30 sierpnia 2024

Cudze kłopoty nie przeszkadzają spać

 Jak juz pisalam w poprzednim poscie, czas mi sie inaczej aranzuje, mam go jakby wiecej, co wymiernie przeklada sie na odpoczynek nocny, nie wybudzam sie zlana zimnym potem i lomotami w sercu, w poczuciu, ze o czyms zapomnialam, czegos nie zdaze czy ze cos nie zostanie uhonorowane w urzedach. Mam tez jakby w dzien wiecej czasu, a kiedy go mam, to zamiast wziac sie do jakiejs konkretnej roboty, np. do porzadkowania papierow, bo ostatnio, kiedy szukalam pewnego dokumentu, zauwazylam papierzyska sprzed lat dotyczace rzeczy dawno minionych, nieaktualnych i przebrzmialych. Ale wiecie, jak to jest z papierzyskami, nie mozna ich tak hop-siup do makulatury, bo ochrona danych i te rzeczy, papierzyska musza przejsc przedtem przez niszczarke, a to juz wieksze wyzwanie, wiec odkladam i odkladam i pewnie bede odkladac, bo zamiast niszczyc te papierzyska, ja zaglebilam sie w umiejetnosci wlasnego smartwatcha i znow cos fajnego odkrylam. Gdybym, jak wiekszosc normalnych ludzi, zaczela od przeczytania instrukcji obslugi, to pewnie juz wczesniej bym sie na to naciela, ale ja normalna nie jestem, bo kazda rzecz elektroniczna biere i kombinuje po swojemu i oczywiscie o polowie funkcji nie wiem. A teraz odkrylam, ze ta cholera nie tylko w dzien mnie ze wszystkim kontroluje, ale i w nocy czuwa nad moim spokojnym snem. Czym jest SEN i jakie ma znaczenie w prawidlowym funkcjonowaniu czlowieka, dowiecie sie pod podanym linkiem. Niby czlowiek wszystko to teoretycznie wie, ale warto sobie przypomniec. Bo roznie z tym snem bywa. 
 

 Nigdy bym nie przypuszczala, jak bardzo wielki wplyw na cykl snu maja czynniki zewnetrzne i jak sie nam ten sen balagani, kiedy zostajemy od nich odcieci. Na szczescie mimo rolet w sypialni sie rozjasnia, kiedy wstaje dzien i moge poprzestac na tych zdrowych kilku godzinach snu. Tymczasem moj zegarek sledzi jego przebieg i monitoruje moje czynnosci.
 

 5% calego mojego snu to czuwanie (Wach) i trwa 24 minuty, ale ja tego nawet nie rejestruje, pewnie przewracam sie wtedy z boku na bok. 23% to faza REM i ona trwala u mnie tylko godzine i 44 minuty. Krotko. Myslalam, ze trwa to dluzej, zwlaszcza, ze nie jest to cykl ciagly, a jak pokazuje wykres, sklada sie z wielu krotszych. 58% to sen lekki (Leichtschlaf), cokolwiek to znaczy, bo oczywiscie nie rejestruje tego swiadomie i wydaje mi sie, ze przez cala noc spie jednakowo, a tu okazuje sie, ze wcale nie. No i wreszcie 14% to u mnie gleboki sen (Tiefschlaf), niewiele ponad godzine, a zakreslone miejsca to "typowy obszar" (Typischer Bereich - nie pytajcie). 
 

  Tu moj genialny zegarek ostrzega mnie, ze przez prawie 26 minut moje natlenienie krwi bylo za male, ponizej 90%.
 

  Tu mamy pomiar pulsu, srednio to 70 uderzen na minute.
 

  No i wreszcie podsumowanie nocy: Czas spania 7 godzin i 31 minut, fizyczny odpoczynek, odzyskanie sil w 90%, spokoj i relaks 95%, mentalna rekreacja 92%, liczba cyklow snu 5.
 Jakies ponad 20 lat temu bylam przez dwie noce w laboratorium snu, bo mialam zespol bezdechu sennego. Tyle z tego mam, ze wiem o bezdechu, ale go nie lecze, bo jedyne, co lekarze mieli mi do zaproponowania, byla maska. To ja juz wole umrzec na bezdech senny niz nosic przez pol dnia odciski po tej masce na paszczy, a poza tym to ja lubie sypiac na brzuchu, ostatecznie na boku, a w takich pozycjach z maska sie nie da, wiec pozegnalam grzecznie towarzystwo i pewnie do dzisiaj zmagam sie z ta dolegliwoscia, choc moj genialny zegarek jakos tego nie dostrzegl, ale moze ja go jednak przeceniam. W szpitalu bowiem mialam calego czlowieka okablowanego, wlacznie z glowa, z czego pozniej mialam kruszacy sie gips czy cos podobnego, z wlosow. To byl moj najfajniejszy pobyt w szpitalu, bo przez caly dzien latalam sobie po polach, nawet lisa spotkalam, a przychodzilam tylko na posilki, no i na noc. Ten szpital byl kiedys na wsi, bo to ogolnie szpital plucny, a tam bylo dobre powietrze. Teraz przeniesli go do miasta, a w tamtych budynkach urzadzili przychodnie.
 

28 sierpnia 2024

Chwilowo moje zycie...

... jakby sie nieco uspokaja po umieszczeniu mamy w szpitalu, ale szpitalu jako miejscu, bo w zasadzie mama jest jakby w sanatorium rehabilitacyjnym, tyle ze nie musiala nigdzie wyjezdzac. Naiwnie myslalam, ze formalnosci z przyjeciem jej na oddzial geriatrycznej rehabilitacji przebiegna szybko i sprawnie, w koncu w tym samym szpitalu byla operowana, ale nie, wszystko bylo tak, jakby byly to dwie odrebne placowki. Wywiad medyczny byl tak szczegolowy, ze wszystko trwalo baaardzo dlugo, pytali doslownie o wszystko, od stopnia bolu, przez preferencje smakowe, po preferencje wydalnicze, zwazyli, zmierzyli, ekg zrobili - ciagnelo sie wszystko jak flaki z olejem. Pozniej jeszcze lekarz do mnie zadzwonil, kiedy juz bylam w pracy i dopytal o rzeczy, ktorych nie bylo w tamtej ankiecie, choc myslalam, ze to niemozliwe, zeby cos pominieto. Kiedy juz jedna z pielegniarek wyjechala z pokoju z komputerem, w ktorym notowala odpowiedzi, na jej miejsce wpadly dwie dietetyczki, bo skoro mama schudla, to zostalo jej zaordynowane podawanie raz dziennie tzw. pokarmu astronautow, cos jak Actimel w niewielkiej plastikowej buteleczce, ale zawierajace 300 kcal i duzo bialka. No z podziwu wyjsc nie moglam, jak gruntownie mame przepytywali i myslalam, ze odpowiednio do jej potrzeb bedzie ta rehabilitacja i dieta prowadzona. Tymczasem po tej jednej butelce, ktora dietetyczki zostawily u mamy w srode, jeszcze pytajac, jakie smaki chcialaby dostawac, bo sa rozne, mama przez kilka dni nie dostala zadnej wiecej tego pokarmu astronautow, dopiero po mojej interwencji zaczela znow dostawac. 
 Na drzwiach pokoju wisi informacja, jakie zajecia odbywaja sie ktorego dnia, ogolnie zajecia planowane sa dwa razy dziennie, o 10.00 i o 14.00 i na tej wywieszce wyglada wszystko tak zachecajaco i w interesie pacjenta, ze ojesusmaria! Tyle tylko, ze zadne zajecia sie nie odbywaja. Przez pierwsze trzy dni mama byla dwa razy wzieta na spacer przez fizjoterapeute, raz po korytarzach, raz po schodach. A nazywa sie, ze dwa razy w tygodniu jest ruch w wodzie, ze sa zajecia grupowe w swietlicy, ze sa na sali gimnastycznej - no full wypas, prawie lepiej niz w sanatorium. Gdybyscie zobaczyli, ile maja tam na oddziale personelu, pomyslelibyscie, ze na pacjenta musi przypadac co najmniej dwoje. Mama cwiczy sobie sama, albo lata z rolatorem po korytarzu, albo gimnastykuje sie w lozku, inaczej diabli by wzieli to, co juz osiagnela z przychodzacym do domu fizjoterapeuta i cwiczac codziennie sama. Taka to geriatryczna rehabilitacja, po ktorej, nie powiem, wiele sobie obiecywalam. Chyba bede musiala tam z kims porozmawiac, jaki w ogole ma sens trzymanie pacjentow, z ktorymi nic sie praktycznie nie robi. Kiedy ja mame odwiedzam, tez zawsze gdzies chodzimy, a to do kafeterii na cappuccino, a to do szpitalnego parku polazic i posiedziec na swiezym powietrzu i pogadac o glupotach. 
 W kazdym razie moja skromna osoba podlega procesowi calm down, nie tylko lepiej spie, ale mam w dzien wiecej czasu dla siebie, zeby spokojnie posiedziec i np. napisac nowy post na bloga. Chetnie poszlabym z Toyka, ale upaly sa tak sakramenckie, ze poczekam az sie nieco ochlodzi. Ale nie mam juz takiego poczucia, ze swiat wali mi sie na glowe, ze o czyms zapomnialam, ze czegos nie zdaze. Dzisiaj po poludniu odwoze slubnego na ten planowany zabieg, wiec niewykluczone, ze przez najblizsze dni dojdzie mi calodzienne wychodzenie z Toyka, wszystko zalezy, jak slubny bedzie czul sie po zabiegu i jak sprawna bedzie jego stopa.
 Wkurza mnie opieszalosc kasy chorych, do ktorej wplynal wniosek od pracownicy socjalnej szpitala o zmiane stopnia niepelnosprawnosci dla mamy, jeszcze wtedy, kiedy byla operowana. Niby kasa ma dwutygodniowy termin na odpowiedz, ale nie dostalam jej do dzisiaj, mimo ze monitowalam telefonicznie przed przyjeciam mamy na rehabilitacje. Czyli jak wszedzie. No wiem, ze i tak mama ma szczescie, ze jest leczona tutaj, bo w Polsce pewnie by ja zostawili w mysl zlotej dewizy, ze od pewnego wieku "nie oplaca sie" poswiecac za duzo srodkow na pacjenta, ktory dlugo nie pozyje, tu jest inaczej, no a przede wszystkim w Polsce mama nie mialaby takiej calodobowej opieki jak tutaj. Ale ja pamietam jeszcze czasy, kiedy sluzba zdrowia dzialala znacznie lepiej, pacjent mial prawo do lepszych uslug medycznych, a kasa chorych nie odwazylaby sie tak przeciagac procedur.

