... no moze z wyjatkiem Japonii, gdzie zyja perfekcyjnie zaprogramowane roboty zamiast ludzi, urzedy i urzednicy czynia obywatelom zycie ciezkim do udzwigniecia.
U nas nagminnym jest wymaganie coraz to nowych papierkow i zaswiadczen przy zalatwianiau byle jakiej drobnej sprawy. Ja rozumiem, ze urzednicy musza zbierac wszelkie bumagi, ale niechby za jednym zamachem dali liste wszystkiego, co potrzebne, a nie za kazdym razem chcieli czegos jeszcze. Zoska potrzebowala paszport, bo wszyscy wybieraja sie na wakacje. Corka z roznych wzgledow nadal zameldowana jest w Getyndze, wiec wszystko zalatwia tutaj, za kazdym razem musi dzieci pakowac do auta i przyjezdzac. Juz kilka miesiecy temu pisalam, zesmy przechodzily droge przez meke ze zrobieniem zdjecia malej Zosce, ktora wcale nie chciala wspolpracowac. Jednego zdjecia urzednik nie przyjal, bo mala opierala glowke na ramieniu corki, a tlo ma byc jednolite, wiec ramie mu przeszkadzalo. Nastepne zdjecie zrobione zostalo na lezaco, na poduszce i to zaakceptowal, ale moje dziecko zapomnialo sobie wziac z tamtego domu akt urodzenia i cala wycieczka byla na marne. Drugim razem przyjechala, majac w ratuszu termin (od czasow pandemii nie ma szans dostac sie do urzedu bez ustalonego wczesniej mailowo terminu), ale z kolei system komputerowy padl i tego dnia nie szlo nic zalatwic, nie tylko w wydziale wydajacym paszporty. Mozecie sobie wyobrazic, jak sie corka wkurzyla, no ale zrobila trzeci termin i znow przyjechala do Getyngi, tym razem jednak tylko z Zoska, Junior zostal w domu z tata. Z jednym dzieckiem jest znacznie prosciej, bo taka Zoska np. spi w kazdych okolicznosciach, kiedy jej sie spac zachce, a Junior musi sie polozyc do lozka i pol dnia przecieka przez palce. Poza tym przy dwojgu dzieciach w urzedzie albo musi ich obydwoje unieruchomic w wozku, albo potrzebuje pomocy drugiej osoby, bo Junior wciaz by latal, odkad nauczyl sie chodzic, no i trzeba latac za nim. A tak wziela mala w "kangurka" i nie musiala wciaz rozkladac tego gigantycznego podwojnego wozka. Teraz juz byla pewna, ze w biegu odbierze sobie paszport Zoski (dzieci dostaja paszporcik wystawiany na miejscu, nie trzeba czekac) i bedzie mogla wracac.
Ale nie takie latwe gry z niemieckimi urzednikami, bo tym razem obslugiwal ja ktos inny, komu nie spodobalo sie zdjecie na poduszce, bo miala faldki, a tlo ma byc calkiem gladkie. Corka zadzwonila do mnie prawie placzac, ze nie ma juz sily, ze chyba tego paszportu nigdy nie zalatwi i ze znow musi leciec do fotografa, a mala jest w ostatnim czasie mocno placzliwa, wiec moze sie nie udac przymusic ja do lezenia spokojnie i powstrzymywania sie choc przez chwile od jakichkolwiek grymasow, od smiania czy plakania. Jednak tym razem udalo sie zrobic malej to zdjecie, a urzednik w ratuszu pozwolil jej wrocic pozniej i wejsc bez terminu.
Tak wiec Zoska ma nareszcie swoj dzieciecy paszporcik. Z paszportem Juniora nie bylo takich korowodow, juz pierwsze zdjecie bylo dobre i pierwszy termin w ratuszu getynskim byl owocny.
Pamietam, jak robilismy pierwszy paszport dla mamy Zoski i Juniora, wtedy trzymiesiecznej, bo jechalismy do Polski, a wtedy byly jeszcze dwie granice po drodze, no i wymagane paszporty dla dzieci. Siedziala do zdjecia u mnie na kolanach, moja bluzka byla w tle i nikt sie nie czepial, ze faldki czy inne tlo niejednolite, zrobili ten paszporcik od reki, wazny byl piec lat. Teraz czepiaja sie byle czego, wymagania maja z kosmosu, ale kiedy u nich cos nie gra, to wszyscy petenci musza miec zrozumienie.
