Najpierw grom z jasnego nieba! Wyrok smierci bez mozliwosci odwolania, zawieszenia, odsuniecia w czasie. Bez nadziei i szansy na wyzdrowienie. Czymze zasluzyl sobie na to maly bezbronny kocurek, majacy przed soba cale zycie i to wlasnie wtedy, kiedy pokretne sciezki jego bezdomnego bytowania gdzies na ulicach Cypru, zdolaly sie wyprostowac i kiedy trafil w rece i pod dach mojej najstarszej corki. Do cieplego domu w Niemczech, z wypasionym kocim drzewem, ze spaniem na antystresowych mieciutkich poslankach, z zarciem z najwyzszej polki, z piciem z szemrzacego zrodelka, z ubezpieczeniem zdrowotnym na wszystko i z kumplem niedoli (moze nawet bratem, choc podobienstwa miedzy nimi zadnego).
Oba byly mlodziutkie, lekko niedozywione, chude jak to kociaki w tym wieku, zywe i pelne energii, ciekawskie i odwazne podczas spotkania z nieznana im Toyka. Obydwa o wielkim apetycie, a jednak rudy obrastal w piorka jakby szybciej, jego cienki mysi ogonek robil sie grubszy, byl tez bardziej przebojowy. Po dluzszym czasie roznice byly coraz bardziej widoczne, ale weci nie widzieli w tym niczego niepokojacego, ludzkie dzieci tez roznie rosna i rozwoj jednego rozni sie od drugiego. Byly zdrowe. Te roznice jednak zaczely miec wplyw na ich zachowanie, rudy zaczal dominowac, przepedzal od miski bialo-czarnego, ktory zyl w coraz wiekszym stresie.
Ktoregos dnia zachorowal, nie jadl, mial biegunke, wiec corka w te pedy poleciala z nim do kliniki uniwersyteckiej dla zwierzat. Tam oczywiscie zrobiono test, ale jeszcze zanim wynik byl gotowy, wetka wydala malemu wyrok smierci, podejrzenie FIPa bylo bardzo wysokie. Powiedziala tez, ze choroba jest nieuleczalna i kot jest praktycznie skazany na smierc. A co to jest ten FIP? Poczytajcie TUTAJ. W skrocie: to choroba smiertelna, choc niby jest lekarstwo, ale nie stuprocentowe, wiec w Niemczech nie dopuszczone, a przy tym jest bardzo drogie. Naprawde bardzo, kilka tysiecy euro i sprowadzanie go to tez ryzyko, bo urzad celny moze sie doczepic i zarekwirowac, wtedy przepadaja i pieniadze, i lekarstwo.
Corka juz wlasciwie sie pogodzila z koniecznoscia tej straty malego czlonka rodziny, kiedy wpadla na pomysl zadzwonic do fundacji, za posrednictwem ktorej adoptowala obydwa koty. I to byl strzal w srodek tarczy! Fundacja bowiem ma jakies konszachty z producentem tego leku, wiec w tym przypadku koszty zamkna sie w kilkuset euro, ktore mozna pozniej zaplacic w ratach. Trzeba Wam tez wiedziec, ze na poczatku grudnia corka ma przeprowadzke, musiala zaplacic kaucje, oplacic firme, ktora jej zdemontuje kuchnie i zamontuje w nowym mieszkaniu, no i wypozyczenie transportera plus drobniejsze koszty, a wszystko razem idzie w tysiace, wiec jest finansowo dosc splukana. Fundacja natychmiast skontaktowala corke z osoba z Getyngi, ktora miala w domu zapas tego leku, tak ze jeszcze tego samego dnia corka mogla malemu zrobic pierwszy zastrzyk. Tych zastrzykow ma byc 84, codziennie o tej samej porze, a pozniej sie zobaczy, czy przejdzie na tabletki, czy bedzie juz zdrowy. Kotu podobno od kilku dni sie poprawia, zaczal jesc i wydalac normalne kupki, jednak zalecany jest niewielki optymizm, bo nie dlatego ten lek nie jest dopuszczony w Niemczech, ze jest za drogi, w koncu opiekunowie zwierzat gotowi sprzedac ostatnie majtki z tylka, zeby ratowac podopiecznego, ale dlatego, ze procent wyzdrowien nie powala.