 

26 sierpnia 2024

Cos odkrylam

 Kiedy jechalam w tamten piatek robic ten niepotrzebny termin na przeglad techniczny, po drodze mignelo mi cos, co mnie zainteresowalo, ale nie mialam ani czasu, ani ochoty blizej sie temu przygladac. TÜV jest bardzo blisko naszego miejsca zamieszkania, a jeszcze blizej trasy, ktora czesto chodze z Toya na spacery. To jest taka okragla ulica, nawet nazwe ma "okragla", bo nazywa sie Anna-Vandenhoeck-Ring, a ring to wiadomo: pierscien, kolo, okrag, obrecz. Wzdluz tejze wlasciwie  jajowatej, bo nie calkiem okraglej ulicy znajduja sie salony samochodowe, rozne firmy, a kawalek w bok placowka TÜV. Tam robia nie tylko przeglady techniczne, ale odbywaja sie rowniez egzaminy na prawo jazdy. Delikwent przyjezdza samochodem ze szkoly jazdy, nauczyciel przesiada sie do tylu, egzaminator siada z przodu i jazda. Tam czekalismy ze slubnym i w dwa samochody, kiedy nasza najstarsza byla egzaminowana, jedno auto bylo nasze, drugie jej, ale przyjechac jeszcze sama nie mogla. za to odjechala juz swoim. Tu mapka pogladowa TÜV zaznaczony czerwona "lezka", rzeczona jajowata ulica troche nizej.


 Kiedy wracam z Toya ze spaceru, przechodzimy pod autostrada, idziemy wzdluz strumienia i wchodzimy jakby do srodka tego ulicznego okregu, tam Toya moze biegac bez smyczy. Ale kiedy w poniedzialek wzielam ja na spacer, postanowilam pojsc wzdluz ulicy-pierscienia, zeby zobaczyc z bliska to, co mnie w piatek zainteresowalo. Dosc dawno temu stal w tym miejscu legendarny juz "szklany palac", niechlubna pozostalosc po gigantycznym skandalu, jakiego dopuscila sie tzw. grupa getynska, tworzac cos w rodzaju piramidy finansowej, w ktorej swoje pieniadze stracily setki tysiecy inwestorow, na lacznie ponad miliard euro. W 2007 roku oglosili upadlosc, pozostal po nich szklany palac w stanie surowym, ktory mial byc pompatyczna siedziba firmy, a ktory nigdy nie zostal ukonczony, pozniej przez lata straszyl, wreszcie zostal wyburzony.


  Teren nabyla w 2018 roku getynska firma deweloperska, ktorej celem bylo stworzenie „kampusu wyznaczajacego trendy technologiczne i biznesowe”. Nie bardzo sledzilam dalszy rozwoj, z daleka widzialam rozbiorke szklanego palacu, ale pozniej juz niespecjalnie wiedzialam, co dalej. Dopiero teraz wyszukalam w guglu, ze mialy to byc budynki laboratoryjno-biurowe, magazyny i wielopietrowy garaz. Sztandarowym projektem miala byc budowa tzw. Bosco Vertikale, pionowego lasu na 15-pietrowym budynku, majacego produkowac tlen, pochlaniac brud i halas i stac sie siedliskiem duzej liczby gatunkow ptakow i owadow. Dwa wiezowce tego projektu stoja juz w Mediolanie.
 Chyba nie za bardzo, nie do konca wyszedl im ten projekt, bo wprawdzie pionowy las (ja bym to nazwala chaszczami) jest i to on wlasnie zainteresowal mnie w drodze do TÜV, ale do 15 pieter brakuje mu tuzina. Pietrowy parking jest, zabudowa dosc rozlegla, ale nizsza niz w pierwotnym zamierzeniu.






 Niemniej projekt bardzo ciekawy, fajnie wyglada z bliska i z daleka, no i nareszcie zniknelo to szklane straszydlo sluzace menelom i parom na szybki numerek. BTW, na szybie widac napis "amedes", to firma swiadczaca szeroki wachlarz uslug medycznych, w ktorej pracuje moja najstarsza corka. Z tym, ze ona pracuje w szpitalu, ale placone ma przez te firme, a nie przez szpital.

 

24 sierpnia 2024

Alain

 Nie bede tu cytowac zawartosci Wikipedii, sami mozecie tam zajrzec i poczytac o jego karierze, filmach, w ktorych zagral, on byl na tyle znany, ze wszyscy mniej lub wiecej wiedza, kim byl ten francuski aktor o zniewalajacej urodzie, choc niekoniecznie klasycznie dobrym w stosunku do kobiet charakterze, ale przystojni mezczyzni tak na ogol maja. Byl narcyzem, seksista, mrocznym bohaterem, diablem o twarzy aniola. Byl zwiazany lub zonaty z wieloma znanymi kobietami, mial troje dzieci i bogata filmografie, ale podobno nie gardzil tez romansami homoseksualnymi. Przeszedl droge od lewicowego sprzymierzenca mniejszosci i kolorowych, do nacjonalisty popierajacego Marin Le Pen, gloszacego antyimigranckie hasla. Kpil otwarcie z ruchu #metoo, twierdzac, ze kobiety same pchaja sie facetom do lozka.
 Malo kto jednak wie, ze byl wielkim milosnikiem zwierzat i bardzo angazowal sie w ich ochrone, zakladal schroniska, nie zalowal srodkow, by jego podopiecznym
niczego nie brakowalo, podobno nawet chcial zostac pochowany w poblizu miejsca spoczynku jego towarzyszy zycia, a mial ich spora liczbe. W ostatnim czasie w jego posiadlosci nad Loara mieszkalo z nim osiem czworonogow. Tam tez miesci sie jego psi cmentarz. Jak sam mowil, z psami spedzil cale zycie, nauczyl sie je szanowac i bezwarunkowo kochac, jak one kochaly jego.
 Byl wielkim zwolennikiem i aktywista w organizowaniu wprowadzenia stanowiska adwokata zwierzat domowych. Podkreslal, ze nawet mordercy i bandyci moga bezplatnie korzystac z pomocy prawnej, tak i zwierzetom przysluguje prawo do obrony. Mowil:
 
Człowiek zadbał już o swoje interesy: ma adwokata. Nawet tak nikczemnym osobom jak Fournier i Dutrow (zabójcy i gwałciciele dzieci) zgodnie z prawem przydziela się obrońców! Przestępcom, którzy nie mają pieniędzy na zapłatę, państwo gwarantuje adwokata z urzędu.
Mambo to pies, który został żywcem podpalony w sierpniu zeszłego roku przez dwóch młodych ludzi w Pirenejach. Wysłałem na miejsce swojego weterynarza, który zdołał uratować psa. Ale gwoli sprawiedliwości Mambo powinien mieć swojego adwokata. Ponadto po raz pierwszy w praktyce sądowej sędzia zdecydował, aby pies był obecny na sali podczas procesu. Wyobraźcie sobie, że dręczyciele oblali go benzyną i podpalili, i wszystko to – dla rozrywki! Jak można zrobić coś takiego? Jeśli wszystko to wydarzyłoby się na moich oczach, ryzykowałbym spędzeniem reszty życia za kratkami. Po prostu zabiłbym tego, kto to zrobił. Nawet zwierzęta napadają na inne zwierzęta tylko po to, by zdobyć pożywienie, ale nie „dla rozrywki”.
 