W kazdym razie kamien z serca, za trzecim przyjazdem, ale czwarto-piatym podejsciem udalo sie malej Zosce wyrobic dzieciecy paszporcik. Wszystko dobre, co sie dobrze konczy.
Niesamowite zeby miec takie wymagania do zdjecia malenstwa. A to ze jeden pracownik uznal zdjecie za dobre, a nastepny (inny) nie, to cos nie tak. No dobrze ze w koncu udalo sie i Zoska ma paszport.
OdpowiedzUsuńJa juz zaczynam byc niespokojna, czy to nie jakis omen i ostrzezenie przed tymi ich wycieczkami z niemowletami po swiecie, zamiast siedziec na dupach w domu, zwlaszcza, ze zyja na wsi.
UsuńTym bardziej ze Zoska raczej nie chce podrozowac. A jak sie mieszka w takim pieknym i spokojnym miejscu, gdzie sie ma nature na wyciagniecie reki, swieze powietrze, to siedzialabym tak jak piszesz na dupie.
UsuńJa uwazam, ze dzieci sa jeszcze za male na tak dalekie podroze, ale co ja tam wiem, nie wtracam sie. W ubieglym roku urodzony we wrzesniu Junior bawil sie na sylwestra w Istambule, mial trzy miesiace z malym hakiem i juz latal samolotami.
UsuńOni tam maja wielgachny ogrod, taka dzialke bezpieczna i zamknieta, wiec dzieciaki moglyby przez caly dzien byc na swiezym powietrzu, ale nie, niedlugo jada do Francji i Wloch.
Z jednej strony fajnie jest podrozowac, no i oczywiscie ich zycie, ich decyzje.
UsuńJa na pewno wybralabym ogrod niz zatloczona Francje, jak nie strajki to turysci.
Ja tez bym zostala w domu, ale upartym do rozumu nie przemowisz, wiedza lepiej.
UsuńTo wręcz nieludzkie!
OdpowiedzUsuńNo troche tak, ale facet ma wladze i nie waha sie jej (nad) uzywac.
UsuńPrzy czytaniu tego, miałam ochotę rzucać mięsem i to bardzo. Niestety, urzędnicy nie tylko u Was uważają się z najważniejsze osoby naświecie i do tego nieomylne.
OdpowiedzUsuńCi nasi to maja juz taka sodowke w glowach, ze strach. Urzednik panstwowy jest nie do ruszenia, nie grozi mu bezrobocie bez wzgledu na umiejetnosci i zaslugi, te negatywne tez, wiec sie szarogesi.
UsuńOj, coś o tym wiem, trzy podania, klucz od mieszkania i fotografia pradziadka... Wyrabiałam paszport wnuczętom urodzonym w UK. Upoważnienia, tłumacz do aktu urodzenia (brał jak za zboże za przetłumaczenie papierka, który ja, nieznająca w zasadzie języka angielskiego przetłumaczyłam idealnie), biuro paszportowe, okazuje się, że biuro paszportowe tylko dla cudzoziemców, a moje wnuki są także Polakami, drugie biuro paszportowe, nie takie upoważnienie, kolejki zakręcone jak świński ogonek, konieczny przyjazd obu rodziców, jeden nie odbierze paszportu, bo mógłby dziecko uprowadzić, oj... A ja, nawet zaopatrzona w tysiąc upoważnień nie mogłam tego odebrać, a urząd nie mógł tego do UK wysłać. A w UK składali podania przez internet i brytyjskie papiery przychodziły pocztą... Co kraj to obyczaj :) O papierkologii w polskich urzędach szkoda gadać, internetów by zabrakło na jej opisanie.
OdpowiedzUsuńBoszszsz.... to jeszcze lepszy kociokwik niz u nas, choc u nas tez na wszystko potrzeba notarialnej zgody ojca, szczegolnie ze nie sa malzenstwem. Na paszport tez musial wyrazic zgode. Ale to wszystko pikus w obliczu tego, przez co Wy przechodziliscie.
