28 stycznia 2024

Monday, you bastard!

 A jeszcze nie tak dawno chwalilam na fejzbuku moja Toyote, ze wprawdzie stara i pali jak uzalezniona od benzyny pijaczka, ale jest niezawodna w te sakramenckie mrozy. I byla w zasadzie niezawodna, ale mrozy sie skonczyly, to se wziela na luzik. Zdarzylo sie to w poniedzialek 22 stycznia, w pierwszy dzien odwilzy. Jeszcze ranek dnia poprzedniego byl dosc mrozny, termometr pokazywal -6°C, ale cisnienie na barometrze wskazywalo tendencje spadkowe, przy czym rozpedzal sie zimny i wilgotny wichur, wiec zmarzlam na poobiednim niedzielnym spacerze mimo dodatniej temperatury, bo przewiewalo mnie do kosci szpiku. 
 Poniedzialek przywital mnie temperatura +7°C i lekkim deszczem. Pomknelam do auta bez zadnych zlych mysli, przeciez mrozowe niebezpieczenstwo sie skonczylo. W te mrozne dni motor zaskakiwal od dotkniecia kluczykiem, wiec coz by mialo nie zaskoczyc tego dnia. Tymczasem podczas startowania silnik jeknal i steknal, ale finalnie zapalil, wiec nie opadly mnie zadne czarne mysli. Te dziwne dzwieki zwalilam na to, ze auto stalo przez dwa dni niejezdzone, to mialo prawo miec lekkie opory w rozruchu. No coz, kto ma auto, ten wie, ze jadac krotki odcinek po miescie i zatrzymujac sie na wszystkich swiatlach, nie naladuje sie akumulatora, a nie mialam przeciez czasu pojechac na autostrade i przepedzic auto, zeby akumulator zdazyl sie naladowac. Kiedy wiec po robocie razno wskoczylam do autka, ani mi przez glowe nie przeszlo, ze moze zdarzyc sie cos zlego. Tymczasem po przekreceniu kluczyka silnik ani jeknal, ani steknal, natknelam sie na zlowieszcza cisze. Sprobowalam raz jeszcze, bo przeciez palily sie wszystkie kontrolki po przekreceniu stacyjki. Znow nic. Wiedzialam, ze akumulator umarl na ament i nawet jesli da sie go kablami zreanimowac, to nie bede mogla na nim polegac. A do konca zimy ho ho ho, a moze jeszcze wiecej, moze przymrozic.
 Pierwsze co, to zadzwonilam do roboty, byl tam jeden zmotoryzowany facet, ale nie mial kabli. W drugim przypadku mialam wiecej szczescia niz rozumu, bo znajomy, po ktorego dzwonilam, nie byl akurat w pracy ani nigdzie nie pojechal. Obiecal pomoc i za kwadrans byl juz z kablami przy mnie. To sa uroki mieszkania w pipidówie, wszedzie blisko. Pojechalismy do jego garazu, gdzie wymontowal mi umarniety akumulator, bo (o czym nie wiedzialam) akumulatory sprzedaje sie z kaucja, zeby starych nie zostawiac gdziebadz, tylko oddawac przy kupnie nowego, w koncu zawieraja w sobie kwas. Pojechalismy do sklepu z czesciami, a ze ten znajomy ma tam karte stalego klienta, to zanabylam nowy akumulator ze znizka, a i tak drogo bylo, bo ostatnio wszystko zdrozalo.
 Pozostalo juz tylko zamontowac nowy nabytek, z czym znajomy poradzil sobie w 10 minut i pojechalam do domu. Mysle, ze ten akumulator spokojnie przezyje cale auto, tylko dwa lata starsze od Krulovej  Miecki.

36 komentarzy:

  1. Nie lubię takich przygód samochodowych, a jak ma coś zepsuć się to niech to robi przed domem a nie jak jestem w trasie. Dla mnie taki padnięty akumulator to prawie jak koniec świata, chociaż akurat akumulator to dość szybko przyjeżdżają i wymieniają, jakieś małe defekty też szybko naprawią, gorzej gdy musi być robione w warsztacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie lubi duzych napraw i braku auta na co dzien, jesli jest od niego zalezny. Na szczescie (tfutfu przez lewe ramie) Toyotka odwiedza warsztat na przeglad techniczny i wymiane oleju. W naszym przypadku akumulator jest bardziej wykorzystywany, jezdzi sie tylko po miescie, duzo postojow na swiatlach i niedalekie odleglosci. Zwlaszcza w zimie silnik nie nadaza sie rozgrzac, kiedy juz czlowiek jest na miejscu. Ale i tak akumulator dlugo wytrzymal.