 Aktor wspolpracowal z roznymi organizacjami zajmujacymi sie ochrona zwierzat i czesto angazowal sie majace na celu podnoszenie swiadomosci spolecznej na temat ich praw. Jego zaangazowanie nie konczylo sie na wsparciu finansowym, Delon osobiscie aktywnie wspieral dzialalnosc na rzecz zwierzat, a takze otwarcie krytykowal praktyki przemyslowe, ktore prowadza do cierpienia zwierzat.  Jego dzialalnosc byla przykladem na to, ze znani ludzie moga uzywac swojej pozycji do promowania waznych spolecznie tematow. Alain Delon pomimo swojej slawy, zawsze staral sie wykorzystac swoja platforme do pomagania tym, ktorzy nie maja glosu.
 

  Gdybym mogla, tez chcialabym spoczywac po smierci obok moich zwierzat, nie z ludzkimi czlonkami rodziny, a wlasnie z czworonogami, bo one jedyne kochaly mnie absolutnie bezwarunkowo. Ja je zreszta tez.
 Od dluzszego czasu wiedzialam o jego zaangazowaniu w ochrone zwierzat i ich praw i za to moglabym go kochac, ale zastanawiam sie, czy w swoim zyciu uczynil wiecej zla czy dobra? Ktora strona jego duszy dominowala? Kochac go czy jednak nim gardzic? Zdazyl umrzec, a ja nie znalazlam odpowiedzi na to pytanie.
 

22 sierpnia 2024

Turniej znienacka

 Ja sobie chyba wykrakalam jeszcze wiecej terminow i zadan do wykonania w sierpniu, jakby za malo tego bylo, o czym juz pisalam. W poniedzialek, jak wiecie, mialam termin na przeglad techniczny auta, we wtorek srednia corka miala zebranie w szkole, wiec bapcia zostala zamowiona do pilnowania towarzystwa, zeby grzecznie udalo sie na spoczynek, w srode mama miala termin przyjecia do szpitala na trzytygodniowa stacjonarna rehabilitacje, a po zalatwieniu formalnosci ja musialam pognac do roboty, bo samo sie nie zrobi, a i tak dobrze, ze zgodzili sie na spoznienie. O tych terminach wiedzialam wczesniej i bylam na nie przygotowana, ale jeszcze w ubieglym tygodniu wyskoczyl mi w sobote termin-znienacek. A mialam spedzic weekend na blogim nicnierobieniu, nawet postaralam sie i posprzatalam juz w czwartek, zeby miec cale trzy dni bez roboty. 
 Tymczasem w piatek wieczorem zadzwonila do mnie srednia corka, ze Gapcio ma byc w sobote rano na stadionie klubu sportowego niedaleko nas, bo zostal wyznaczony do udzialu w turnieju malych trampkarzy w pilke kopana. Gapcio trenuje od niedawna, jest jeszcze nieco nieporadny, ale trener postanowil go wlasnie znienacka wystawic. A ze w soboty i niedziele autobusy miejskie jezdza inaczej i cos tam stalo na przeszkodzie, zeby byli na stadionie punktualnie, to oczywiscie bapcia miala towarzystwo wozic i to od dosc wczesnego rana. Najpierw myslalam, ze ich przywioze, pojde do domu i pozniej zadzwonia po mnie, kiedy turniej sie skonczy, ale pogoda byla fajna, wiec dolaczylam do matek dopingujacych i wrzeszczalam razem z nimi. Dolaczyla do nas najmlodsza z Juniorem i Zoska, bylo wiec co robic, by szkraby nie plataly sie po boiskach. Trampkarze bowiem graja na znacznie mniejszych boiskach, a druzyny licza po trzech do czterech zawodnikow. Normalne wymiarowe boisko do pilki noznej podzielone bylo na szesc czy nawet osiem mniejszych boisk i tam odbywaly sie krotkie mecze, pozniej wygrani grali przeciw innym wygranym, tych druzyn bylo naprawde sporo, wszystkie z Getyngi, nawet nie wiedzialam, ze mamy tutaj tyle klubow pilkarskich.
 A teraz migawki z turnieju: Nie wiem, co z tym przekletym blogerem sie dzieje, wybralam szereg zdjec, wczytalo mi w porzadku odwrotnym, ostatnie zdjecie bylo pierwszym, wiec wykasowalam i sprobowalam wybierac od ostatniego do pierwszego w nadziei, ze wgraja sie odwrotnie czyli wlasciwie. Niestety znow ostatnie bylo pierwszym. Teraz sprobuje pojedynczo, ale moj wqrw rosnie.
 
Rozgrzewka

 
Siostra Hexa tez bedzie dopingowac

Ostatnie uwagi trenera

Gapcio z 12-tka

Cos nie wyszlo

Tak tez sie zdarza

Run, Gapcio, run!

Cala druzyna, ten z opaska to bramkarz

Rodzenstwo cioteczne i rodzone

Zoska w plasach na bosaka

Junior zachwycony wolnym wybiegiem

 Wszystko przebiegalo spokojnie, trzeba bylo troche uwazac na maluchy, zeby w szkode nie weszly, az tu nagle nisko nad stadionem przelecial z hukiem nasz Christoph. Junior dostal naglej palmy z radosci, piszczal prawie glosniej od helikoptera. Ten zas zatoczyl kolo na niebie i zaczal ladowac za pobliskimi blokami. Spytalam Juniora retorycznie, czy chce zobaczyc z bliska i pognalismy szukac, gdzie dokladnie wyladowal. Okazalo sie, ze stal na terenie pobliskiej szkoly, przed blokiem tez juz stala karetka, bo tu tak jest, jesli sprawa gardlowa, jednoczesnie jedzie ambulans i leci helikopter. Postalismy tam chwile, zeby zobaczyc jak Christoph startuje.
 

 

 Dzieciak zachwycony, bapcia tez. Czas byl wreszcie pojsc do domu. Znienacek okazal sie fajnie spedzonym dniem.

20 sierpnia 2024

Gdzie ta etyka pracy?