UsuńTlumacze biora jak za tesciowa, kiedy bylam jeszcze w Polsce, mama wystawila mi notarialne upowaznienie na wszystkie czynnosci z nia zwiazane, a ze chcialam z tego upowaznienia korzystac i w Niemczech, wiec dalam do tlumaczenia - wyszlo ponad 700 zlotych. No nic, tylko za tlumacza robic.
no ja widzę, że wszędzie biurwy takie same )) bez obrazy....bo może ktoś czytaczy jest urzędnikiem państwowym, ja na przykład jestem ))))))))))))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńTu tez nauczyciele sa urzednikami panstwowymi, kiedys to jeszcze mieli lepszy status, ale im to odebrano, teraz sa zwyklymi urzednikami. Ten lepszy status chronil przed bezrobociem, oni nawet nie placili skladek na wypadek utraty pracy, a te skladki sa obowiazkowe dla wszystkich zatrudnionych.
Usuńpróbuję oswoić kompa, bo właśnie z niego nadaję. Przełączyłam się na myszę i klawiaturę od dużego, bo taczpad doprowadza mnie do szału
OdpowiedzUsuńNo z ta klawiatura to zes przesadzila! Uzywaj normalnej lapkowej klawiatury i myszy, ja tez funkcjonuje tylko z mysza, bo taczpad przyprawia mnie o stany przedzawalowe.
UsuńBBM: Wybacz, Pantero, nie będę już odwiedzała Twojego bloga. To nic osobistego /jak zapewne powiedziałby Ojciec chrzestny ;))/. Po prostu cały czas mam problemy z komentowaniem a już po zamianie tła na czarne mam nawet trudności z czytaniem. Przykro mi, bo bardzo lubiłam tu zaglądać. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Jeśli zechcesz mnie nadal odwiedzać, będzie mi bardzo miło, jeśli nie- zrozumiem. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie. 💚
OdpowiedzUsuńNo przeciez normalnie komentujesz , jak widze, ale oczywiscie przymusu nie ma.
UsuńPopatrzcie, a mnie, po zmianie tła, jest łatwiej czytać.
UsuńMozna sobie powiekszyc strone, ja mam np. ustawiony blog na 120%, wiec i czcionka jest duza, wyrazna i latwo sie czyta.
UsuńNo nie wiem- ja bym z takimi malutkimi dziećmi siedziała na tyłku, zwłaszcza, że jak mówisz siedzą na wsi. No ale wiesz jak jest - dzieci zawsze nas uważają za "durne starocie". Mój starszy wnuczek podróżował z Niemiec do Polski w wieku 10 miesięcy, a to dlatego, że córka miała wtedy w Polsce jakiś cykl wykładów, którego nie mogła odwołać, jej mąż nie mógł w tym czasie wziąć urlopu, więc ona szła wykładać a mały był pod moją opieką. No a na podróż pociągiem córka miała wykupiony jakiś "przedział rodziny" i była w nim sama z dzieckiem. Gdy ona była mała to pierwszy raz z nią wyjechałam gdy miała skończone 2 lata, no ale nie za granicę tylko nad polskie morze i jechaliśmy z nią samochodem i nie na jakieś ogólne wczasy tylko na kwaterę prywatną, do znajomej osoby. A co do działania urzędów- załamać się można- gdy tu przyjechaliśmy to jeszcze się nikomu nawet nie śniło o pandemii (rok 2017), a do urzędów trzeba się było zapisywać.
OdpowiedzUsuńPrzed pandemia to u nas bylo jeszcze normalnie, przychodzilo sie do ratusza, kiedy mialo sie cos do zalatwienia i zalatwialo z biegu.
UsuńJa tak marudze corce, a sami pojechalismy do Polski, kiedy miala trzy miesiace, a wtedy byla to wyprawa przez dwie granice i nie bylo autostrad, jechalo sie przez miasta, np. przez Poznan. Ale nie zaluje, bo zdazylam jeszcze pokazac mojej babci trzecia prawnuczke, w tym samym roku umarla, wiec gdybysmy nie pojechali, nie zobaczylaby jej.
Mnie się wydaję, że urzędnicy wolą dmuchać na zimne. Teraz częste są uprowadzenia i handel dziećmi. Mają pewnie ścisłe wytyczne co do zdjęć. No ale z urzędnikami różnie bywa; jeden jest w porządku, a inny będzie się czepiał.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się umawianie wizyt w urzędach na konkretny termin, ale jak do tej pory nic nie musiałam załatwiać poza moim miastem.
