Poprzedni weekend mielismy bardzo aktywny, choc nie kazdego dnia w tym znaczeniu, w jakim sobie to wyobrazacie, nie pokonywalismy kilometrow, bo pogoda byla wybitnie niesprzyjajaca, w takcie polgodzinnym byl deszcz-slonce-deszcz-slonce okraszone silnym wichurem. Komu by sie chcialo opuszczac cieple pielesze i snuc sie gdzies, w zagrozeniu przemoczenia do majtek. W piatek wiec sobie posprzatalam, w sobote bylismy na urodzinach sasiadki, z ktora znamy sie jeszcze z poprzedniego miejsca zamieszkania i ktora pierwsza przeprowadzila sie tutaj po rozstaniu z mezem. Pomagalam jej w przeprowadzce i bardzo zazdroscilam mieszkania, ktore odpowiadalo naszym wymaganiom. Bo kiedy dzieci opuscily gniazdo, a slubny przeszedl w stan spoczynku, przestalo nas byc stac na tamto mieszkanie. I co powiecie? Dostalismy propozycje takiego samego mieszkania, jakie miala sasiadka, na tym samym osiedlu, tyle ze ulice dalej. Znajomosc przetrwala, choc to Niemka, ale taka malo niemiecka, ze "my home is my castle", uprzejmie, ale trzymaj sie z daleka. To taki serdeczny czlowiek i tez nam pomagala w przeprowadzce tym, ze wziela Fusla na caly dzien do siebie, zeby nam sie nie platal pod nogami.
W niedziele zaproszeni bylismy do corki na zalegle urodziny Juniora, bo te wlasciwe wypadly, kiedy byli na urlopie. W sobote wiec byl kinderbal, a w niedziele rodzina i bardzo dobrze, bo chyba dostalibysmy wszyscy hyzia przy tej liczbie dzieci, a tak moglismy sobie zjesc ciastko w spokoju.
Tymczasem niedziela przywitala nas piekna pogoda, wiec pomyslalam sobie, ze skorzystam z niej i zabiore Juniora na stadion w poblizu Kiessee, gdzie mialy odbywac sie jakies zawody strazackie. Corka nie bardzo mogla, bo Zoska o tej porze spi, wiec podjechalam do niej autem, zabralam Juniora w wozek i poszlismy nad jeziorko. Junior jest wielkim amatorem aut wszelkich, a jak auto ma syrene, to juz w ogole szalenstwo, wiec pomyslalam, ze moze bedzie mogl wejsc do takiego pojazdu strazackiego i poogladac go w srodku. Tymczasem okazalo sie, ze strazacy tylko bawili sie, kto lepszy i szybszy i mozna bylo ich poogladac podczas zawodow, zas auta nie byly do zwiedzania. Zauwazylam tez auto z Polski, bodaj z Zielonej Gory, ale pewnosci nie mam, nie widzialam niestety zalogi, bo z pewnoscia bym sobie z nimi pogadala. Junior chwile pobawil sie na takiej dmuchanej skakawce, a poza tym nudzil sie, wiec wrocilismy do domu, do jego domu, a ja pojechalam do siebie, zjedlismy obiad, a ze mama nie chciala isc z nami, bo niespecjalnie sie czula, to poszlismy do corki piechota razem z Toyka, korzystajac z ladnej pogody. Nakrecilam krotki filmik, zebyscie mogli tez zobaczyc, na czym te zawody polegaly. W pelnym rynsztunku (tu akurat kobiety) musialy wspiac sie na wysoka wieze, cos na nia ciezkiego wciagnac, pozniej cos tam mlotkiem wybic, pokonac slalom, przyciagnac waz strazacki, woda wcelowac w tarcze i przeciagnac manekin wazacy 80 kg, co dla kobiety jest niemalym wyzwaniem.
No i tak jedna po drugiej te dwojki rywalizowaly ze soba, wiec ogolnie nuda. Macie tu jeszcze kilka migawek z placu boju.
