... ze cos nie jest na rzeczy z tym trzynastym dniem miesiaca. Ja tam w przesady i gusla nie wierze, ale to, co mnie ostatnio spotkalo, kaze sie zastanowic. To byla sroda, mialam tego dnia wolne. Rano opublikowal sie nowy post na blogu, a na ogol pierwsza komentujaca jest Teresa, bo kiedy my jeszcze smacznie spimy, u niej jest popoludnie (10 godzin do przodu). Tego dnia jednak nie bylo komentarza, nie bylo tez maila z jakimkolwiek wyjasnieniem, no wiec zdazylam sie zaniepokoic. Potem mail nadszedl, zacytuje tu go w calosci, brzmial nastepujaco:
Nie
Regards
Teresa
Mnie z tych nerf jezyki sie pomieszaly i to "Nie" odczytalam po niemiecku, a znaczy to "Nigdy", jakos nie pomyslalam, ze niby dlaczego Teresa mialaby pisac do mnie po niemiecku, ale tresc wydala mi sie jakas grozna, ze juz nigdy, pozdrowienia, Teresa. Naprawde myslalam, ze cos sie stalo, zaczelam pisac kolejne maile, a okazalo sie, ze to "Nie" mialo byc poczatkiem zdania, ze Teresa nie ma internetu, ale zaraz po tym mail sam sie wyslal. Dwie nastepne linijki wpisuja sie automatycznie. No, jedno zmartwienie z glowy. Troche popisalysmy, posmialysmy sie i w koncu ja zameldowalam, ze ide z Toyka na spacer, wiec do pozniej.
Poszlam z nia tak rano, bo zapowiadali upaly, a kiedy wychodzilam z domu, bylo tylko 17°C, wiec zdecydowalam sie na dluzszy spacer na dawno niewidziane centrum logistyczne. To trasa tak na ok. 7000 krokow, wiec powinnam spokojnie sobie z nia poradzic. Tyle tylko, ze te 17°C byly w cieniu, a centrum logistyczne nie dysponuje drzewami, wiec troche bylo mi goraco na tej patelni. Toyka latala sobie tu i tam, wskakiwala na bele siana, ogolnie byla bardzo szczesliwa, ze jest ze mna na dluzszym spacerze.
Stamtad jest kawal drogi do przejscia pod torami ICE, zeby zaraz potem dostac sie do cudnie zacienionej alei parkowej, ktora to mialysmy wracac do domu. Dochodzimy do tunelu pod torami kolejowymi, ja chce zapiac Toye, patrze, a ta nie ma obrozy! No zglupialam, jakim cudem mogla sie z niej wypiac, a przede wszystkim GDZIE??? Stanelam i naprawde plakac mi sie chcialo, bo bylam juz troche zmeczona tym sloncem. Zaczelam rozmyslac, co z tym fantem zrobic, pies drapal sama obroze, ale tam mialam numerek podatkowy i nie wiedzialam, czy wydadza mi duplikat, a te przywieszki trzeba miec ze soba, znaczy na psie. Rada nierada zrobilam w tyl zwrot i powloklam sie z powrotem droga, ktora przyszlysmy, szukajac obrozy po poboczach. I tak pod znakiem zapytania stalo, czy ja w ogole znajde, bo przeciez ja ide droga, a Toya lata wszedzie. Na moja korzysc dzialalo, ze ta ogromna laka byla wykoszona do zera, w wysokiej trawie nie szukalabym nawet. Pamietalam jednak, ze podczas wskakiwania na bele siana, Toya obroze miala, wiec ostatecznie szukanie odbywaloby sie tylko do tamtego punktu, nie musialabym pokonywac calej trasy. I rzeczywiscie tam wlasnie znalazlam obroze, ktora prawdopodobnie rozpiela sie podczas zeskoku z beli. A ja, zamiast 7, zrobilam ponad 10 tysiecy krokow. Kiedy po raz drugi doszlam do parkowej alejki, tym razem porzadnie z psem na smyczy, musialam odsiedziec troche na lawce, bo jednym ciagiem bym do domu nie doszla, sponiewieralo mnie straszliwie to szukanie obrozy na otwartym terenie pod palacym sloncem, Toya zreszta tez padla zaraz po powrocie do domu.
Sami powiedzcie, przypadek? Nie sadze. 13-ty sierpnia!
Ale zeby nie bylo, ze tylko 13-ty jest dla mnie pechowy, to dzien pozniej mialam odebrac chocholy z przedszkola, bo corka byla sluzbowo w Hanowerze. A tego dnia ostrzegano, zeby raczej siedziec w domu, bo temperatura dojdzie do 35°, ale w cieniu, bo takie wartosci sie podaje. W sloncu wiec bylo dobrze ponad 40°, ledwie szlam, pocac sie jak zajezdzona chabeta krotko przed zejsciem przez teczowy most. Przedszkole bylo nieklimatyzowane, wiec zanim zebralam to towarzystwo, pozbieralam ich rzeczy, odczekalam az Zoska skonczy podwieczorek, lalo mi sie spod wlosow na twarz i juz myslalam, ze tam oddam ducha. Jednak najgorsze dopiero czailo sie za rogiem. Chocholy musialam poganiac, bo co bylo dla mnie korzystne z ich bardzo wolnym chodem w normalnych temperaturach, to w ten skwar stawalo sie nie do wytrzymania, poganialam towarzystwo, ale niewiele to wnosilo. W znacznej odleglosci od przedszkola Junior sie obcial, ze idzie w kapciach, a sandalki zostaly. Nie chcialam sie wyrazac przy dzieciach, ale w mysli rzucilam soczysta lacina, zrobilam w tyl zwrot i wrocilismy do przedszkola zmieniac buty. Kiedy juz ostatecznie wracalismy do domu, zadzwonila corka z propozycja dla mnie, zebym wybrala sie z dziecmi na plac zabaw. Ja tylko grzecznie spytalam, czy ona sie z glupim na lby pozamieniala, juz abstrahujac od mojego stanu przedagonalnego, to przeciez na placach zabaw te rozne urzadzenia sa czesciowo z metalu i chocholy moglyby sie poparzyc, zanim dostalyby udaru.
Ha, ustosunkuje się na razie do wstępu, który jest przecież o mnie. A że zaraz wychodzę to reszta będzie potem. No była ta Środa trzynastego denerwująca dla mnie, że nagle nie mam internetu to mogłabym żyć, ale że nie mogę przywitać Pantery jej świtem to już tragedia, wiec odfrunął ode mnie taki właśnie mail niepokojący, a że tak nagle poleciał, bo to był ostatni dech internetu.
OdpowiedzUsuń