 Kiedy zawitalismy tu te ponad 35 lat temu, czlowiek szukal kontaktow polskojezycznych, no bo roznie z ta znajomoscia niemieckiego bywalo. Ja jakos tam radzilam sobie po angielsku, co wyjatkowo dobrze wspominam, bo Niemcy operowali takim samym nieskomplikowanym  i bez nalecialosci dialektowych szkolnym angielskim, wiec latwo bylo sie porozumiec, ale wiadomo, w pewnych dziedzinach moj angielski byl niewystarczajacy. Szczesliwie trafil nam sie lekarz domowy mowiacy po polsku i warsztat samochodowy, ktory prowadzil Polak z pochodzenia, Joseph. Lata cale obslugiwal nasze samochody, rowniez organizowal przeglady techniczne, bo te moga byc przeprowadzane jedynie przez uprawnionego pracownika. Jozek, jak go nazywalismy, zamawial go do siebie do warsztatu i gdy byly jakies rzeczy do poprawki, robil nam to na miejscu, przy okazji zawsze wymienialismy u niego olej. Przeglady sa u nas co dwa lata, nasz przypada w czerwcu. 
 Czas plynal, Jozek sie starzal, wiec nadszedl dzien, kiedy udal sie na zasluzona emeryture. Pracowal u niego przez te wszystkie lata Partyk, Niemiec bardzo sympatyczny, uczynny. Juz za naszych czasow ozenil sie, mial dzieci, nawet zawsze kupowalam jakis drobiazg, kiedy rodzilo sie nowe, no znamy sie od poczatku, ponad 30 lat. Patryk przejal warsztat po Jozku, ale na szyldzie stoi: Wlasciciel Patryk M. Majster Joseph K. Bo w Niemczech tak jest, ze wlascicielem moze byc kazdy, ale musi miec "na stanie" kogos z papierami mistrzowskimi, a Partyk ich nie ma. Zrobienie bowiem papierow to dosc dluga i zmudna droga, no i dosc droga, kilkanascie tysiecy euro. Przy czym Partyk moze by i srodki na to mial, ale nie ma czasu, bo od rana do wieczora pracuje, dlatego Jozek uzyczyl mu swojego tytulu, choc juz tam nie pracuje. 
 Od czasu przekazania warsztatu juz dwu albo trzykrotnie robilismy u Patryka TÜV (skrot Technischer Überwachungs-Verein czyli Stowarzyszenie Dozoru Technicznego, ale potocznie tak mowi sie o przegladzie), w tym roku slubny podjechal do niego, zeby zrobic termin. W zyciu Patryka jednak sporo sie zmienilo, zdazyl sie rozwiesc, sprowadzil sobie jakas arogancka pinde, ktora to pinda pomaga teraz w recepcji warsztatu. Cos tam dziamgala, ze nie ma terminow, w koncu slubny poszedl do Patryka z pytaniem, kto tu rzadzi i dostal termin, ale dopiero na 16 sierpnia, mimo ze byl jakos pod koniec czerwca. Niestety spozniony TÜV nie przeklada sie na wydluzony czas waznosci przegladu, zawsze bedzie wazny do czerwca za dwa lata (jesli przejdzie ten przeglad). 
 16 sierpnia o 8.00 slubny pojechal punktualnie do warsztatu, a tam tylko jakis niekumaty pracownik, ktory nie tylko o niczym nie wiedzial, ale i po niemiecku slabo mowil. Partyka ani sladu, rowniez czlowieka, ktory powinien przyjechac ze stacji TÜV, a pracownik nic nie wie. Kilku umowionych klientow odjechalo z kwitkiem. Patrykowi chyba sodowka musiala uderzyc, bo juz wczesniej zaczal sie zachowywac jakos dziwnie i mniej przyjaznie, ale jak dotad dotrzymywal terminow i robil wszystko porzadnie. 
 No coz, stracil w nas klientow, jeszcze tego samego snia pojechalam do stacji TÜV, czasem bowiem sie zdarza, ze mozna zrobic ten przeglad z biegu, jesli nie maja zapchanego terminarza, ale tym razem mieli, wiec dostalam termin na poniedzialek 19 sierpnia, a olej sobie wymienimy w kazdym innym warsztacie. Bez laski!
 Poniedzialek mialam od przedswitu straszny, od 3.00 nie spalam, wiec wstalam juz niewyrazna, ale nic, odwalilam prace, w drodze powrotnej zahaczylam o bank, wpadlam po recepte do rodzinnej, potem do apteki, w miedzyczasie obdzwonilam fizjoterapie i opiekunki, zeby odwolac ich na te trzy tygodnie pobytu mamy w szpitalu. Z domu pobralam mamy smartfona, zeby mi go doladowali wiekszym mobilnym internetem czyli odwiedzilam operatora, biegiem z powrotem do domu, w biegu obiad i na termin do TÜV. Mily pracownik wzial ode mnie kluczyki i papiery auta, ja mialam spoczac sobie na fotelu. Spoczelam z wdziecznoscia, bo bylam skolowana ta latanina, pstryknelam zdjecie, wrzucilam na fejsunia, czekam. Nagle ów mily pan podchodzi do mnie i oznajmia, ze moj przeglad jest jeszcze wazny do przyszlego roku. Glupio sie usmiechnelam, przeprosilam za zamieszanie, pan jeszcze ze smiechem zauwazyl, ze zaoszczedzilam chwilowo ponad 150 euro, ale poczulam sie jak najglupsza na swiecie blondynka, ktora zamiast sprawdzic (w dwoch miejscach moglam sprawdzic: w dowodzie rejestracyjnym i na naklejce na tablicy rejestracyjnej) uwierzyla na slowo zdemencialemu slubnemu. No coz, przez cale zycie on zajmowal sie przegladami technicznymi, pilnowal terminow wymiany oleju, klockow hamulcowych i filtrow, ja tylko jezdzilam. Teraz on na szczescie przestal jezdzic, ale kiedy oznajmil, ze czas na przeglad, to ja przyjelam to za dobra monete. Do domu wracalam mnac w ustach najokropniejsze wyrazy, majac mord w oczach i szczery zamiar zatluczenia faceta na smierc. Za ten moj wstyd, nerwy, pospiech i za caloksztalt. Potem spojrzalam na Toye i spontanicznie postanowilam z nia wyjsc, choc zmeczona bylam okrutnie, bo inaczej chyba naprawde zrobilabym slubnemu jakas krzywde. Tak sobie na tym spacerze myslalam, ze dawno mam juz za soba czasy myslenia za kogos, pilnowania, dzieci, ich terminow, ich zachowan - wyprowadzilam je na ludzi, teraz mam od nowa to samo, musze myslec za dwoje doroslych, pilnowac ich terminow, tlumaczyc, wozic, a teraz doszlo sprawdzanie wszystkiego, co wymysla.Wczoraj (w niedziele) np. slubny capnal torbe na zakupy i wchodzi z domu, pytam sie, dokad to. On ze chleba nie ma i idzie kupic, bo myslal, ze jest sobota. A przeciez na scianie wisi kalendarz ze zdzieranymi kartkami i swieci niedzielnie na czerwono. No rece opadaja!
 I nie, to nie jest ani troche smieszne, mnie sie chce plakac, bo juz kompletnie wszystko jest na mojej glowie, na niczyja pomoc nie moge liczyc.

18 sierpnia 2024

Pieniadze im sie koncza

 Pasozytow przybywa... wroc... przeciez to zdaniem rzadzacych sily fachowe majace wzmocnic budzet i finansowac nasze emerytury. No wiec przybywa tych sil fachowych, ktore to sily musza gdzies mieszkac i cos zrec, tyle tylko, ze z chwila przekroczenia granicy niemieckiej chec do pracy szybko im przechodzi, wola podejmowac latwiejsze i bardziej intratne zatrudnienie, choc wiadomo, ze nie do konca legalne. Ale legalnie doja system, a w kasach miejskich, gminnych, landowych i federalnych juz dawno zaswiecilo dno. Trzeba wiec postarac sie o kase, bo z pracy frajerow i ich podatkow juz nie wystarcza. 
 Nie tak dawno pisalam o polowaniu na kierowcow za pomoca wszelkiego autoramentu radarow, pulapek i rozszerzania strefy platnego parkowania. Za mojego zycia w tym miescie strefa byla dwukrotnie rozszerzana, ze nie wspomne przez wrodzona niesmialosc o podwyzkach cen za godzine parkowania i oczywiscie podwyzkach kar za przekroczenie czasu czy niewykupiony bilet. Ostatnio nawet przeczytalam  na lokalnej stronie, ze spory parking niedaleko Kiessee, czyli taki dla odwiedzajacych plywalnie lub chcacych zrelaksowac sie nad jeziorkiem, bedzie od zaraz parkingiem platnym. Sukinkoty z tej chciwosci robia zamach na teren wypoczynkowy, ktory nie jest polozony w strefie mocno odwiedzanej przez kupujacych. Poza tym widze jakby wiecej samochodow Ordnungsamtu, uwijaja sie jak w ukropie, zeby tylko nachalnie zarobic pieniadze na tych przyjezdnych bandziorow. Nie ma ich tylko tam, gdzie sa potrzebni i gdzie mogliby naprawde sporo kasowac. Jak wiecie, od 1 kwietnia do 15 lipca obowiazuje smycz dla psow, niestosowanie sie do tego obowiazku grozi grzywna do 5000 euro. Toya zostala pogryziona przez dwa wolno biegajace psy, zreszta na terenie centrum logistycznego psy nagminnie biegaja bez smyczy. Ale tam nie da sie dojechac, trzeba by ciezkie dupy wywlec z samochodu i dojsc, wiec tam juz urzednicy slynnego urzedu porzadkowego nie zagladaja, latwiej przejechac ulica i polowac na zle parkujace auta.
 Jak wiecie, mieszkam przy waskiej uliczce, a lokatorow jest sporo, w tym niemalo zmotoryzowanych, wiec o miejsce do zaparkowania jest naprawde nielatwo. Przy czym przed poludniem parkuja nam dodatkowo obcy z pobliskich miejsc pracy, np. przy tej glownej ulicy, bo tam nie ma zupelnie mozliwosci parkowania. Zdarza sie wiec, ze musze parkowac gdzies dalej, no ogolnie jest z tym niewesolo. Mieszkamy tu juz 15 lat, zawsze wszyscy parkuja na kazdym mozliwym skrawku, tj. od samego poczatku ulicy, niektorzy nawet zostawiaja auta skosem na rogu ulicy, no kazdy orze jak moze. Ordnungsamt jezdzil i sprawdzal i nigdy nikt nie przyczepil sie do dosc ciasno parkujacych aut, skoro nie blokowaly nikomu przejazdu. Az do teraz. Parkowalam przy krawezniku, przy jego prostej czesci, zaraz dalej zaczynalo sie jego zaokraglenie, jak bywa na kazdym rogu ulicy. Trzy inne auta staly podobnie  na pozostalych trzech rogach ulicy, jak to mamy w zwyczaju od kilkunastu, a podejrzewam, ze mieszkajacy tu dluzej - od kilkudziesieciu lat. I co powiecie? Wszyscy czworo dostalismy mandaciki, bo nie stalismy w przepisowej odleglosci 5 metrow od skrzyzowania. Czaicie? 5 metrow to jest miejsce na zaparkowanie jednego duzego pojazdu (czterech na calym skrzyzowaniu) lub dwoch Smartow na przyklad. Czyli czterech do szesciu samochodow, na ulicy, gdzie kazdy centymetr jest na wage zlota. I nie chodzi tu o koniecznosc zaparkowania gdzies dalej i przejscia paru krokow, tu ogolnie na kazdej uliczce jest to samo, wszedzie brakuje miejsc. Dla mnie to czysta szykana, bo urzednicy wiedza bardzo dobrze, jak sie sprawy maja na tych osiedlowych drogach i ze inaczej nie bedzie, nikt nie zaparkuje piec ulic dalej, majac 5 metrow wolnego miejsca przy skrzyzowaniu. A te gnoje beda po prostu czesciej przyjezdzac i walic mandaty ludziom, ktorzy od wiekow tak parkowali, bo nie mieli innej mozliwosci. Jakim trzeba byc sqrwysynem, zeby robic cos takiego, sami powiedzcie.
 Z tego, co mi wiadomo, ten zalosny rzad chce zakazac wszystkich pojazdow z silnikami diesla, a to ponad 8 milionow uzytkownikow w calych Niemczech. Z tym, ze ich swiatle plany zmuszenia wszystkich do uzywania aut elektrycznych wala sie jak domek z kart. Zaklady produkujace samochody juz rezygnuja z elektrykow, bo nie ma na nie popytu, a ci, ktorzy dali sie zmanipulowac i nabyli te cuda, nie maja co z nimi zrobic, bo zaden salon samochodowy nie chce przyjmowac uzywanych elektrycznych, kiedy klient zdecyduje sie wrocic do spalinowego. Zostaja wiec z tym zlomem jak z reka w nocniku, nikt tego nie chce. Sa zawodne, latwo ulegaja pozarom, a straz pozarna nie daje rady ich gasic, maja maly zasieg i sa ogolnie do niczego. Coraz lepiej sie dzieje, trwa rzadowy terror, nachalne szukanie srodkow na ich wymysly z d**y wziete, zaczynam sie czuc gorzej niz w Polsce za komuny. Zastraszanie obywateli przyjmuje karykaturalne rozmiary, a wydawanie ich pieniedzy na uszczesliwianie calego swiata jest coraz wieksze. 