Tak wiec dzieki nieoczekiwanej poprawie pogody nie tylko bylam polazic z Juniorem, ale pozniej na jego zalegle przyjatko urodzinowe tez wybralismy sie na piechote, zeby wykorzystac te poprawe. A ze ta fajna pogoda wszystkich zauroczyla, to goscie wspolnie poszli na spacer, a potem my z powrotem do domu na kopytkach. Troche sie zebralo tych krokow.
Niby mielismy podwojny wozek dla maluchow, choc Junior popylal na poczatku na bezpedalowym rowerku, za to Zosce znudzilo sie jechac w wozku, ale isc tez nie chciala i wybrala sobie wielblada, ktory mial ja nosic. Mozecie raz zgadywac, kto zostal jej wybrancem. Tak - bapcia! Wrocilam do domu umarnieta na smierc, za to dzwiganie slodkiego ciezaru moglam sobie dodac drugie tyle spalonych kalorii, bo zegarek pokazal tylko dystans, jaki pokonalam i nie wiedzial, ze przy okazji sie obciazalam. Nastepnego dnia ledwie moglam wstac z lozka z powodu zakwasow.
To rzeczywiście bogaty tydzień i podziwiam że tak wszystko pamiętasz, ja pamiętam tylko jeden dzień do tyłu.
OdpowiedzUsuńJa tak samo, ale pisalem ten post na biezaco, wiec jeszcze pamietalam "na goraco". Gdybym miala go pisac dzisiaj, to pewnie mialabym problemy z przypominaniem sobie szczegolow.
UsuńW powiedzeniu “my home is my castle” pierwszeństwo maja Anglicy. Ale dla mnie będzie zawsze kojarzyć się z australijskim filmem “The Castle”, no i chyba na międzynarodowym festiwalu w Europie prezentowali ten film “My Home is my Castle”. W każdym razie bardzo dobry film i na poważnie i dużo do śmiechu.
OdpowiedzUsuńNo ja wiem, ze Brytole wymyslili ten castle, ale nie zapominaj, ze Niemcy sa z nimi blisko spokrewnieni, nie tylko plemiennie, ale i jezykowo, a jak sie w praniu okazuje - takze mentalnie, wiec niechetnie wpuszczaja obcych do swoich domow czy mieszkan.
UsuńTo fajny miałaś łikend, a dla wnuków będziesz zawsze super babcia, taką się kocha.
OdpowiedzUsuńPS Co do nabiału, to jesz bardzo w normie, w sam raz.
Tak, nie przesadzam z nabialem, ale tez nie moglabym sie bez niego obejsc. Probowalam tych wynalazkow owsianych czy migdalowych, bo mam swiadomosc krzywdy mlecznych krow i zabieranych im cielat, ale poki jeszcze mleko jest w sklepach, to bede je pila, bo lubie i dobrze toleruje, a mleko jest zdrowe. A bez Philadelphii nie warto zyc. ;)
UsuńWidze ze Twoj blog dostal nowe szaty - bardzo twarzowe.
OdpowiedzUsuńRzeczywiscie opisany dzien wyglada na zapchany wydarzeniami, przemieszczaniem sie i atrakcjami. Mnie by tez umeczyl. Bliskosc corek i wnukow stwarza koniecznosc brania udzialu w ich zyciu ale na szczescie glownie polega na imprezach.
Co mnie zaskoczylo choc nie powinno to fakt cieplych kurtek jakie nosicie. Co prawda nie chce takich uzywac ale choc troche ulgi w moich upalach nie zaszkodziloby mi.
Kawalek dzisiejszej soboty spedze w sklepie elektronicznym gdzie mi przeladuja laptop, na lunchu z mlodymi a jeszcze wczesniej na dostarczeniu im dwoch zup czym racze ich co jakis czas. Tez mi minie dzien weekendu na zajeciach chociaz nie takich rozrywkowych jak miewasz Ty.
Milej reszty weekendu zycze.
Tego dnia pogoda byla wprawdzie ksiazkowa, ale to juz jednak jesien, ja bylam ubrana w t-shirt, kubraczek, a na wierzchu cienki plaszcz. I wcale sie nie spocilam. Junior w wozku jechal z nalozonym kapturem.
