24 lipca 2023

60 lat temu

 W tym roku, juz za niecaly miesiac, dokladnie 19 sierpnia Hexa bedzie miala swoj pierwszy dzien szkoly. Normalnie rozpoczecie roku jest 17-go, ale pierwszaki maja 1-2 dni pozniej, zeby starsze dzieci zdazyly dla nich przygotowac godne powitanie. Nie tak dawno moje dziewczyny maszerowaly ze swoim szkolnym rogiem obfitosci, zeby zaczac nowy etap w zyciu, etap obowiazkow, czerpania wiedzy, pewnej dyscypliny, bo czasy przedszkolnej beztroski odchodzily w niepamiec. 
 Pozniej dlugo nic i Einschulung dzieci P. Uzylam tutaj, choc niechetnie, slowa niemieckiego, bo sama fizycznie nienawidze czytac na cudzych blogach snobistycznych wtretow w jezyku, ktorego autor uzywa na emigracji, a im krocej na tej emigracji przebywa, tym czesciej te wtrety sie pojawiaja. Nie wiem komu i co chce tym udowodnic, bo przeciez i tak wszyscy zainteresowani wiedza, skad pisze, ale pewnie cudzoziemszczyzna w jego mniemaniu brzmi dostojniej cy cus. Ja sama wielokrotnie musze nasuwajace mi sie slowa i zwroty niemieckie tlumaczyc przy pomocy guglowego translatora, bo czesto brakuje mi odpowiedniego slowa po polsku, co po 35 latach moze sie zdarzyc, ale na blogu staram sie pisac jednak po polsku, bez snobowania sie na taka, ktora zapomniala jezyka ojczystego. Czasem jednak sa slowa, ktorych nie sposob przetlumaczyc, sa kompaktowe, trafne i niezastapione. Jak wlasnie Einschulung, co znaczy przyjecie do szkoly, do pierwszej klasy. No nie ma polskiego odpowiednika. 
 Przy tej okazji zdalam sobie sprawe, ze dokladnie 60 lat temu, 1 wrzesnia 1963 roku ja poszlam do pierwszej klasy w Szkole Podstawowej nr 124 imienia (qrde!)
Schulkind to uczen, pierwszak.
Nadjezdy Krupskiej, w Lodzi. W bialej bluzce i granatowej plisowanej spodniczce, cala przejeta do szpiku kosci. Byla jakas uroczysta akademia na boisku szkolnym, bo i pogoda dopisywala. Ale wtedy nie bylo takich wypasow, jakie maja teraz pierwszaki w Niemczech, nie bylo tych rozkow obfitosci, wypasionych tornistrow za miliony, czarodziejskich flamastrow, kostiumow gimnastycznych rodem z filmow, t-shirtow z personalnym nadrukiem czy wreszcie ksiazki o Malvinie, ktora idzie do szkoly, bo i taka ksiazeczke bapcia zamowila. Bapcia w ogole poszla na calosc w wydatkach dla pierworodnej wnuczki na rozpoczecie szkoly, i niewazne, ze potem bedzie zarla tynk ze sciany.
 Jak to dobrze, ze koty najstarszej nie musza isc do szkoly, bo bapcia by calkiem zbankrutowala. I tak czeka bapcie powtorka z rozrywki jeszcze trzy razy. Co najmniej, bo czort wie, czy ktorejs nie wpadnie do glowy miec wiecej przychowku niz po parce. No ale taka rola bapci i co poradzisz. 
 Wszystko juz gotowe, czekam tylko na doslanie ksiazki o Malvinie. Nie bedzie to pierwsza tego typu ksiazeczka, bo juz wczesniej zamawialam jej i bratu ksiazki o ich przygodach. Teraz to i w Polsce mozna takie ksiazeczki zamawiac. Na poczatku trzeba "wypelnic" wyglad dziecka, podac imie i imiona calej rodziny, rodzenstwa, ciotek i zwierzat domowych, bo wszyscy wystepuja w tresci. Jest i bapcia Ania, a co! No ale teraz mamy Einschulung i o tym bedzie kolejna ksiazka, ktora bapcia wetknie do pelnego juz i ciezkiego jak niewiemco rozka obfitosci dla Hexy.

44 komentarze:

  1. Zupelnie nie slyszalam, nie wiedzialam ze mozna takie ksiazki osobiste zamawiac. Bardzo mi sie to podoba, a dla dziecka to juz w ogole. Cudne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, ze i u Was mozna dla dzieci taka ksiazeczke zamowic, wrzuc na gugla "spersonalizowana ksiazeczka dla dzieci" albo cos w tym stylu. Teraz mozna wlasciwie wszystko personalizowac, t-shirty, piorniki, lalki z wyszytym imieniem, co sie tylko zamarzy, wiec jestem pewna, ze i u Was tez mozna.