16 sierpnia 2024

Technika, ktora (mnie) zachwyca

 Wiele lat temu Opel w jednej ze swoich reklam uzyl sloganu "Technik die begeistert" (technika, ktora inspiruje, ekscytuje) i, jak to czasem bywa, slogan przyjal sie w mowie powszechnej. Teraz, kiedy chcialam uzyc tego sloganu w poscie, musialam poszukac w internetach, kto wlasciwie, jaka firma uzyla tego sformulowania w swojej reklamie, bo to mi wylecialo z glowy, choc bardziej stawialam na branze zwiazana z komputerami i internetami, a tu okazalo sie, ze chodzilo o ulepszenia w samochodach Opla. Jest naprawde wiele sloganow reklamowych, ktore przeszly do potocznego jezyka, choc dzis juz niewielu pamieta, skad sie wziely. 
 Ja tam specjalnie bystra w technikach nie jestem, troche nauczylam sie sama, ale w pewnych dziedzinach nikt mnie do nowoczesnosci nie przekona, np. slynny juz moj upór w placeniu za zakupy gotowka. Moge, umiem, ale nie chce i nie bede uzywac karty platniczej. Tak mam i nic mnie nie przekona, zebym zlamala swoje zelazne zasady. Nie naleze do pokolenia, ktore za mlodu mialo do czynienia z nowoczesna technika, zreszta podczas mojego zycia ta technika zrobila tak ogromne postepy, ze i tak jestem z siebie dumna, ze za nia nadazam, nie wszyscy bowiem z moich rocznikow sa w te klocki tak biegli jak ja, a przeciez tak wiele mi brakuje do umiejetnosci mlodych. 
 Nie jestem tez jakas gadzeciara, moje sprzety maja byc wygodne i odpowiadac moim potrzebom. Nigdy nie kupilabym sobie grata komputera, laptop jest dla mnie bardziej odpowiedni. Pewnie jeszcze dluzej zylabym bez niego, gdyby nie byly "prawie-ziec", ktory zmienial swoj laptop i podarowal mi ten stary do nauki. Komorke sprawilam sobie tez dosc pozno, czekalam az stanieja, ale szybko docenilam jej walory i stala osiagalnosc, zwlaszcza ze roznie bywalo z przekazywaniem mi przez slubnego, kto i po co dzwonil na nasz stacjonarny. Z nabyciem smartfonu tez dlugo czekalam, najpierw przygladalam sie testom konsumenckim, zanim wybralam cos dla siebie. Kiedy juz nabralam wprawy, zmienilam go na inny, bardziej odpowiadajacy moim potrzebom. Mam go do tej pory i bedzie mi tak dlugo sluzyl, az sam uzna, ze pora mu na zasluzona emeryture. W miedzyczasie przestalam uzywac telefon stacjonarny, bo nie bylo sensu, skoro nie moglam sie od slubnego dowiedziec, kto i po co dzwonil, kazde z nas mialo wlasna komorke, wiec kiedy ktos chcial rozmawiac z nim, nie zawracal mnie glowy, a telefony wazne zawsze trafialy do mnie. Ten domowy telefon wyciagnelam z szuflady dopiero, kiedy mama z nami zamieszkala, bo jej niektore psiapsie nie mialy smartfonow z WhatsAppem. Stoi wiec u niej w pokoju, a mama odbiera tylko wtedy, kiedy pokazuja sie nazwiska jej znajomych, inne telefony ma ignorowac, bo wazne trafiaja na moja komorke, a mend reklamowych czy innych akwizytorow nie potrzebujemy. Tyle tylko, ze moj pomyslowy slubny podal numer domowego telefonu w przychodni, gdzie mieli mu reperowac stope, bo tylko ten pamietal. On nie umie zajrzec do wlasnej komorki i tam zobaczyc, jaki jest jej numer, nie nosi tez karteczki w portfelu, nie, on podaje numer domowy, mimo ze wie, ze z niego korzysta jedynie jego tesciowa i obcych numerow nie odbiera. Tak tez, kiedy pojechalismy na umowiony zabieg, dowiedzielismy sie, ze lekarz zachorowal i ze dzwoniono do nas wielokrotnie, by o tym powiadomic, ale nikt nie odbieral. No cos podobnego, a kto niby mial odbierac. Przejechalismy sie na darmo, a ten  w pip zadowolony, ze pamietal i podal numer domowy.
 Smartwatcha sama bym sobie nie kupila, ale dostalam od dzieci na gwiazdke, wiec mam, a jego walory docenilam podczas uzywania. Najpierw liczyl mi kroki, a z czasem odkrywalam inne jego funkcje. Teraz czesto mierze sobie cisnienie, robie ekg, kiedy gorzej sie poczuje, ale jakos nie siedze w nim i nie grzebie, co by tu jeszcze. A szkoda, bo calkiem niedawno odkrylam bardzo przydatna funkcje. Ale w miedzyczasie kupilam sobie sluchawki do sluchania ksiazek i podcastow, mialy byc ladne i z palakiem zakladanych za ucho, zeby nie wypadaly, ale niespecjalnie interesowalym sie, co one jeszcze umieja. Przypadkiem ktos do mnie zadzwonil na spacerze, a ja odkrylam, ze nawet nie musze wyjmowac smartfona z kieszeni, zeby odebrac polaczenie, a slyszalnosc jest calkiem w porzadku, mimo ze mikrofonik jest w sluchawce. No bardzo mi sie spodobalo, bo to oznaczalo, ze moge rozmawiac nawet prowadzac samochod. Szczegolnie w ostatnim czasie mialam cala mase telefonow, a to ze szpitala, a to od dzialu socjalnego, a to kiedy mama byla juz w domu, od opiekunek czy fizjoterapeutow, bo to ja jestem kontaktem we wszystkich sprawach mamy. Telefonowano do mnie w najroznieszych porach, rowniez kiedy wlasnie jechalam autem, wiec ta mozliwosc szczerze mnie zachwycila i zwolnila od oddzwaniania w pozniejszym terminie, bylam ze wszystkim na biezaco. Tyle tylko, ze wychodzac z domu od razu montuje sluchawke do ucha i latam tak przez caly dzien, zeby czegos nie przegapic. Problem byl tylko, kiedy ja chcialam gdzies zadzwonic, musialam wyjmowac telefon z kieszeni czy torebki, wybrac numer, potem juz moglam rozmawiac przez sluchawke. No ale znow cos przypadkiem odkrylam, w zegarku sie to ukrywalo i nazywalo Bixby. Zainteresowalo mnie, spytalam gugla, a ten mnie oswiecil, ze to moj asystent. No i okazuje sie, ze ja mu moge wydawac glosowe polecenia, ale tylko po niemiecku, bo po polsku jeszcze nie nie nauczyl i on grzecznie odpowiada, ze tak jest, milosciwa pani, juz zapier***lam wypelniac twoje rozkazy. Na razie korzystalam proszac o polaczenie telefoniczne z konkretna osoba, np. "Ruf Julia an" (zadzwon do Julii), na co on, ze juz laczy mnie z Julia, a w sluchawce cichnie ksiazka i rozlega sie sygnal wywolujacy. No oszalalam z zachwytu, bo moge dzwonic tez w czasie jazdy, a nie musze ruszac telefonu. Malo tego, bo kiedy odwiozlam najstarsza corke na te wioche, to poprosilam Bixby´ego o pokazanie drogi do domu, nie zebym nie wiedziala, ale chcialam sprawdzic, co ten moj asystent jeszcze umie. No i pokazal, znaczy chyba pokazal, bo telefon byl schowany, natomiast w sluchawce zaczelo mnie prowadzic i mowic, gdzie mam skrecac. No jeszcze bardziej mi sie spodobalo.  Bixby poinformuje mnie o pogodzie, bedzie zawiadywal moim terminarzem, budzil na zyczenie, poinformuje o wyniku meczu ulubionej druzyny, no takie tam male czynnosci pomocnicze. Ale paczajta, jaka ja sie zrobilam nowoczesna w ostatnim czasie, a przy tym nie lamie przepisow zabraniajacych uzywania telefonu podczas jazdy. Ha!