      Usuń
  2. To jeden z problemów, jakie mnie w życiu omijają. Niech Ci nowy akumulator wiernie służy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ament! :))) Za to zobacz, gdybys miala autko, syn nie musialby tyle jezdzic, sama bys sobie smigala na wlosci i z powrotem

      Usuń
    2. Benzyna, ubezpieczenie, opony, akumulator, przeglądy, miejsce do zaparkowania pod blokiem, którego brak. Podziękuję. Za kasę, którą na to wydałabym, stać mnie na Ubera (z którego nie korzystam, bo nie lubię), mogę też zawsze szarpnąć się na taksówkę, aż tak często tam nie bywam. To on się czuje zobowiązany do wożenia mnie i się upiera. Ja sama mogę jechać zbiorkomem, za jedyne 2 zł 19 groszy w jedną stronę i jak nic nie dźwigam, to to dla mnie miła wycieczka :)

      Usuń
    3. Wszystko ma swoje zady i walety. Ja tez czasem przesiadam sie w autobus miejski, szczegolnie kiedy jade do srodmiescia, bo po pierwsze miejsca parkingowe, a po drugie ich koszt przekraczajacy cene biletu.

      Usuń
    4. U mnie zady przeważają nad waletami :) Nie miałabym już nerwów na to, żeby być świeżo upieczonym kierowcą, zielonym listkiem do dupy w tym zwariowanym zmotoryzowanym świecie :) No i nikt nie oczekuje ode mnie absolutnej trzeźwości :)

      Usuń
    5. No fakt, ja robilam prawo jazdy w 1972 roku, mozna bylo od 16 lat, za pozwoleniem rodzicow, wtedy w Lodzi mozna bylo jeszcze normalnie sie poruszac. Teraz juz sie boje jezdzic po duzym miescie, wiec albo biore taksowke, albo tramwaj, albo Boguska mnie wozi, ona bardzo dobrze jezdzi.

      Usuń
  3. Współczuję zabawy z akumulatorem. Sama wiem, że na krótkich trasach, które robię, to akumulator się rozładuje i może być bum. Miałam dzisiaj wybrać się do Tuszyna, ale mi się odechciało, bo mgła, kapuśniaczek z nieba, a do tego niechciejstwo, ale wtedy doładowałabym lekko akumulator. Spokojnej niedzieli 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas piekne slonce i -2°C, na razie troche zimno, ale bedzie dobry dzien na spacer.
      Ja to nawet nie mam za bardzo dokad jezdzic, zeby doladowac, wedlug wskaznikow, kiedy dojezdzam do celu, to zdaze akurat rozgrzac silnik.

      Usuń
  4. Omatko! Przypomniało mi się, ile razy odpalaliśmy nasze albo cudze auto na pych. Np. zimą na wsi. No, to był tylko maluch, więc z koleżanką dałyśmy radę. Ale zdarzyło mi się z córką, a także
    z mężem, a mieliśmy Volkswagena Caddy, taką malutką półciężarówkę. Nie zawsze była możliwość, żeby ktoś pomógł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojego nie daloby sie na pych zapalic, bo to automat, wiec gdyby kolegi akurat nie bylo, musialabym dzwonic po ADAC, ale szczesliwie obylo sie bez tego. Ale malucha zdarzalo sie nam pchac, wesolo bywalo. :)))

      Usuń
    2. Teraz nie trzeba pchać auta. Dzwoni się na centralę taxi, żeby przysłali taksówkę z kablami do rozruchu. Nie kosztuje to dużo, już korzystałam, gdy padł mi akumulator przy pracy. 🤗

      Usuń
    3. Kiedy ja jeszcze mieszkalam w Polsce, to nie bylo takich wypasow, a akumulator bralo sie w ziemie do mieszkania i podladowywalo, bo nowego raczej by sie nie kupilo z powodu brakow na rynku. Pomocy drogowej tez chyba nie bylo, ja w kazdym razie nie pamietam.

