliśmy.Faktycznie pierwszy rok woziliśmy małego do szkoły, potem jeździł sam- on jest 2 lata młodszy od kolegów w swojej klasie,maturę zrobi mając 16 lat. Studia rozpocznie nim skończy 17 lat. Przemyśl więc spokojnie, "na zimno" jak powinna wyglądać "konfiguracja w rodzinie" i porozmawiaj z córkami- oczywiście z każdą z nich osobno. Bo chociaż wiele spraw jest "oczywistych" młodzi nie zawsze widzą je tak samo jak my. Przepraszam, że się tak wymądrzam, ale to wynika z moich obserwacji nie tylko własnego życia ale i moich "psiapsiółek". A ja mam zasadę uczyć się na cudzych błędach, nie na swoich. Przytulam Cię i często podziwiam;)
OdpowiedzUsuńA Tobie sie zdaje, ze ja tak bez slowa daje ´w siebie orac? Rozmawialam nieraz i w zasadzie moje dzieci oczekuja pomocy ode mnie, nie dajac wzamian nic, bo nazywa sie, ze mama dzieci na wychowaniu (a ja odmawiam ich nianczenia), pracuja na dwoch etatach, nie mieszkaja w Getyndze i... i... i... mozesz sobie dopisac sto innych wymowek. A przeciez ja jeszcze pracuje, zdrowa jestem, wiec mam sobie radzic sama. Ja i tak nauczylam sie w wielu przypadkach odmawiac, bo czasem juz nie mam sily, ale wciaz slyszy, ze inne babcie to w kolejce stoja, zeby opiekowac sie wnukami i tylko ja jestem taka wredna, ze nie chce. Tylko, qrde, juz nie wiem kiedy i skad mam na to sily brac. Malo tego, one porownuja sie ze mna, ze tez pracuja, ogarniaja gospodarstwo i dzieci, wiec o co te moje skargi, mam tez ogarniac i kwita.
UsuńJa tez radze sobie sama, bo nie mam innego wyjscia, bo na nikogo nie moge liczyc.
Dobrze, ze zdecydowalas sie byc blizej rodziny, jeszcze jestes samodzielna, ale wyobraz sobie, ze spotkalby Cie podobny los jak moja mame iwtedy dopiero trzeba by bylo sprowadzac Cie do Niemiec albo organizowac dom opieki w Polsce bez mozliwosci regularnego kontrolowania Twojego dobrostanu.
Tak wiec rozmowy sa bezcelowe. Zle wychowalam dzieci, to teraz mam za swoje.
A jednak sa tacy co Cie podziwiaja, tacy ktorzy dostrzegaja Twa pomoc, zaradnosc, gotowosc - znajomi blogerzy, w tym ja. Niewiele Ci z tego jako iz to taki zdalny podziw ale nie mamy innego sposobu na przekazanie jak bardzo nan zaslugujesz.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Anabell moge tylko porownac do swej sytuacji, podzielic sie mymi doswiadczeniami dobrze wiedzac ze w kazdej rodzinie jest inaczej.
U mnie blizniaki wyszly z domu majac 18 lat (obecnie 51) - i do tej pory gdy planuja nas odwiedzic mowia ze jada "do domu". Takie nic a jak wiele mowi. Sami wiele robia pewne rzeczy jak rodzice robili co tez znaczy bardzo wiele. Dzwonia codziennie, nie tylko by sprawdzic czy zyjemy ale chetnie sluchaja o tym co sie u nas dzieje, co tez swiadczy ze poniekad zyja naszym zyciem. Chociaz to bliznieta i nalezaloby sie spodziewac wielkiego podobienstwa w okazywaniu uczuc czy reakcji na "przeszkody", to tak nie jest : corka jest niewylewna, niezmiernie dzielnie radzaca sie sie z problemami w sposob taki ze nie stresuje sie nimi, nie placze tylko dziala bardzo spokojnie naprawiajac. Ona nigdy sie nie przytula, nie ma z nia calowania sie przy powitaniach, uscisk to wszystko. Ale gdy sie nam cos dzieje to interesuje sie, pomaga chocby dobra rada, bez naszego proszenia znajdzie sposob jakiego nie znamy by nasz jakis problem naprawic. Takze widze w jej domach podobienstwo w urzadzaniu sie co jest drobiazgiem a swiadczy ze jakos nie tylko jej mamy styl odpowiadal ale kontynuuje go jakby sie w nim dobrze czula. Jednym slowem jest taka ze raczej czynami niz slowami wyraza swa milosc, przywiazanie. Syn jest tym ktory domaga sie przytulenia, ktory gdy siedzimy razem np ogladajac TV to trzyma mnie za reke, jak corka zawsze chwali moje gotowanie, i duzo w swych domach stara sie robic tak jak mial za mlodu. W odmiennosci do corki wciaz slyszymy od niego "I love you guys" albo "I miss you". Odwrotnie do corki kryzysy rodzinne przezywa w sposob widoczny bardzo sie nimi stresujac. Jak wspomnialam, wiele rzeczy robia tak jak mama robila a to mi daje poczucie ze bylo dla nich najlepszym i jakims wzorcem. Moze to drobne rzeczy, moze tylko pare slow ale mi mowia jak mimo wczesnego opuszczenia rodzinnego domu, odleglosci pozwalajacych widziec sie tylko ze dwa razy w roku, istnieje w nich spora czesc serca ktora tego domu nigdy nie opuscila.