 

14 sierpnia 2024

Gdzie te medale?

 Na Igrzyskach Olimpijskich w Paryzu 2024 Polska zdobyla  10 medali: 1 zloty, 4 srebrne i 5 brazowych. To wynik wyraznie slabszy niz podczas ostatnich letnich igrzysk w Tokio 2021, gdzie Polacy zdobyli lacznie 14 medali, w tym 4 zlote, 5 srebrnych i 5 brazowych. Porownujac obecne wyniki z poprzednimi olimpiadami, widac, ze tegoroczne osiagniecia sa mniej imponujace, zwlaszcza pod wzgledem zlotych medali. W Tokio Polska zajela 17. miejsce w klasyfikacji medalowej, podczas gdy obecnie znajduje się na 42. miejscu. Warto zauwazyc, ze choc ogolna liczba medali spadla, Polacy zdobyli je w roznych dyscyplinach, co pokazuje wszechstronnosc polskich sportowcow, szczegolnie w takich dziedzinach jak wspinaczka sportowa, w ktorej Aleksandra Miroslaw zdobyla jedyny zloty medal dla Polski​. Reprezentanci mojej drugiej ojczyzny tez specjalnie nie blysneli, ale chociaz zdolali zaczepic sie w pierwszej 10-tce. Tyle tylko, ze to najgorszy wynik od czasu zjednoczenia Niemiec, najslabszy rekord medalowy.



 
 A bywalo kiedys inaczej, lata 70-te byly dla Polski latami chwaly, w 1972 roku w Monachium zajelismy w rankingu medalowym 7. miejsce, a w 1976 roku w Montrealu 6. Co zatem sie stalo, co moze byc przyczyna takiego spadku w rankingu medalowym? Polskich sportowcow nie widac, nie wystarczy bowiem sama Iga Swiatek, doskonala ambitnie grajaca reprezentacja siatkarzy i Ola Miroslaw, gdzie sa lekkoatleci, pilkarze, bokserzy, zapasnicy, kolarze?  Co sie stalo w polskim sporcie? Ja widze to tak, ze po pierwsze nadmiar w nim tzw. "dzialaczy", bandy obibokow grzejacych sie przy plomieniu chwaly sportowcow i zabierajacych im nalezne pieniadze. Zredukowac ich liczbe do niezbednego minimum, bo nie moze tak byc, ze na zawody, zwlaszcza te w atrakcyjnych miejscach jedzie wiecej panow w garniturach z zonami, dziecmi i kochankami, niz samych sportowcow. Zaoszczedzone na tym srodki mozna przeznaczac bezposrednio na sport, bo jest niedofinansowany. Trzeba zwiekszyc naklady na rozwoj infrastruktury, budowac mniej kosciolow, wiecej osrodkow ksztalcacych przyszlych medalistow. Mlodzi i zdolni sportowcy czesto migruja z Polski, szukajac lepszych warunkow do rozwoju sportowej kariery, pozniej zdobywaja medale dla innych. Mlodziez w ogole mniej interesuje sie sportem niz dawniej, czemu trudno sie dziwic, bo lekcje wu-efu sa nudne jak flaki z olejem, sale gimnastyczne za male i zle wyposazone, wielu uczniow ma gotowe zwolnienia lekarskie ze sportu, uczniowie sa otyli, leniwi i nie chca sie wysilac. Z zazdroscia patrze na system amerykanski, gdzie niemal wszystkie szkoly wyposazone sa w porzadne zaplecze sportowe, organizuje sie miedzyszkolne zawody, wylapuje talenty, stypendiami zacheca do rozwoju. A w Polsce? Szkoda gadac. W Polsce nie ma dobrych trenerow, nie wystarczy bowiem byc tylko "bylym", trzeba umiec zmobilizowac, zmotywowac, byc ojcem i katem jednoczesnie, miec talent pedagogiczny i swieta cierpliwosc. Wciaz slyszy sie o sprowadzaniu obcokrajowcow, ale i oni nie daja rady z motywacja polskich leniuchow ogladajacych sie jedynie za premiami.
 Za pisowskich ministrow edukacji nacisk kladziono na rekolekcje, religie, piso-patriotyzm, ktory z definicja prawdziwego patriotyzmu nie mial wiele wspolnego, a sport zostal zepchniety na sam koniec listy TO DO. Teraz zbieramy tego owoce, jak na dloni widac upadek sportu w Polsce. Zeby dzisiaj zdobywac medale olimpijskie, trzeba zaczynac treningi w kolysce, tak wlasnie robia Chinczycy, tresuja te swoje dzieciaki, hoduja je z przeznaczeniem na medalistow. Amerykanie do perfekcji opanowali system wychowania sportowego uczniow w szkolach, wylapywania rzadkich talentow i oddawania ich w rece fachowych trenerow i sponsorow, zeby dzieciak wiedzial, ze wysilek sie oplaca. W Polsce wiekszosc nakladow na sport rozdzielaja miedzy siebie "dzialacze", a zawodnicy przed wyjsciem na boisko czynia ostentacyjnie znak krzyza i modla sie o lut szczescia i o to, zeby przeciwnik byl w gorszej od nich formie. 
 A tak w ogole to najwiecej jest do "zawdzieczenia" pisdzielcom, ktorzy swoim zwyczajem chcieli zwalic wine na... no kto podpowie? 



 

12 sierpnia 2024

Gapcio w trybach

 No to dostal sie nasz Gapcio w tryby systemu niemieckiej edukacji. Dzisiaj jest jego pierwszy dzien prawdziwej szkoly, bo w sobote odbyla sie uroczystosc przyjecia pierwszakow w szeregi uczniow dolnosaksonskich szkol. Hexa grzeje szkolna lawke juz od poniedzialku 5 sierpnia. Gapcio wkroczy dzisiaj w szkolne mury z nastepujacym przeslaniem:


 Ciekawa jestem, co szkola na to. Koszulka oczywiscie w prezencie od bapci.
 Tym razem pogoda tez nam dopisala, ale bylo znacznie przyjemniej niz podczas przyjmowania Hexy, kiedy to ciezkie upalne powietrze mozna bylo kroic nozem i umrzec od upalu. Tym razem mielismy przyjemne 25°C i lekki wiaterek, wiec obchody nas nie umeczyly. Musze sie Wam pochwalic, ze zrobilam wyjatek i odwazylam sie zalozyc na Gapciowa uroczystosc sukienke i to nie czarna, ktora kupilam wiele lat temu i nigdy na sobie nie mialam. Bo ja wlasciwie z portek nie wychodze, a ubieram sie kolorowo, pod warunkiem oczywiscie, ze te kolory to czern. Tym razem jednak o malo nie przyprawilam wlasnych dzieci o omdlenie na widok, bo dodatkowo z czelusci szafy wyjelam naszyjnik i bransoletke.