      Usuń
  5. Bardzo frustrujacym jest takie nagle nie dzialajace auto - i ma tendencje zawsze stac sie na miescie lub trasie a nie pod domem. Wybrnelas sprawnie i poniekad dobrze stalo jak stalo bo akumulator robi wrazenie ze i tak by wysiadl wiec lepiej ze pod praca a pomoc znajomego jeszcze byla lepsza skoro ze znizka.
    My mamy wykupiona pomoc drogowa i nawet skorzystalismy raz czy dwa. Zupelnie szybko dziala, przybywali w kilka minut po zadzwonieniu do nich.
    Niemniej woze ze soba mala walizeczke z podstawowymi narzedziami a czescia ich sa kable wiec jesli by mnie spotkala taka przygoda to mam swoje a prawie kazdy zaczepiony kierowca potrafilby mi dac "kopniaka". Oni, kierowcy, gdy widza kobiete w klopocie samochodowym niezmiernie chetnie wpraszaja sie z pomoca.
    Mamy garaz ale gdy sa wielkie mrozy to wplywaja, wbrew logice i zapewnienim, na cisnienie azotu w oponach bo mam azotowe. Nikomu nie polecam - troche zimna i juz mi swietelko sygnalizuje ze mam obnizone cisnienie. Moze byc takie ledwie-ledwie, niczemu nie przeszkadzajace ale ja nie wiem jak duzo spadlo wiec dla pewnosci zaraz musze jechac do salonu by mi dopelnili bo stacje dopelniaja powietrzem. Moge dopelnic powietrzem i czasem tak robie ale nie powinno sie, powinno sie miec we wszystkich kolach jednakowo.
    Kazdy sprzet, samochod , ma swe zycie i odpornosc wiec i prawo do okazyjnych awarii.
    Wczoraj moj laptop wydziwial i na szczescie umialam temu zaradzic a dzisiaj patrze w moja emailowa poczte gdzie to mam multum zakladek i wedlug nich posegregowane wszelkie kwitki, wazne korespondencje itp a tu wszystko mi wlozyli do kosza na smieci !!!!!! Dobrze ze sie skapnelam i nie usunelam raz na zawsze a ile czasu mi zabralo zeby spowrotem powkladac gdzie trzeba :(
    Czyli na kazdym kroku trzeba sie strzec i uwazac nie wiedzac kto albo co wsadzi noz w plecy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tez oczywiscie mamy wykupiona pomoc drogowa i to bylaby nastepna opcja, gdyby tego mojego znajomego nie bylo w domu. Tyle ze na pomoc czeka sie czasem dosc dlugo, kiedy auta sa gdzies w drodze, a znajomy dotarl do mnie w kwadrans. Ale chyba powinnam sobie kupic kable i tez wozic, bo roznie to bywa.
      O cisnienie w oponach troszczy sie slubny, zreszta o wszystkie inne sprawy tez, olej, plyn w spryskiwaczu. Ja sprzatam samochod, bo on mi nie posprzata tak jak lubie, wiec po co mam sie denerwowac, lepiej i szybciej zrobie sama.
      Ja tez mam posortowane maile i ojesusmaria, gdyby tak sie zapodzialy, poginely czy zostaly bezprawnie wyrzucone do smieci, to kaplica i nic, tylko soboe w leb palnac. :)))

      Usuń
    2. A jak często wymieniasz płyn do kierunkowskazów? ;) ;)

      Usuń
    3. Usilujesz mnie przeegzaminowac na stopien zblondzienia? :)))

      Usuń
    4. Ja tylko pamietam zawsze dobrze naoliwic tarcze hamulcowe ;)))))

      Usuń
  6. No to te przyjemnosc masz juz za soba. Zima to zima i minusy minusami. Dobrze, ze wszystko jednak dobrze sie poskladalo i jezdzisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zobacz, jak byly wielkie minusy, to akumulator nie zawiodl, a kiedy juz przestalam sie bac, ze moglby mi rano nie odpalic, to on to wlasnie zrobil.