      Usuń
    2. No na pewno masz racje, bo przeciez to tez dobry biznes, wiec ktos juz o tym pomysl i dziala. Teraz dla dzieci jest tak duzo pieknych rzeczy, niektore sklepy u mnie Target ma wiecej odziezy dla dzieci niz dla doroslych, czasami kupuje ksiazki dla dzieci, jest ich tak duzo ze trudno mi wybrac, potem patrze na ksiazki dla mnie a tam niewiele.

      Usuń
    3. Ten nawal artykulow dla dzieci ma swoje dobre strony, ale ma tez zle. Moim wnukom drzwi do pokoju dzieciecego sie nie domykaja z nadmiaru zabawek, a kto ma nadmiar, ten nie szanuje, bo i tak wie, ze zaraz dostanie nowe. Ja mialam niewiele zabawek, za to duzo ksiazek, ale niedawno je wydalam, ani moje dzieci, ani tym bardziej wnuki nie czytaja po polsku.

      Usuń
    4. Ten ogrom zabawek to jak jakis obled, przynajmniej dla mnie. Od kilku lat kupuje dinozaury dla chlopczyka znajomych, jak wizytuja mnie to taki dinozaur czeka, ale juz sie pogubilam i nie pamietam czy to nie ten sam.

      Usuń
    5. No fakt, mozna sie pogubic. Najlepiej robic zdjecia zabawkom i jak przyjdzie pora kupowania nowych, to tylko sprawdzic, czy juz takie bylo, czy jeszcze nie :))) Mowie Ci, sprawdz te osobiste ksiazeczki i nastepnym razem zrob dzieciakowi taka niespodzianke z ksiazeczki, ktorej jest glownym bohaterem.

      Usuń
    6. A wiesz ze pomyslalam o tej ksiazeczce, musze dogadac sie z rodzicami malego, bo on bedzie szedl do szkoly w przyszlym roku, u nas to bedzie luty, wiec pasowaloby, taki moj wklad.

      Usuń
    7. Te ksiazeczki sa nie tylko na okolicznosc pojscia do szkoly, tematyka ich jest bardzo roznorodna.

      Usuń
  2. Rodzice i babciowie robią wszystko, żeby osłodzić ten ciężki kawałek chleba, te harówkę, utratę wolności,obowiazki, obrzydliwe ucywilizowanie, ordnung, o jakie to jest wszystko cwane, biedne dzieci ))) Ranyboskie bym sie na ich miejscu cieszyła jakniewimco ))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie Hexa sie cieszy, bo pojscie do szkoly swiadczy o jej doroslosci, bedzie cale lata swietlne przed swoim przedszkolnym bratem, ze nie wspomne o kuzynach, ktorzy sa nawet do przedszkola za mali. Kiedys pewnie jej ta szkola bokiem wyjdzie, na razie jednak zostanie zasypana prezentami, wiec pieje z zachwytu.

      Usuń
  3. Z tego co pamiętam (było to niemal 100 lat temu) to dotarłam do I klasy z co najmniej miesięcznym opóźnieniem, bowiem miałam kwarantannę z racji własnej, osobistej szkarlatyny. I wcale a wcale nie polubiłam szkoły i tak mi zostało aż do końca. A że czas był dość świeżo powojenny to chodziłam do szkoły na.....III zmianę, co było mało fajne, a w klasie było nas tak nieco ponad 50 łebków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez specjalnie nie jaralam sie szkola, a tym, co w niej lubilam, bylo harcerstwo, cala reszta do kitu, ze nie wspomne o metodach wychowawczych, m.in. bicie, stawianie do konta, wysmiewanie. Tyle tylko, ze rzetelnie mnie nauczyli.