Trzymajcie zatem wszyscy bardzo mocno kciuki za powodzenie kuracji. Gdzies pod koniec stycznia okaze sie, czy pomogla. Niby na dzisiaj (5.11.) wszystko wyglada obiecujaco, ale po drodze moze sie wszystko wydarzyc, wiec trzeba byc ostroznym z nadmiernym optymizmem.
Dlatego Was bardzo prosze o wielkie skupienie i slanie w kierunku Gizmo pokladow dobrej energii, wierze, ze to pomoze mu przezyc.
Rudy jest prawdopodobnie nosicielem, ale ma chyba silniejszy system odpornosciowy, wiec choroba go nie zaatakowala. Bo to jest tak jak z opryszczka, wiekszosc z nas jest nosicielami i przy spadku odpornosci wywala nam ta opryszczka na ustach. Tyle, ze opryszczka w koncu znika, do nastepnego razu i nie czyni w nas smiertelnych spustoszen, a ten wirus od FIPa niestety zagraza kociemu zyciu, kiedy choroba sie rozwinie. To cholerstwo jest bardzo zakazne, wiec raczej nie bylo szansy, zeby jeden od drugiego tego nie podlapal. Ja zas zachodze w glowe, czy teraz w ogole bede mogla chodzic do corki bez obaw, ze na butach czy na ubraniu nie przeniose czegos moim kotom. To mogloby byc smiertelne zagrozenie dla Miecki, ktora jest juz leciwa i sama chora na tarczyce.
Jeszcze raz bardzo prosze o slanie dobrej energii.
APDEJT: 6.11. Przed chwila zadzwonila zaplakana corka, maly nie dal rady. Odszedl za Teczowy Most.
Nie zmieniam juz tresci posta.
Smutne bardzo, zal mi bardzo kotka, a moglo byc tak pieknie, no troche bylo, ale tak malo. Pamietam jak zapoznawaly sie Toyka, wiadomo Toya madra, ale kotki tez byly madre, przyjemnie bylo widziec to. No troche poznalam kocurka, polubilam, jest mi przykro ze tak nagle umarl, wiec wyobrazam sobie jak czuje sie Twoja corka, no i Ty i reszta rodziny. Zycie potrafi byc okrutne.
OdpowiedzUsuńOn byl moim pupilkiem, tego rudego mniej polubilam. Wzruszala jego chudosc i niesmialosc, byl taki piekny i wyjatkowy. Corka tylko placze, jest zalamana.
UsuńGdybym byla nia tez bym tak plakala. No okrutne to, jeszcze do tego byla nadzieja z tym lekarstwem. Ma kotka ciagle przed oczami, zostana zdjecia i wspomnienia, a to zdjecie przy pralce jest cudowne, tez mi sie plakac chce.
UsuńJa tez wyplakalam duzo lez, odkad odszedl. Dobrze chociaz, ze nie meczyl sie dlugo i ze nie trzeba bylo podejmowac tej strasznej decyzji o uspieniu. Sam odszedl.
UsuńCholerstwo ten FIP. Kocur mojego brata też odszedł przedwcześnie z powodu powyższego.
OdpowiedzUsuńMoze jestem podla, ale tak sobie mysle, dlaczego los oszczedzil tamtego rudego. Mniej go lubilam, ten czarno-bialy byl takim moim skarbem.
UsuńNie rozwiążemy tej zagadki.
UsuńNajlepiej by było, gdyby zamiast kotka zdechł jakiś ludzki wredniak.
Mialabym kilku kandydatow do eliminacji.
UsuńJa chyba więcej niż kilku.