      Usuń
  7. Mój kluczyk do samochodu dziś się rozładował. Jakimś cudem, metodą prób i błędów, udało mi się otworzyć drzwi i uruchomić silnik. Nowoczesne technologie mają to do siebie, że nie biorą pod uwagę sytuacji "siadła bateria". To nazbyt prymitywne i staroświeckie dla napchanych technologią aut :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moj pilot w kluczyku juz dawno poszedl sie bujac, a nowy klucz z pilotem kosztuje ok. 400 euro, wiec juz do konca zycia samochodu bede sobie otwierac drzwi przekrecajac kluczyk, ktory pasuje tez do stacyjki.U mnie jeszcze da sie, w nowoczesniejszych autach juz nie.

      Usuń
    2. U mnie nie ma już nawet "dziurki" na klucz. I to zaskoczenie, gdy podchodzę do samochodu, a tam zamknięte ;-)

      Usuń
    3. Dobrze, ze mam stary samochod, bez tej najnowoczesniejszej elektroniki, przynajmniej da sie klucz w zamku przekrecic. :)))))

      Usuń
    4. Nie rozumiem, dlaczego w nowych samochodach zrezygnowano z awaryjnego otwierania. A może nie zrezygnowano, tylko ja o tym nie wiem i męczę się z rozładowanym pilotem ;-)

      Usuń
  8. No ja się całe Życie kopie Z samochodami 😂😂nie obce mi różne przyrody

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie i tak pozostaniesz bohaterka dojezdzajac codziennie do roboty bez wzgledu na warunki atmosferyczne. Ja juz bym stala i plakala.

      Usuń
  9. Nie mam już takich kłopotów, bo od kilku ładnych lat nie mam samochodu. Jak potrzebuję to jeżdżę taksówkami i śmieję się, że mam stajnię samochodów i do każdego innego kierowcę. Ale pamiętam pewną zimową wyprawę w okrutną zamieć, że prawie nie było nic widać. Wracałam z córką od rodziców, moim pierwszym autem. Wydawało się, że się zgubimy w tej zamieci, albo gorzej, że nawali samochód, a pomocy znikąd w taki czas. Ale nie... mój kochany samochodzik zdał egzamin i to kolejny raz. Dojechał do domu cały i zdrowy, my też. A na drugi dzień... padł. Długo go pan mechanik reanimował. I długo jeszcze potem służył mi bez większych wpadek. Jedyne co umiałam przy nim zrobić, to wymieniać świece. Ale szanowałam go. Był moim ulubionym. Ot... podzieliłam się historią z przeszłości. Przypomniałaś mi o niej swoim wpisem.
    Pozdrawiam serdecznie Pantero...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim pierwszym autkiem, jeszcze panienskim, byl maluszek, dla mnie samej wystarczal w zupelnosci. Trafilam na niezly egzemplarz, wiec jakos sie nie psul i mnie nie psul krwi. A potem moj maz zajezdzil go na smierc, dostal sie miedzy dwa samochody i zlozyl jak harmonijka, nie bylo co ratowac. Ale pamietam, ze w zimie bralam akumulatorek do domu. Jak ja sie w ogole w toto miescilam? :)))))

      Usuń
    2. Nie chciałam się chwalić, ale moim pierwszym i drugim był właśnie maluszek. To tym drugim jechałam z córką w śnieżycę. Fajne wspomnienia. Mieściłaś się, skoro jeździłaś Panterko, tylko z perspektywy czasu można sobie pożartować. Jednak przyznać muszę, to był fajny samochodzik. Mam do niego ogromny sentyment. :)

      Usuń
    3. Ja tez, choc produkt pozostawial naprawde wiele do zyczenia. Ale to byl taki typowy damski samochodzik, szkoda, ze nie produkowali ich w kolorze rozowym :)))))

      Usuń
  10. W moim przyrdzewiały nieco nowe klocki hamulcowe i w tylnym kole mi się zacina, co mnie wkurza do imentu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo klocki i tarcze hamulcowe trzeba regularnie oliwic, wtedy nie beda sie zacinac, ino slizgac jak po masle. :)))))

      Usuń

Zostaw slad, bedzie mi milo.

Pozyczam Wam

  Bawcie sie w te wolne dni, jak Wam fantazja podpowie, odpoczywajcie, tankujcie energie na nowe wyzwania, objadajcie sie pysznosciami, spac...