 Niech sie jednak nikt za bardzo nie przyzwyczaja, bo wracam do starych nawykow, jednak w portkach czuje sie lepiej, a za czernia mi jakos bezpieczniej.
 Swietowalismy niestety bez Zoski, ktora sie pochorowala, na szczescie corka znalazla dla niej opieke i mogla przyjsc chociaz z Juniorem, ktory mial wielka radoche ze spotkania z kuzynostwem. Najbardziej jednak ucieszyla go zawartosc jego malej tutki, bo trzeba Wam wiedziec, ze bapcia postarala sie o tutke dla kazdego dziecka, dla Gapcia taka gigantyczna, a dla rodzenstwa po malej, ale kazda byla inna, kazda z imieniem, a zawartosc dopasowana do upodoban. I o dziwo, wszystkie dzieci byly zachwycone prezentami, choc byly symboliczne. Zoska dostala smieszna maskotke, Hexa kolorowe warkoczyki do wpinania we wlosy, a Junior wiadomo - samochodziki.

Zadowolony Junior

Tutka Zoski

 Zaczelo sie klasycznie, od powitania przez dyrektora szkoly, wystepow przygotowanych przez starsze dzieci, pozniej pierwszaki udaly sie do swoich klas, gdzie przygotowaly rysunki, ktore mialy pofrunac do nieba z balonikami, a w tym czasie ich rodziny raczyly sie przygotowanymi przez rodzicow ciastami i napojami. Potem, podobnie jak w ubieglym roku u Hexy, dzieci pomaszerowaly na laczke i wypuscily baloniki w powietrze.

Gapcio w swojej klasie z wielkim rogiem obfitosci

Klasa Gapcia z ich nauczycielka ida wypuszczac balony


  Junior tez sie zalapal na balonik, ktory z wielka duma puscil w powietrze. Caly czas trzymal tez swoja tutke, nie chcial sie z nia ani na chwile rozstac, okropnie sie awanturowal, kiedy jego mama na chwile schowala ja do torby, chcac mu ulzyc. 
 Na chwile wpadli dziadkowie Gapcia, ale niestety musieli pracowac, wiec szybko znikneli, nie mogli pojsc z nami na poczestunek, ale milo z ich strony, ze znalezli chwilke dla wnuka w tak waznym dla niego dniu. Wyzerka byla zacna, corka zamowila u Wlocha pizze i pasta - pycha! Sama upiekla dwa ciasta, ktore dzieci ozdobily literkami z cukru, a ja upieklam sernik i polalam czekolada, bo tak sobie zazyczyl sam Gapcio.
 Dobrze mi zrobil ten dzien poza domem, troche oderwalam sie od codziennosci i tej ciezkiej atmosfery, jaka w nim panuje.

10 sierpnia 2024

Dzisiaj...

 ... troche mnie nie bedzie, bo jak juz wczesniej pisalam, to dzien przyjecia do edukacyjnego mlyna mojego pierwszego meskiego wnuka, czyli Gapcia. O 10.00 zaczyna sie szkolna uroczystosc powitania pierwszakow, a ze szkolny parking jest wyjatkowo maly i ciasny, trzeba sobie znalezc cos dalej i dojsc, wczesniej zahaczywszy o mieszkanie corki, zeby zostawic tam ciasto, ktore bapcia upiekla. Oby nam tylko pogoda dopisala, bo niby pogodynka zapowiada na dzisiaj tylko 7% mozliwosci opadow, ale kto ja tam wie, wszedzie klamio, wiec moze przy przepowiadaniu pogody tez. Mama niestety zostaje w domu, bo nie wytrzyma tak dlugiego wysilku chodzenia i siedzenia. Szkoda, bo u Hexy tez nie byla z racji okrutnego upalu, jaki wtedy panowal. Moze uda sie, kiedy Junior pojdzie do pierwszej klasy, ale to jeszcze 3-4 lata czekania.  Zdam relacje z uroczystosci w osobnym poscie.
 Nieuchronnie zbliza sie jesien, choc to dopiero sierpien, nawet nie w polowie, ale wieczory i ranki sa zdecydowanie zimne, trzeba rano zakladac kubraczek, choc w dzien potrafi jeszcze dowalic upalem, ale juz coraz rzadziej wlaczam na noc wentylator w sypialni. Najgorsze, ze kiedy ide do roboty na wczesniejsza godzine, to juz wstaje po ciemku i to mnie nerwi. Jakos wczesniejsze zapadanie ciemnosci wieczorem tak mnie nie doluje, jak wlasnie te ciemne poranki.
 Ale nie wszystko jest zle z nadejsciem jesieni, bo nagle internety zapelnily sie przedjesiennymi przecenami, to jeszcze nie ten wielki SSV (Sommerschlussverkauf - wyprzedaz na koniec lata), ale np. kupilam sobie sandalki przecenione z 80 euro na 30. Sporo jest letnich rzeczy za bezcen, nic tylko kupowac juz na przyszly rok. Ktoregos roku kupilam te miekkie poddupniki na krzesla balkonowe za mniej niz polowe ceny. Jedyna wada SSV, to ze lato dobiega konca i czlowiek sie nie nacieszy tymi letnimi zakupami, dopiero w nastepnym roku. 
 Moja balkonowa roza wypuscila duzo nowych pakow po przekwitnieciu starych kwiatow. Zanosi sie zatem na to, ze ta moja roza  nie poprzestanie na jednym sezonie, co mnie oczywiscie niezmiernie cieszy. Sporo kwiatow, ktore kupuje i chcialabym przezimowac, nie chce ze mna wspolpracowac i po jednym sezonie sa do wyrzucenia, np. hortensje, choc to niby wieloletnie krzewy. Czasem udalo mi sie je przezimowac, ale w nastepnym roku wyrastaly jakies dzikie, a kwiatki mialy wiecej niz mizerne i to po wielkich moich wysilkach, nowej ziemi, nawozeniu itp. Nie wiem, co robie zle, ale musze je co roku kupowac od nowa. Z pelargoniami dobrze sobie radze, one swietnie znosza zime na klatce schodowej, jakie to szczescie, ze mam taka mozliwosc, bo w piwnicy mam za malo swiatla i kwiaty tam marnieja.
 W srode zawiozlam slubnego na zabieg, ale na miejscu okazalo sie, ze przyjechalismy na darmo, bo sie lekarz rozchorowal. Jasne, szewc bez butow chodzi, a lekarze choruja. Stracilam godzine z zycia, a moglam ja poswiecic na jakies pozyteczne zajecia. 
 No i musze bardzo pochwalic ekipy pracujace przy robotach ulicznych, pisalam o pracach remontowych, ze sa zaplanowane na te szesc tygodni wakacji, kiedy ruch uliczny w miescie jest duzo mniejszy niz normalnie. Wierzyc sie nie chce, ale zmiescili sie w planie co do dnia. Trzy tygodnie trwaly prace w jednym kierunku, pozniej nastapilo hop siup zmiana dup i robili kierunek przeciwny, a z wybiciem ostatniego dnia wakacji oba kierunki zostaly oddane do uzytku. Nie wierzylam, ze im sie to uda, bo rozkopy byly wielkopowierzchniowe. Tak mnie to zachwycilo, ze az musialam tu pochwalic punktualnosc i planowosc.
 No coz, bawcie sie dobrze chwilowo beze mnie, jak wroce, to sie odezwe. Jade sama, bo o mamie juz pisalam, a slubny nie znosi takich spedow, wiec wymowil sie, ze nie mozna mamy na tak dlugo zostawiac samej. Tym lepiej, przynajmniej nie bedzie mnie wqrwial.

08 sierpnia 2024

Zniszczyc!

