Wierzyc sie nie chce, dzisiaj jest ostatni dzien pazdziernika, od jutra zaczyna sie najxujowszy miesiac w roku, ktory najchetniej przespalabym snem przedzimowym. Choc moze stanie sie jakis cut-mjut i bedzie to miesiac pogodny, jak koncowka pazdziernika, bo ta byla nie tylko przepiekna wizualnie, calkiem tycjanowska, to dodatkowo sloneczna i niespotykanie ciepla.
Weekend a wlasciwie nawet przedweekendzie spedzilam dosc aktywnie, w srode spacerowalysmy z corka, Toyka i chocholami nad Kiessee, dzieci szalaly na placu zabaw, my z Toyka troche sie nudzilysmy, ale w sumie bylo zabawnie i aktywnie.
W czwartek corka namowila mnie, zebysmy wybraly sie z chocholami do cyrku, ktory rozlozyl swoj namiot na terenie szkoly na jej osiedlu, dziwnie jakos, bo normalnie miejsce cyrkow jest gdzies indziej. Bilety byly tez jakies takie tanie, w efekcie okazalo sie, ze w cyrku wystepowaly dzieci z tej osiedlowej szkoly, pod opieka i asekuracja prawdziwych cyrkowcow. Akcja byla zbierania srodkow na jakies zbozne cele, w sumie amatorszczyzna i nuda, ledwie wytrwalysmy do konca, ale mamy poczucie dobrego uczynku, bo czesc wplywow poszla na rzecz szkoly czy cus.
W piatek pogoda byla jak marzenie, poszlysmy z Toyka na baaardzo dlugi spacer po Dransfelder Rampe, a bylo tak goraco, ze sie spocilam.
Sobota od rana kusila bezchmurnym niebem, ale podobnie jak w piatek, ranek byl chlodny i dopiero po poludniu zrobilo sie tak cieplo, ze na spacer poszlam z krotkim rekawkiem i w sandalkach. Nie do wiary, pod koniec pazdziernika!
Przed spacerem zdazylam jeszcze upiec chleb bez maki, bo podejrzalam na blogu Starej Jedzy, ze mozna bez drozdzy miec smaczny chleb. Mnie z drozdzami jest nie po drodze, bardzo nie po drodze. Bez wzgledu na to, jakie drozdze biore, suche czy swieze, bez wzgledu na to jak chucham i dmucham, wypiek wychodzi mi ZAWSZE plaski jak nalesnik. Zarzucilam wiec ciasta i inne drozdzowe wypieki, moge sie bez nich obejsc, za to postanowilam wyprobowac latwy i szybki przepis Doroty.
No i nadeszla niedziela, pogoda od rana sie skiepscila, niebo bylo zasnute, a nawet lekko pomzylo, temperatura tez nie napawala szczegolnym optymizmem. Corka z chocholami wybierala sie do znajomych w podgetynskiej wiosce, gdzie tego dnia odbywala sie wyprzedaz garazowa u mieszkancow, zaproponowala mi, zebym pojechala z nimi, a ja cala chetna, byle sie wyrwac z domu. Tych jej znajomych tez juz znalam, on jest corki kolega z pracy, ona to Bialorusinka, ktora poznal jakos online, sprowadzil z jej synem z pierwszego zwiazku do Niemiec, a im urodzil sie tutaj wspolny chlopczyk mniej wiecej w wieku Juniora. Bardzo serdeczni ludzie, a Olga gotuje i piecze z zamilowaniem rozne pychoty, wiec byla smaczna wyzerka przed i po lazeniu po garazach we wsi. Do domu wrocilysmy poznym popoludniem.
Moglo co prawda zostac tak pogodnie jeszcze do niedzieli, byloby przyjemniej, ale nie moge narzekac, wychodzilam sie do wypeku, nabylam sie z chocholami do drugiego wypeku. Czego chciec wiecej?
A teraz WITAJ LISTOPADZIE, najbrzydszy z wszystkich dwunastu braci.