No maja jakies tam swoje wytyczne, ktorych musza sie trzymac, ale skoro jeden zaakceptowal zdjecie, to moim zdaniem brak akceptacji drugiego jest zwyklym czepialstwem i szukaniem dziury w calym. I rzeczywiscie, z terminami idzie szybciej, takie mam wrazenie.
UsuńHmmm, po pierwszym doswiadczeniu w podrózowaniu z niemowlakiem nigdy wiecej bym sie na to nie pisala - odwazni sa...
OdpowiedzUsuńWprawdzie w grajdolku papierologia tez szaleje i biurwy równiez uwazaja sie za wszechmocne, ale przynajmniej wyrabianie paszportu dla malego dziecka nie jest takim obledem, a na wyjazdy do Espaço Schengen wystarczy jego dowód osobisty (nawet niemowlakowi trzeba wyrobic) i deklaracja zgody drugiego rodzica. Dawniej wpisywali po prostu dzieciaka do paszportu rodzica i bylo jeszcze latwiej.
W Niemczech dziecko musi miec wlasny dokument tozsamosci, na szczescie wydaja te dokumenty na miejscu, nie trzeba tyle czekac co na dorosly paszport, bo ten musi byc specjalnie drukowany, z hologramami, znakami wodnymi, zapieczony w folii, wiec trafia do jakiejs specjalistycznej drukarni.
UsuńBiurokracja jest w UE rozbujana do granic możliwości.
OdpowiedzUsuńPowiedzialabym, ze granice absurdu zostaly nie tylko osiagniete, ale dawno przekroczone.
UsuńMoja "ulubiona" przygoda urzędnicza: pobrałam numerek, odstałam kolejkę, zobaczyłam mój numerek na wyświetlaczu kierujący mnie do konkretnego stanowiska, podeszłam do okienka i dowiedziałam się, że wzięłam numerek ze złej kategorii. Niestety, pani mnie nie obsłuży. Wróciłam po nowy numerek, odstałam kolejkę, na wyświetlaczu pojawił się numer stanowiska i wówczas okazało się, że obsługuje mnie dokładnie ta sama pani. Przy tym samym okienku. Twierdziła, że wcześniej nie mogła mnie obsłużyć, bo miałam zły numerek.
OdpowiedzUsuńInaczej mówiąc: numerek ważniejszy niż ja i moja "sprawa".
Nie no, czegos tak absurdalnego jeszcze nie slyszalam. Ta urzedniczka moglaby kandydowac do tytulu biurwy roku, a nawet dziesieciolecia.
UsuńNajciekawsza taka przygoda miała miejsce jak wymieniałem dowód po raz pierwszy. Wtedy jeszcze adresy były w nich zapisane. Urzędniczka patrzy, cmoka, adres się nie zgadza (numer mieszkania dokładnie), bo ona ma w papierach, że mieszkam pod tym numerem co podałem tylko z literką A lub B. Wszystko wzięło się stąd, że w latach 90. mieszkanie faktycznie było podzielone na dwie części, gdzie mieszkała moja rodzina i taki sąsiad jeszcze (w moim obecnym pokoju). Urzędniczka nie dała się przekonać, że lepiej wiem gdzie mieszkam. Nie mówiąc o tym jaki miałbym cel w wyrabianiu dowodu ze złym adresem, pierwsze legitymowanie przez policję byłoby początkiem pewnie jakichś problemów moich. Po dostarczeniu świstka z administracji do urzędu, że lokal jest scalony wymieniono mi zły dowód na nowy. Przy odbiorze jakiś pan urzędnik powiedział, że tamta pani musiała z własnej kieszeni zapłacić za mój dowód. Jakoś nie było mi jej żal.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Mozaika Rzeczywistości.
Nadgorliwosc jest gorsza od faszyzmu, jak mawiali starozytni Aztekowie czy tam Chinczycy, ale mieli racje. Uwielbiam takie biurwy, ktore wiedza lepiej, czlowiek mialby ochote je zabic na miejscu, co byloby z korzyscia dla przyszlych pokolen, ale obawa przed odsiadka jednak hamuje.
Usuń