Mysle ze Twe corki tez tak odczuwaja - tylko nie wyrazaja tego na glos. Nie moze byc inaczej skoro zawsze tak wiele serca, milosci i czynnej pomocy otrzymuja od Ciebie. Jasne ze byloby dobrze uslyszec - Mamo, jak sie czujesz? mamo nie zameczaj sie! i ja to rozumiem bo i u mnie nie slysze takich glosnych i otwartych pochwal ale widze je w innych gestach i naszych wspolnych stosunkach. Poniekad tak lepiej - widziec to w czynach bo slowa sa tak latwymi do powiedzenia.......
Teraz gdy o tym pisze przypomina mi sie ze ja tez w mlodosci bylam taka wewnetrzna, taka na glos nie wyrazajaca wdziecznosci czy podziwu dla moich rodzicow a przeciez czulam je bo byli wspanialymi rodzicami.
Tyle tylko, ze moja zaradnosc i gotowosc powoli sie konczy, zdrowie przestaje mi dopisywac, juz poprosilam w pracy o czterodniowy tydzien, bo nie wyrabiam pracujac piec dni. Moze gdybym lepiej sie czula, ta codziennosc tak by mi nie ciazyla.
UsuńMoje corki nie dzwonia, a wlasciwie dzwonia wtedy, kiedy czegos potrzebuja, nie zdarzylo sie, zeby dzwonily, by spytac o samopoczucie. Czasem najmlodsza zadzwoni, zeby Junior mogl zobaczyc w telefonie bapcie, ale pogadac z nim jeszcze sie nie da.
Dobre masz dzieci, dobrze je wychowalas, ja zbieram teraz zniwo zlych poczynan, kiedy byly mlodsze. Moi rodzice nigdy mnie nie chwalili, wszystko czego dokonalam, bylo za malo, moglo byc wiecej, lepiej, zawsze byl powod do niezadowolenia, nigdy do pochwaly. Nie slyszalam, ze mnie kochaja, ze sa ze mnie dumni. Wiem, ze wtedy tak sie dzieci wychowywalo, ja dodatkowo bylam dolowana i bita, a matka nieszczegolnie sie mna przejmowala, przejmujac sie w nadmiarze soba. Najlepsze lata mialam, kiedy zajmowala sie mna babcia w innym miescie i kiedy nie musialam rodzicow ogladac.
ale mnie zdołowałas. kurcze. a z drugiej strony nie ma czulszej syutacji i gwarancji miłości.
OdpowiedzUsuńoraz zacytuję serpentyne:A jednak sa tacy co Cie podziwiaja, tacy ktorzy dostrzegaja Twa pomoc, zaradnosc, gotowosc - znajomi blogerzy, w tym ja.
I JA !!!
Ciesze sie z jednej strony, tylko co mi po tym? Wolalabym byc doceniona w najblizszym otoczeniu i zeby mi wymiernie to okazywano. I dlaczego nikt powaznie nie bierze moich slow, ze ja powoli coraz mniej moge. Zadne z trojga dzieci nie poczuwa sie, pewnie liczy na to, ze dwie pozostale cos zrobia. Ja jestem jedna, nie mam sie na kogo ogladac, musialam sama podjac sie opieki nad matka, choc nie marzylam o tym wcale, bo dosc mam innych zmartwien.