UsuńPrzykro mi Aniu. To nie jest sprawiedliwe, że nasze zwierzaki, czasami tak szybko odchodzą. Zostają tylko zdjęcia i pamięć. 😘
OdpowiedzUsuńGizmo mial przed soba cale zycie, ktore wygladalo bardzo obiecujaco, wyszedl z bezdomnosci, mial cieplo i syto oraz wiele milosci. I komu to przeszkadzalo?
UsuńPrzyjmij moje kondolencje. Ułożenie świata się mi nie podoba, kiedy umierają futrzaści i mili, a paskudy zostają przy życiu. Trzymaj się tam.
OdpowiedzUsuńJa jakos sie trzymam, gorzej z corka. Dziekujemy.
UsuńMilion dobrych myśli dla Gizmo <3 mocno wierzę, że będzie dobrze. Ściskam Twoją córkę w tym trudnym momencie! i Ciebie też :*
OdpowiedzUsuńKasiu, nie doczytalas do konca? Gizmo juz nie zyje, choroba go pokonala. Nie bedzie juz nigdy dobrze.
UsuńPrzytulam mocno, bardzo mocno. Rudy czy inaczej umaszczony, zawsze sierściuch kochany.
OdpowiedzUsuńCorka nie moze sie pozbierac. Ehhh... czlowiek traktuje te scierscie jak czlonkow rodziny.
UsuńNiezmiernie smutne i niesprawiedliwe dla kotka.
OdpowiedzUsuńJednak po zastanowieniu sie na zimno mysle ze w obliczu niewiadomego skutku leczenia a w miedzyczasie jego cierpien los sam podyktowal takie rozwiazanie.
To czesto zdarza sie u kotow, ktore zyja, chocby i krotko, z innymi na kupie. Wiele kotow schroniskowych czy fundacyjnych nosi w sobie tego strasznego wirusa, ale nie u wszystkich rozwija sie choroba, tylko u slabszych odpornosciowo lub zestresowanych.
Usuńojesooo
OdpowiedzUsuńno
Zycie jest gowniane.
UsuńWchuj gowniane
UsuńBARDZO MI PRZYKRO
UsuńNam tez, ale corka nie moze sie uspokoic.
UsuńO rety. Takie wydarzenia trudno nawet skomentować. @_@
OdpowiedzUsuńW sumie masz rację z muralami, Anioł jest niczego sobie. Chociaż ja wolę chyba z ptakami ten.
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/
Brutalnie wszystko sie skonczylo, a moglo byc tak pieknie...
UsuńBeziku... Tak mi przykro malutki ♥
OdpowiedzUsuńOn byl moim pupilkiem, tamtego rudego mniej lubie.
UsuńMiałam taką przygodę parę lat temu, ale z panleukopemią. Byłam pomagać Justynie w naszej miejskiej Kociarni i ... ona przyniosła do swoich domowych kotów to dziadostwo. Trzy zachorowały, dwa odeszły, a ja miałam szczęście, że lał deszcz i musiałam kawałek podejść piechotą po trawie i wymyło mi buty. Zaraz jechałam z Bezą na cito do szczepienia, za miesiąc drugi raz. Udało nam się, ale Justyny koty, w tym siostra Bezy, nie miały tyle szczęścia.
OdpowiedzUsuńBiedny Bezik, bo tak go nazwałam na cześć mojej Bezy.
Tak najczesciej bywa u kotow zyjacych gdzies na kupie, w schroniskach, fundacjach, domach tymczasowych. Tam zarazaja sie wzajemnie, wystarczy jeden z zakazna choroba, zeby kilka innych ja zlapalo, szczegolnie ze nie sa to okazy zdrowia, a najczesciej wyglodzone biedy z mala odpornoscia.
UsuńBardzo współczuję córce. Bardzo. Tobie również.
OdpowiedzUsuńKiedy umarł Songo, też nie mogłam się uspokoić.
Od śmierci Kiry minęło 7 lat, a ja do dzisiaj nie mogę oglądać jej zdjęć.
Usuń