      Usuń
  4. O, kurczaki, kompletnie nie pamiętam pierwszego dnia szkoły... Pamiętam za to bardzo dobrze pierwszy dzień w szkole, do której poszłam po przeprowadzce do nowego mieszkania. Szłam wtedy do czwartej klasy i zmieniło się wszystko jednocześnie, może dlatego tak to zapamiętałam.
    Teraz dzieciaki mają wszystko do wyboru, do koloru. Często staję przed półkami z zeszytami, pisakami, kredkami, farbami i wszystkimi tymi gadżetami. I oglądam. Nie kupuję, bo po co, mam w domu zapasy notesów, zeszytów, ołówków, kredek pędzli i innych takich jeszcze nawet po moim ojcu, który znosił wszystko do domu, no i po dzieciach. Ale raczki mnie świerzbią, bo to wszystko takie ładne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pewnie tez bym nie pamietala, ale uchowalo sie zdjecie z tej akademii, chyba mama mi zrobila, wiec dobrze wiem, jak wygladalam, tyle ze mine mialam nietega.
      Teraz Chinczyki maja takie fajne materialy pismienne, kredki swiecowe, ktore rak nie brudza i sie nie lamia, jakies takie srebrne mazaki - wszystko oczywiscie kupilam i czeka w rozku w towarzystwie slodyczy.

      Usuń
  5. Jesteś Bapcią z dużej litery, fajny tekst, bardzo miły i przesiąknięty miłością, kochasz swoją rodzinę, my Polacy nie lubimy wyrażać uczucia wprost i bez ogródek..ale widać jak bardzo swoją rodzinę masz w sercu...Hexa będzie szczęśliwa. Ja miałam piękną tytkę , było to w 1954 roku..hrehre, już pisałam o tej tytce, urodziłam się na Opolszczyźnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytki byly w Polsce w uzyciu chyba tylko na Slasku i wszedzie tam, gdzie byly niemieckie wplywy. Szkoda, bo to taka fajna tradycja. Teraz chyba juz powoli zagniezdzila sie w Polsce.

      Usuń
  6. Zmiany dawnych zwyczajow tak wszedzie wtargnely ze nie ma dziedziny zycia by ich nie bylo a wiekszosc polega na biznesie - chociaz nie krytykuje ksiazeczek dzieciecych, o nie , jedynie zadziwia mnie jak to szybko staly sie normalka i musem.
    Raczej nie zyje wspomnieniami , raczej patrze na dorastanie wlasnych wnukow ktore posuwa sie z szybkoscia swiatla. Watpilam ze doczekam gdy zostana studentami bo dosc pozno zostalam babcia a tymczasem starszy juz jest a mlodszy bedzie za dwa lata. Sledzac ich edukacje mialam okazje przekonac sie jak system sie zmienil i prawde mowiac wolalam stary. Duzo by pisac na ten temat, dawac przyklady na to co lepsze a co gorsze moim zdaniem no ale to troche inna sprawa. Zycze by Hexa pokochala szkole i z zapalem lapala wiedze a babcia pekala z dumy majac inteligetna wnuczke.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zaluje, ze za czasow mojego pojscia do szkoly nie bylo tych tytek i pierwszy dzien szkoly nie byl tak celebrowanym swietem jak tutaj. A czy w USA jest zwyczaj dawania dzieciom tych rozkow obfitosci, kiedy ida do pierwszej klasy?

      Usuń
    2. Nie wiem tego ale nie widzac i nie slyszac, nie czytajac, chyba nie ma takiego zwyczaju. Gdy moje wnuki rozpoczynaly szkole ich rodzice nic nam o tym nie mowili wiec tym bardziej sklaniam sie twierdzic ze chyba nie ma.
      Oj, jak dobrze ze nie naleze do tych mieszajacych jezyki. Jak Tobie nie podoba mi sie a rowniez nie wierze iz ktos mieszkajacy w innym kraju calkiem zapomnial polski. Mozna nie pamietac poszczegolnego slowa bo mi sie zdarza tak jak czasem nie jestem pewna ortografii ale nawet po 40tu latach pobytu tutaj piszac do Polakow robie to po polsku a to znaczy ze nawet po tylu latach pamieta sie. Moje wlasne dzieci bedace tu od 12tego roku zycia potrafia swietnie mowic po polsku a maja z nim jedynie stycznosc gdy rozmawiaja z nami.

      Usuń
    3. Podobnie jest z moimi, ale moje nie bardzo chca mowic po polsku, jednak po niemiecku im latwiej, ale one przyjechaly majac 6 i 2 lata, a trzecia tutaj sie urodzila (ona jednak najlepiej mowi po polsku).
      Takie pisanie bloga jest znakomitym cwiczeniem, nic nie goni, mozna na spokojnie sprawdzac w translatorze slowa, ktorych sie zapomnialo, mozna cwiczyc zasob slow. Ja ronie czesto jak do translatora, zagladam do slownika synonimow, zeby nie uzywac wciaz tych samych slow i wzbogacic wlasne slownictwo.