UsuńTaki parszywy los jedynaczki. i mnie to czeka, niestety.
UsuńKochana wierze, że dobrze wychowałaś swoje córki i tak dalej i tak dalej, oczywiście dzieci nie od tego, żeby nam na starość szklankę wody podawały ;-)
ALE niemniej chyba musisz zmienić zasady. Otóż przestań być taka zochasamocha. Z zewnątrz jesteś silną kobietą. takie sygnały wysyłasz. wiem co się dzieje, bo mam tak samo. Zacznij krzyczeć, wymagać i żądać, skoro aluzja, rozmowa nie pomaga, że nie dajesz rady i że Ktoś jeszcze musi ruszyć doopsko. Albo je Wystrasz, jak trochę poudajesz, tez się nic nie stanie. serio. I tylko proszę cię nie wszystko na tę, która nie ma dzieci ;-)
Ja nie mam dzieci, jak wiesz i się nie znam, bo nie przezyłam ale tez by mi było przykro bardzo. Chyba skoro Ty pomagasz w obsłudze wnuków to w druga stronę też może zadziałać.. ?? Przytulam.
Tak oczywiscie byc powinno, ale rzeczywistosc nijak ma sie do oczekiwan. Nasze oczekiwania mijaja sie po drodze i zamiast sie zetknac, popylaja obok rownolegle. Nie ma juz sily ani prosic, ani sugerowac, ani tym bardziej krzyczec, bo wiem dobrze, co uslysze wzamian, ze one tez sie borykaja, nie maja czasu i bla bla bla. Wszystko juz to przerobilam. A jak mnie zabraknie, to beda musialy zajac sie babka i ojcem, czy chca i maja czas, czy nie.
UsuńPrzytulam. Nie wymądrzam się, bo mnie w życiu ominęło właśnie to opiekowanie się na stare lata. To raczej ja będę tej opieki wymagała, a nie chcę. I jestem pełna podziwu dla Ciebie, zwłaszcza z tym wyjechaniem z PL i ogarnięciem innego życia. Pełna podziwu i szacunku, że tak to wszystko ciągniesz, mimo swoich bolączek.
OdpowiedzUsuńJa po prostu nie mialam innego wyjscia, no nie mialam i juz. W mieszkaniu mama zostac nie mogla, bo bariera bylo 15 schodow miedzy winda a zewnetrzem. Do domu opieki tez pojsc nie mogla, bo a) miejsca nie czekaja na pacjentow, b) nie mialby kto na biezaco kontrolowac jej dobrostanu, a wiadomo, co sie tam odbywa, kiedy rodzina regularnie nie sprawdza. No i szczesciem w tym nieszczesciu jest czlonkostwo Polski w UE, inaczej nie ogarnelabym formalnosci i nie moglabym mamy tu ubezpieczyc na zdrowie, a prywatne ubezpieczenie jest dla mnie finansowo nieosiagalne.
UsuńSama nie wiem, co Ci tu napisać, chociaż chciałabym wesprzeć Cię chociaż duchowo.
OdpowiedzUsuńMam zupełnie inne życie, niż Ty i zupełnie inne oczekiwania. Cieszę się z małych rzeczy i nie wpadam w doły. Może to moja psychika jest jest mocna? Też mieszkałam z "leciwą" mamą, pracowałam przez 40 lat, ale nikt nie oczekiwał ode mnie pomocy przy dzieciach, bo by się nie doczekał. Różnie bywało, bywało tak, że nie miałam na chleb, ale się nie skarżyłam na los. Wierzyłam, że zobaczę kiedyś światełko w tunelu, które właśnie teraz dla mnie zaświeciło. Anusiu, musisz uwierzyć w siebie i mieć na kilka spraw, po prostu "wywalone", nie reagować.
Trzymaj się kochana ♥
Ania, ja tez umiem cieszyc sie drobnostkami, chetnie tez pomagam, ale kiedy zaczynam czuc sie wykorzystywana i nie doceniana przez wszystkich dokola, kiedy zaczyna mi szwankowac zdrowie, a otoczenie uwaza, ze nic sie nie dzieje - to zaczyna w koncu kipiec mi uszami, a frustracja zyc nie daje. A niestety nie jestem z tych, ktorzy maja wywalone, wszystko odbieram bardzo osobiscie i wszystko mnie doluje.