  Jakas garstka cwaniakow, ktorym sie w zyciu powiodlo, te fejzbuki, majkrosofty, amazony, nadgryzione jabluszka, bankierzy od pokolen, rotszyldy i inne sorosy, uzurpuje sobie prawa do ukladania innym zycia. Ostatnio wspolfinansuja wedrowki ludow. Wymyslili sobie, ze w niewielkiej Europie zmiesci sie cala zawartosc Afryki, Bliskiego Wschodu i czesci Azji. Hojnie sypia groszem, finansuja przerzut albo przez Morze Srodziemne, albo przez Turcje, nie ogladajac sie na tragiczne skutki, z jakimi zmagac sie musza panstwa w Europie. Malo tego, do swojej podlej dzialalnosci wciagneli rzady krajow, ktore maja goscic tych przestepcow. Ministerka spraw zagranicznych Niemiec, z zielonej frakcji, szasta pelnymi garsciami niemieckimi wizami po to, zeby ta swolocz nie przybywala do Europy nielegalnie, ale z wizami w lapach, a jako legalnych nie da sie ich zawracac z granicy. W polnocnej Afryce, Afganistanie i na Bliskim Wschodzie jak grzyby po deszczu wyrastaja biura, ktore rozdaja te karty wstepu do krainy szczesliwosci. Jacy oni kreatywni, co nie? To ma nawet swoja nazwe: zdrada stanu i podlega karze, ale na to trzeba poczekac, az wroci normalnosc.
Nie wolno odmowic przyjecia tej bandy tryskajacych testosteronem darmozjadow, nienawidzacych wszystkiego, co zachodnie, poczawszy od religii, poprzez system, po warunki, w jakich zyja. Niszcza wiec wszystko, co stoi na ich drodze, od budynkow, sklepow, po ludzi. Z kobietami najczesciej zabawiaja sie po swojemu i taka ofiara moze mowic o szczesciu, jesli przezyje. 99% z nich ani mysli sie integrowac, podejmowac pracy i stosowac do panujacych tutaj praw i zasad, oczekujacych, ze to mieszkancy panstw udzielajacych im schronienia beda stosowac sie do ich szariatow. Sa praktycznie bezkarni, bo politykom sterowanym z gory nie wolno ich karac, co skutkuje jeszcze wieksza bezwzglednoscia i zuchwaloscia. Przestepczosc zorganizowana, o strukturach mafijnych (tzw. klany) drastycznie wzrasta, przy czym wiekszosc przyjezdnych pobiera zasilki socjalne, ktore kosztuja panstwo rocznie ponad 50 miliardow euro.
 Kiedy nudzi im sie dewastowanie miast, szukaja rozrywki w pchaniu ludzi pod nadjezdzajace pociagi, ostatnio znow ktos stracil zycie za sprawa "orientalnego" (nowe ulubione okreslenie policji, jakby byla mowa o Sindbadzie) bandyty. Inna ulubiona zabawa jest nozownictwo, poczawszy od dzieci z podstawowek, mlodziez, po doroslych. Dzgaja nozami kogo popadnie, zreszta wielokrotnie juz o tym pisalam. Spychanie ludzi ze schodow na dworcach to kolejna zajmujaca zabawa kolorowych kryminalistow, czasem im sie nawet udaje zabic czlowieka od razu, innym razem musza sobie pomagac kopniakami, zanim czlowieka pobija i skopia na smierc. A niedawno jakies czarne nieletnie bydle z Ruandy zabralo sie w Wielkiej Brytanii do szlachtowania malych dzieci, trzy dziewczynki w wieku 6-9 lat sqrwiel zabil na miejscu, wiele innych poranil, sa w stanie krytycznym. Ide o zaklad, ze z racji wieku, bo liczy sobie ten rzeznik tylko 17 lat, potraktowany zostanie bardzo lagodnie albo wrecz uznany za chorego psychicznie, no bo kto normalny zabija bawiace sie male dzieci. Podobny "pojedynczy przypadek" mial miejsce w Niemczech w lutym tego roku, jakis straumatyzowany Syryjczyk zabil w sklepie nozem 4-letnia dziewczynke towarzyszaca matce w zakupach. Bo, qrwa, tak! I o ile Wielka Brytania w koncu zabrala sie do masowych protestow, tak w Niemczech cisza. Co tam jakis bachor, matka zrobi sobie drugie i tyle, nie ma co generalizowac, ze wszyscy sa tacy. Fakt, nie wszyscy, tylko 99%.
 A jak Wam sie zdaje, skad wziely sie zadymy na granicy polsko-bialoruskiej? Moze i maczal w tym paluchy Wolodia, a moze i tam politycy bialoruscy dostali od wyzej wymienionych "sponsorow" gruba kase zeby dopuscili do tej niekonczacej sie inwazji. Nie brakuje glosow, zreszta od samych kandydatow na azylantow, ze oni ani mysla zostawac w Polsce, wiec niech ich Polacy wpuszcza, oni maja juz wyznaczony inny cel, mozecie raz zgadywac, dokad chca sie udac.
Spoleczenstwo jest zastraszone, bo kazdy przejaw buntu, krytyki jest dlawiony w zarodku i okreslany jako skrajnie prawicowy, faszystowski i nazi. I karany! Bo "prawoskrety" sa w Niemczech nie tylko zle widziane, ale podlegaja karze.
Mam wrazenie, ze ten proces zniszczenia dotychczasowej Europy, skundlenia jej i oddania w obce rece trwa w najlepsze i jest nie do zatrzymania. Wlochy i Grecja nie daja juz rady z codzienna nawala nowych inwazorow, przemyt kwitnie, jego organizacja jest corsz lepsza, konca nie widac, a o bezpiecznym panstwie mozna juz tylko pomarzyc albo powspominac.
 Na 82 miliony obywateli Niemiec, 1,5 miliona to Syryjczycy i Afganczycy, ktorzy w przewadze doja  niemiecki system socjalny, az iskry leca. Niemcy pracuja, placa podatki, ktore w wiekszosci laduja w kieszeniach oszustow o korzeniach migranckich. Bo nie wolno zapominac, ze w Niemczech na socjalu siedza nie tylko ci tzw. uchodzcy spoza unii, ale rowniez cala sfora obywateli unii, ktorzy moga sobie zyc gdzie tylko chca. A tu nawet bezdomni maja raz na tydzien swieze ubranie, darmowa opieke lekarska i ciepla zupke raz dziennie. Nie wspomne juz o tych tzw. pracujacych migrantach, ktorzy pobieraja zasilek na (nieistniejace) dzieci, ktore rzekomo pozostaly w ich krajach. Nikt tego nie sprawdza, ale z budzetu wyciekaja tym sposobem miliardy. 
 Za to rzad Niemiec ani mysli zaprzestac sprowadzania nastepnych "sil fachowych", choc gospodarka, niegdys pierwsza w Europie i jedna z pierwszych na swiecie, idzie w ruine, liczba bankructw, zarowno firmowych jak i obywatelskich jest zastraszajaca, a politycy nie robia absolutnie nic, by temu zapobiec, za to dbaja o jeszcze wieksze obciazenie budzetu sprowadzaniem kolejnych setek tysiecy tych bandziorow, ktorzy z uchodzstwem nie maja nic wspolnego. Malo tego, juz zapowiadaja przyspieszanie procesu naturalizacji, zeby zadna sila nie mogla tych przestepcow stad ruszyc, bo skoro maja niemieckie obywatelstwo, sa nie do usuniecia. I ich nie dotycza wymogi, jakie stawiane byly np. mnie, czyli zwolnienie z poprzedniego obywatelstwa czy tez koniecznosc samodzielnego utrzymywania sie czyli pracy. Oni dostana obywatelstwo bezwarunkowo i znacznie szybciej.
 Nie wolno rowniez zapomniec, ze czeka nas jeszcze tzw. laczenie rodzin, nierzadko wielu zon i calych hord dzieciakow. Ostrozne szacowanie mowi, ze jeden przebywajacy w Niemczech facet pociagnie za soba 5 do 7 czlonkow rodziny lub wiecej. Nie musze chyba mowic, co to dla gospodarki i samych Niemcow oznacza. Gdzies przeciez trzeba te chmary ludzi umiescic, dac im zasilki na papu i nie ludzic sie za mocno, ze wespra rynek pracy, bo tamtejsze niewiasty raczej nie pracuja, zreszta po co, skoro im wszystko z nieba spada.
 Niech wiec poprawni zechca trzymac buzie albo jeszcze lepiej niech sami przejma utrzymywanie tych pasozytow, skoro tak im wspolczuja i uwazaja, ze Europa (czytaj: Niemcy) maja wobec nich jakies zobowiazania, a ci, ktorym sie to nie podoba, sa zwyklymi naziolami.

 

Zostac z niczym

  W Poznaniu wybuchl pozar w starej kamienicy, zgineli w nim dwaj mlodzi strazacy, ale nie bylo ofiar wsrod mieszkancow, zdazyli sie szczesl...