      Usuń
  7. To ciekawe, co piszesz o języku emigrantów... Moja córka studiuje, pracuje i żyje w środowisku dwujęzycznym, angielsko-niderlandzkim. Śmieszy mnie, gdy widzę jej notatki, nawet kiedyś zrobiłam zdjęcie. To był plan działań na tydzień. Połowa dni tygodnia napisana po polsku, połowa po angielsku. Natomiast rzeczy do zrobienia były wymienione po angielsku albo po niderlandzku. Inaczej mówiąc - tylko ona jest w stanie to zrozumieć. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, moze smieszyc, mnie osobiscie taka mieszanka jezykowa nie przeszkadza, bo jak robie sobie liste na zakupy to tez mam roznie i nie ze zapomnialam jak jest po polsku, bo czasami jest odwrotnie nigdy wczesniej nie nauczylam sie po polsku, prosty przyklad z mojej listy jest ze zawsze pisze po angielsku “ginger” niby juz wiem ze to imbir, ale nigdy w Polsce nie mialam do czynienia z imbirem, wiec jest ‘ginger’, zreszta wtedy kiedy robie liste zupelnie nie pamietam slowa ‘imbir’

      Usuń
    2. Co innego, kiedy robisz notatki tylko dla siebie, ja tez robie liste zakupow przy pomocy takiej mieszanki jezykowej, ze tylko ja sie w tym polapie, a i to nie zawsze. :)))
      Bardziej chodzi mi o wpisy np. na blogu. Gdybym ja pisala dla odbiorcow w Polsce i w Niemczech, to pisalabym jak Grazyna, w dwoch jezykach obok siebie, ona pisze po polsku i po hiszpansku. Ale wyjatkowo mnie bawi, kiedy ktos jest piec minut na emigracji i juz ma obce wtrety miedzy polskimi slowami, jakby nie mozna bylo troche sie wysilic i sprawdzic, jak to jest po polsku. Ja tak mam w przypadku roslin, nie bardzo sie znam (bo tylko Ninka wie zawsze wszystko), ale przypadkiem znam jego niemiecka nazwe. A majac niemiecka nazwe, latwo sprawdzic jak to jest po polsku. Tak jakbym np. na stokrotke z uporem godnym lepszej sprawy wciaz mowila daisy. To przyklad z czapy, ale czesto sie z tym spotykam.

      Usuń
    3. Mnie to nie przeszkadza, to mieszanie jezykow. Sa osoby, ktore znajduja sie pod wplywem nowego jezyka, ktory ich otacza, zalewa i wymusza mowienia w tym jezyku i nie maja latwo. Przechodzenia z jezyka na jezyk bez wpadek to praca w pocie czola, potrzeba czasu aby tej umiejetnosci nabyc szczegolnie, gdy nie robi sie tlumaczen ustnych. Ten "imbir" czy "cynamon" (i inne przyprawy) tez mi sprawiaja klopoty. Ciagle ich szukam. Uciekam sie do "napoju imbirowego" z Ani z Zielonego Wzgorza i do Sklepow Cynamonowych i jakos idzie ale do innych przypraw nie mam skojarzen i jak te wyrazy "przyprawia" mi tok myslenia to sie gubie w nazwach. Listy zakupow nigdy nie pisze po polsku, chyba, ze przebywam w Pl. Licze tez po tutejszemu, nawet czasem mysle i pisze skladniami drugiego jezyka a nie polskiego, choc po polsku chce sie wyrazic. Coraz mniej pisze po polsku.

      Usuń
    4. Nie musisz mi tlumaczyc, bo taka osoba sama jestem i Ty tez. Wystarczy jednak sie nieco postarac, skoro pisze sie na blogu po polsku, to konsekwentnie. Wtracanie cudzoziemszczyzny to brak szacunku do osob, ktore byc moze tej cudzoziemszczyzny nie znaja, to takie okazywanie swojej wyzszosci nad glupkow, ktorzy nie uczyli sie jezykow obcych. Jesli juz ten wplyw jezykowy jest tak silny, to niech autor/ka pisze calkiem w tym wlasnie jezyku, ale pewnie na to sam/a jest za krotki/a, wiec wtraca te obce slowa nie wiadomo po co.
      Nie jest latwo bedac dwujezycznym, ale na blogu powinno sie konsekwentnie uzywac jednego.

      Usuń
    5. Ktos ma taka maniere jezykowa...

      Usuń
    6. To niech jej, tej maniery, uzywa sobie w domu. :)))

      Usuń
  8. Dotąd nie słyszałam o tytkach na rozpoczęcie szkoły. Nie ma w Wielkopolsce takiego zwyczaju. Swoją drogą ciekawe, bo i tu wpływy niemieckie mają się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, dziwne. Wydawalo mi sie, ze ten tytkowy zwyczaj powoli juz trafia do Polski, ale widac jeszcze nie calkiem dotarl, oprocz obu Slaskow. A szkoda, bo to fajny zwyczaj.