UsuńAniu, nie wiem, jak Cię wspomóc, ale bardzo bym chciała. Podziwiam Cię, że dałaś radę przeprowadzić Mamę do siebie. 😘
OdpowiedzUsuńA ona i tak ma mi to za zle. Na szczescie juz sie troche uspokoila, ale byl czas, kiedy walczylysmy zaciekle ze soba, a ja musialam uruchamiac w sobie cale poklady asertywnosci. Tfarda bylam, nie mientka. Ale czy mam to traktowac jak wygrana? Z wlasna matka? Potrzebne bylo?
UsuńMyślę, że Twoi bliscy, gdyby ich zapytać, czy Cię kochają, czy odczuwają wdzięczność wobec Ciebie, odpowiedzieliby, że oczywiście. Bo przypuszczam, że dla nich jest to tak oczywiste, że nie czują potrzeby, by o tym mówić, myślą po prostu, że sama to wiesz. Tylko nie rozumieją, jak ważne jest, żeby jednak choć czasem to okazać. Z drugiej strony Ty schowałaś się w pewnym sensie za swoimi działaniami, zawsze byłaś "zwarta i gotowa", zawsze dawałaś radę. Nie było Ciebie - było to co robisz.
OdpowiedzUsuńPróbuję Cię dopasować do jakiejś znanej mi osoby i to chyba byłaby moja babcia ze strony mamy. Była od dzieciństwa niedoceniana i przeznaczona "do roboty", nauczona, że jest dla innych. Zawsze była dla kogoś, zawsze "w służbie"; za mojego życia dla dziadka, dla mamy, dla mnie i mojej siostry. Była mi bardzo bliska, ale nigdy nie powiedziałam jej wprost, jak jestem jej wdzięczna, nie powiedziałam po prostu: kocham cię, babciu. U nas nie było zwyczaju mówienia o uczuciach (zmieniło się to dopiero w mojej własnej rodzinie). Babcia zmarła w wieku prawie 87 lat, ja miałam wtedy 33 lata. Byłam młoda i zajęta własnymi sprawami. No właśnie.
Nikogo nie chcę tłumaczyć - ani siebie, ani Twoich bliskich. Często zapominamy, że sprawy oczywiste nie są oczywiste dla każdego i że warto o nich mówić.
Jak juz w poscie napisalam, meblom sie nie dziekuje za to, ze sa i dobrze sluza, czasem zaboli ich brak, ale poki spelniaja swoja role, nie okazuje sie im wdziecznosci ani nie uznaje za stosowne poglaskac czy chocby tylko dobrze o nich pomyslec. Bo i po co?
UsuńJa majac juz dzieci, jezdzilam do babci do Warszawy, zeby umyc jej okna i zrobic wieksze porzadki. W przypadku matki tez sie nie wahalam wziac ja do siebie, choc wiedzialam, z czym sie bede zmagac i ze nie bedzie latwo. Nie wyobrazam sobie takich dzialan ze strony moich dzieci. Mnie nikt tego nie uczyl, nikt ode mnie nie wymagal, to byla zawsze moja inicjatywa. Moze powinnam jednak nauczyc moje dzieci, a nie czekac az sie domysla.
Moja babcia mieszkała ze mną, więc to ja zajmowałam się domem. Babcia czasem gotowała (więcej, kiedy jeszcze żyła mama), nauczyła mnie paru rodzinnych przepisów, które stosuję w kuchni do dziś. Czasem też przypilnowała moich dzieci, kiedy ja gotowałam albo robiłam porządki. Pilnowanie polegało na tym, że bawiły się w jej obecności, miała je na oku, a ja zaglądałam co jakiś czas.
UsuńŻałuję, że nie powiedziałam jej wyraźnie, że jest dla mnie bardzo ważna, bo po śmierci mamy (jej jedynej córki) czuła się niepotrzebna.
Ja czuje sie potrzebna, kiedy... jestem potrzebna, w pozostalym czasie nikt nawet nie zadzwoni, zeby spytac, czy jeszcze zyje i jak zyje. Choc nie, przed chwila zadzwonila Najmlodsza z Zoska i tak pogadalysmy, bez specjalnego powodu.
Usuń