UsuńJa bardzo sie ciesze, ze dzieciaki wrocily z powrotem do Getyngi, bo kiedy byly daleko, to nieprzytomnie tesknilam i nie widzialam na biezaco, jak sie rozwijaja, rosna i nabieraja roznych doswiadczen. Oczywiscie zle, ze zwiazek sie rozlecial, zle dla dzieci, mniej dla corki, ale dla mnie to wielki plus.
Dla odmiany ten dlugi weekend spedzam bardzo spokojnie, wczoraj bylysmy z Toyka na spacerze, moze dzisiaj tez sie uda, bo troche straszy deszczem.
Pisze komentarz podpisujac sie prawdziwym imieniem bo specjalisci beda trzymac moj laptop przez pare dni a bym nie byla bez zadnego uzywam stary laptop meza. Jako ze teraz jest pod okiem i opieka corki i musze go pozniej zwrocic a nie chce na nim zostawiac swoich sladow.
UsuńPrzez pare dni nawet moja emailowa poczta bedzie niedostepna.
trzymaj sie zdrowo w miedzyczasie
Przenoszenie wszystkiego z lapka na lapek trwa troche. Do mnie zawsze przychodzil nasz guru, ale nigdy nie dal rady jednego dnia, zawsze byly to dwa-trzy dni. No bede tesknic :)))
UsuńTe zakwasy to takie sa slodkie :)))). Tak jak i te "fnuki" Twoje :)
OdpowiedzUsuńNo slodkie, ale przez kilka dni upierdliwe, i z kanapy trudno sie podniesc do pionu.
UsuńA te dwa male sa naprawde fajne, choc moim ulubiencem jest oczywiscie Junior.
Dużo przeszłąś..w sensie krokow.A średniego tempa na godz.ci nie pokazuje?I bo ilosc spalanych kalorii mam bardzo podobnie,prawie tak samo, czyli tempo porownywalne,ciągle jestem rozczarowana,że tak wolno się spalają:))
OdpowiedzUsuńNooo, Ewa, nie ma letko, bo zeby spalac szybciej, trzeba by bylo szybciej biegac, a to juz nie dla mnie po dwoch covidach i prawie pol wieku palenia. Ale najwazniejsze, ze spalam te kalorie chodzac sobie powoli z Toyka albo wnukami. Lepsze to niz nic.
UsuńNo... Nuda.
OdpowiedzUsuńAle tak wlasnie to ja lubie sie nudzic.
UsuńDzieci lubią wozy strażackie coś o tym wiem. Nie moge sie doczekać spacerów. Jestem pod wrazeniem kroków...ech.
OdpowiedzUsuńA nie zrobila na Tobie wrazenia nowa szata bloga? :)))
UsuńI nowy tytul?
zrobiła ale wiesz ja dziś jestem dodupy...przepraszam
UsuńNie jestes wcale dodupy, tylko chora, a ja mocno trzymam kciuki za rychle wyzdrowienie.
UsuńO! Podoba mi się! I nazwa, i wygląd. Łatwiej znaleźć stare posty/ A kroków nieźle natrzaskałaś, super.
OdpowiedzUsuńAle o co chodzi z tym latwiejszym odnajdywaniem starych postow? Bo ja zmienilam wlasciwie tylko tytul i dodalam obrazek.
UsuńMasz kondycję, Pantero!!! Jeszcze trochę i będziesz startować w maratonie :-)
OdpowiedzUsuńRaczej nie ma takiej opcji, bo biegac nie moge, ale gdyby byl maraton spacerowy, bo bym sie zastanowila :)))
UsuńŁadne kilometry wydreptałaś. Tęsknię za takim łażeniem, ale już siły nie te.
OdpowiedzUsuńJa tez juz nie mam tej witalnosci, co jeszcze w zeszlym roku. A tamten dzien obojgu nam dal mocno popalic, choc przeciez slubny lazi bez przerwy.
Usuń