      Usuń
    2. Wcale nie mialam na Slasku ani zadna moja kolezanka a tez sie urodzilam na Opolszczyznie jak Grazyna i miasteczko poniemieckie. Taka sprawiedliwosc, czyli zadna, byli lepsi i jeszcze bardziej lepsi.

      Usuń
    3. Ooo...!!! To rzeczywiscie krzyczaca niesprawiedliwosc!!!

      Usuń
  9. Nie ma rozkow u nas ani takich ceregieli. Plecak na plecy, hop na rower i do szkoly. Wczesniej cale wakacje dziecko przyzwyczaja sie do spania wczesniejszego a wstawania wczesniejszego tez. Masz racje, ze pewne okreslenia sa jeszcze nieprzetlumaczalne na wszystkie jezyki, rowniez na polski. Az sie zasmialam czytajac. ".... ze potem bedzie zarla tynk ze sciany". Jak ja dawno tego powiedzenia nie slyszalam a jest przepieknie obrazowy. Ja bym zjadala raczej tapety, moze te by mi sie na morde rzucily, oszczednosci by byly znaczne. Milego Bapciowania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak sie mowilo, kiedy sie szalalo z wydatkami i mialoby do nastepnej wyplaty nie wystarczy, ze bedzie sie zarlo tynk ze sciany. A tam, jest lato, moge sobie narwac szczawiu albo dziko rosnacych owocow i jakos przetrwam bez naruszania scian w chalupie. :)))

      Usuń
  10. Jak przez mgłę pamiętam, że pierwszego września był uroczysty apel, na sali gimnastycznej. Tego i następnego dnia poszłam z Mamą do szkoły i od 3 dnia chodziłam sama z kluczami w kieszeni. Jeszcze do tego, gdzieś w połowie września, musiałam powędrować po brata do przedszkola, bo Tata zostawał dłużej w pracy, a Mama pracowała na drugą zmianę. Teraz, gdyby dziecko przyszło po dziecko, to by opieka miała używanie. To były inne czasy, bardziej chyba bezpieczne. Żadnych słodyczy nie dostawaliśmy i nikt nad nami się nie rozczulał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez sama wedrowalam do szkoly, co prawda po drodze spotykalo sie uczniow z klasy i potem szlo grupowo. Niektore dzieci dojezdzaly srodkami komunikacji miejskiej, tez same, nikt im nie towarzyszyl. Bylismy duzo samodzielniejsi od obecnych dzieciakow.

      Usuń
  11. Babcia nie bedac, nawet nie mialam pojecia o spersonalizowanych ksiazeczkach dla dzieci, wiec z ciekawosci sprawdzilam, czy do grajdolka tez moda dotarla i okazalo sie, ze owszem 😲.
    Tutaj nic specjalnie nie wyróznia pierwszego dnia w szkole, bo i tak wiekszosc dzieciaków juz swoja szkole zna ze wzgledów na obowiazek nauki "wstepnej", zazwyczaj w tych samych szkolach, gdzie jest podstawówka (tzw. Pre-Primária) i pewnie ogromnie by zazdroscily, znajac niemieckie obyczaje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas rodzice maja wybor, dziecko moze robic zerowke w przedszkolu albo juz w szkole, a ze w przedszkolu ma opieke na duzo wiecej godzin niz w szkole, to wiekszosc rodzicow wybiera te opcje. Moja najstarsza poszla od razu do szkoly, nie bylo czasu na zerowki, srednia miala zerowke w szkole, a najmlodsza w przedszkolu.

      Usuń
  12. Możliwe, że coś przeoczyłam, bo nie mam wnuków. Tego zwyczaju nie było, nie znam go, ale możliwe, że o czymś nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  13. Postrzegam to wszystko jako straszne komplikacje :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam! Wazne, ze dziecko bedzie mialo radoche.

      Usuń
    2. Ano, właśnie. Tak to jest z dziećmi. Jakie to szczęście, że nie mam wnuków!

      Usuń
    3. Ani małych dzieci oczywiście.

      Usuń
    4. Nie mow hop! Moze jeszcze sie zdarzy.

      Usuń

Zostaw slad, bedzie mi milo.

Maja nas za idiotow?

  Polska swietuje rocznice przystapienia do unii, no ja mysle, skoro ma same korzysci z tego przystapienia, gorzej z tym u nas, ja wolalabym...